XXVIII

1K 94 2
                                    

Jonathan

— Lucy nie jest Zarażoną, musiał się pan pomylić!

— Jonathan uspokój się. — Usłyszałem głos Taii.

— Nie mam zamiaru. Przebyłem z nią całą drogę z granicy Ohio, aż do Columbii. Myślisz, że nie zauważyłbym, gdyby była oszalałym potworem?

Ogarniała mnie wściekłość. Lucy była przyjaciółką, nie zabójcą. Lucy walczyła z tymi potworami, a nie była ich częścią. Nie było mowy, żeby to była prawda.

— Lucy jest teraz jak na razie we wczesnym stadium. Zaraza rozwija się zależnie od organizmu...

— Oj przestań mi pieprzyć o tej całej zarazie, po prostu mnie do niej zaprowadź.

— Nie radziłbym. — Jego głos przybrał łagodny ton. To mnie irytowało jeszcze bardziej.

— Teraz! — warknąłem przez zaciśnięte zęby.

Wszyscy musieli dostrzec, że nie kontrolowałem swoich emocji, bo po chwili szliśmy już korytarzem. Mężczyzna wezwał dwóch żołnierzy, żeby nas pilnowali. w trakcie tej wyprawy. Ale na ten moment to nie było ważne. To co się liczyło to to, że zaraz miałem się przekonać, czy Lucy jest cała i, czy to co usłyszałem jest prawdziwe.

Nie potrafiłem sobie wyobrazić co musiało ich podkusić, żeby pomyśleli, że Lucy mogłaby zostać zarażona. Kiedy ostatni raz ją widziałem była w świetnym stanie. Oczywiście, zdarzało się jej odwalać. Ale mi również.

Szliśmy równym krokiem wzdłuż korytarza. Ja i Taia jako drudzy otoczeni z każdej strony przez uzbrojonych ludzi czekających na jeden nieodpowiedni ruch. Z początku mijaliśmy te same pary drzwi, które widziałem wcześniej. Wszystko wyglądało tak samo, ale potem została jedynie pusta biała ściana. Aż w końcu dotarliśmy do wgłębienia, a tam dostrzegłem kraty tworzące coś na kształt wielkiej klatki. Wewnątrz niej natomiast siedziała skulona postać o długich blond włosach opadających na ramiona. Ręce owinęła wokół kolan, a głowę schowała między nogi. Dopiero po chwili ją podniosła, a ja mogłem dostrzec moją przyjaciółkę, a raczej to co z niej pozostało.

Jej dawne miodowe włosy wydawały się stracić trochę na kolorze, twarz zbladła, a jedyne żywe kolory stanowiły krosty i obdrapane miejsca, które dało się dostrzec gdzieniegdzie. Oczy miała podkrążone, jakby od wