XXXII

970 85 6
                                    

Jonathan

Nie miałem zamiaru wracać do swojego pokoju. Od teraz planowałem kierować się nieufnością, nawet w kwestii rzeczy, które wydawały się jak najbardziej logiczne.

Miejsce, w którym się znaleźliśmy, ludzie, którzy nas tu trzymają. Nie wiedzieliśmy nic poza tym, co nam powiedzieli, a jak dużo mogły być szanse, że chociażby część z tego nie była prawdą.

Dlatego właśnie zamierzałem przestać słuchać ich gadania i sam przekonać się czym naprawdę jest to miejsce.

Może dzięki temu na własną rękę odkryję, czy mój ojciec żyje i skończy się wyższość Moore'a nade mną.

Nie miałem jednak zielonego pojęcia, gdzie mógłbym zacząć. Jak dotąd nie zwiedziłem wiele. Widziałem ciąg tak samo wyglądających drzwi, za którymi kryły się pokoje przypominające jego własny. Wyjątkiem było biuro Corneliusa i odrobinę większa przestrzeń, w której znajdowała się Lucy.

Jednak miałem przeczucie, że poza tym musiało się tu kryć coś więcej.

Ruszyłem korytarzem przed siebie. Minąłem mój pokój i nie zatrzymałem się ani na moment. Zamiast tego szybkim krokiem brnąłem przed siebie, obserwując bacznie otoczenie, licząc, że dzięki temu dostrzegę coś, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi.

Korytarze rozgałęziały się w każdą możliwą stronę, a każde kolejne rozgałęzienie miało jeszcze więcej możliwych dróg do wyboru. Po upływie kilku godzin (przynajmniej tak to odczułem w moim własnym przeświadczeniu), czułem się jak w środku jednego wielkiego labiryntu. Znowu utknąłem wewnątrz niczego, nie wiedząc, co może mnie spotkać za kolejnym rozwidleniem. Miałem nadzieję, że już się tak nigdy nie poczuję.

Nagle do moich uszu dobiegł hałas — czyjeś głosy, śmiechy i ciężkie kroki.

Spanikowałem. Nie mogli mnie teraz znaleźć. Mogliby zacząć coś podejrzewać, widząc mnie tak daleko od mojego pokoju.

Rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiejś kryjówki. Ostatecznie jedyne co mi pozostało to liczyć na to, że chociaż jedne z pobliskich drzwi są otwarte i to właśnie tam się ukryć.

Nacisnąłem na najbliższą klamkę i, gdy poczułem z ulgą, że nie stawia oporu, szybko się wślizgnąłem do środka, delikatnie zamykając za sobą drzwi, by nie narobić hałasu.

Przylgnąłem do drzwi. Otaczała mnie jedynie ciemność. Słyszałem, jak kroki robią się coraz głośniejsze. W pewnym momencie bałem się, że jeśli będę za głośno oddychać, zorientują się, że jestem tuż obok.

— Mnie zadziwia, że one przetrwały — usłyszałem jeden z głosów.

— Ta. Myślę, że nie tego się spodziewał — rozległ się drugi lekko zachrypnięty.

— Czwórka nastolatków. Kto, by pomyślał — zaśmiał się ten pierwszy.

Kroki zaczynały cichnąć, po chwili dało się dosłyszeć głośne echo, które z każdą chwilą nikło coraz bardziej, aż w końcu ponownie zapanowała głucha cisza.

Niepewnie uchyliłem drzwi, chcąc sprawdzić, czy droga faktycznie jest bezpieczna. Gdy upewniłem się już, że ponownie jestem sam, wyszedłem z kryjówki.

Wcześniej nie miałem większego pomysłu na to, gdzie powinienem szukać odpowiedzi na moje pytania, ale teraz miałem przeczucie, że jeśli tylko pójdę w tym kierunku, w którym kierowali się ci dwaj strażnicy, na pewno znajdę to, czego potrzebuję.



♤♤♤



W pewnym momencie poczułem, jakby podłoże nie było już równe. Jakbym powoli kierował się w dół. Faktycznie tak było, bo po chwili dostrzegłem, że ta droga, którą się kierowałem, doprowadziła mnie do czegoś na kształt piwnicy.

Przede mną widniały szklane drzwi, przez które jednak nie dało się nic dostrzec. Po boku znajdował się skaner, pewnie sprawdzał odciski palców, albo siatkówkę oka. Ja na szczęście jednak nie musiałem się tym martwić, bo jak się okazało faceci, dzięki którym tu dotarłem, zostawili niedomknięte drzwi. Wystarczyłoby lekko pchnąć, a nikt nieautoryzowany nie przedostałby się do środka, ale ja miałem zamiar na tym skorzystać.

Pchnąłem lekko drzwi i wślizgnąłem się do środka.

Tu już nie było biało. Miejsce przypominało coś w rodzaju wielkiego laboratorium i kryjówki z serialu o superbohaterach.

Zewsząd dało się dostrzec mocno zaawansowaną technologię, ale to, co najbardziej zwróciło moją uwagę to dość sporej wielkość komputer przypominający staroświecki telewizor z początku dwudziestego pierwszego wieku.

Podszedłem do niego i kliknąłem przycisk spacji na klawiaturze.

Na czarnym monitorze pojawił się komunikat:

„Wpisz imię i nazwisko"

Z lekką niepewnością wystukałem „Jonathan Balthazar Drake".

Na ekranie pojawiło się moje imię i nazwisko, potem ekran znowu zrobił się czarny. Już myślałem, że może popełniłem jakiś błąd, ale zanim zdążyłem, jakkolwiek zareagować monitor wypełnił się ogromem informacji.

— Jonathan Balthazar Drake — przeczytałem.

„Status — żywy, miejsce pobytu — Siedziba"

Mieli tam mój wiek, datę urodzenia, dane mojej matki i kartotekę. Mieli wszystko. Całe moje życie. Z detalami, których nawet ja nie pamiętałem.

Rzutem oka przeglądałem długi spis informacji. Oczy otwierały mi się coraz szerzej. Próbowałem zrozumieć co się tutaj działo. Podejrzewałem, że ta organizacja musi mieć dużą władzę, ale aż taką?

Postanowiłem wpisać inne nazwisko.

Lucy Penyville

Nie miałem zamiaru czytać czegokolwiek o niej. Chciałem tylko zobaczyć, czy nie zanotowali tu czegoś ważnego. Na przykład ich zamiarów dotyczących jej osoby albo czegoś, co sprawiłoby, że samej jej, by ulżyło. Czegokolwiek.

Lucy Joan Penyville — przeczytałem.

Oprócz podstawowych informacji dotyczących tego ile ma lat, gdzie mieszkała przed Plagą, czy kwestii dotyczących jej aktualnego stanu, udało mi się znaleźć długą listę testów i eksperymentów, które zdołali na niej przeprowadzić.

Przypadkiem kliknąłem jeden z nich. Okazało się, że gdy tylko to zrobiłem, z głośników rozległ się czyjś głos. Zamiast słuchać tego co mówił, starałem się to powstrzymać. Głos był dość donośny i mógł bez problemu mnie wydać, a ja do końca nie wiedziałem, czy jestem tu sam.

— Badana jeden jeden zero osiem wykazuje negatywne nastawienie, przeszłość wywołuje ataki. Związek emocjonalny. Dostrzegalne wyparcie. Formuła X została przyrządzona i potwierdzono jej działa—n—ie. — Pod koniec pojawiły się jakieś zakłócenia. Nic więcej tam nie było.

Gdybym tylko wiedział, czym była ta formuła X.

W jednym momencie wpadłem na pomysł, który mógł okazać się klapą, ale na pewno nie mógł pogorszyć sprawy, więc zamierzałem spróbować. Wyszedłem do głównego menu i zamiast cudzego nazwiska wpisałem „formuła X". Dalej nie wiedziałem, do czego właściwie służyła ta maszyna. Może było to coś pokroju Wujka Google, która pozwoliła wyszukać ci, cokolwiek chciałeś.

Jak się okazało, rezultatem mojej próby była niedługa notatka.

Formuła X sformułowana przez Konstantego Darry'ego razem z naukowcami przysłanymi przez rząd Stanów Zjednoczonych. Została stworzona w sierpniu dwa tysiące osiemnastego, a miesiąc później oficjalnie potwierdzono ją jako skuteczną broń przeciwko Zarazie.

— Lek? — Spojrzałem w monitor z niedowierzaniem — On istnieje?


♧♧♧

Jeśli kogoś ominął wysłany przeze mnie post, to informuje, że rozdziały od teraz będą pojawiać się w soboty.

Miłego czytania, a ja wracam na zajęcia, bo dzisiaj męczę się od 8:00 do 20:15 

PlagaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz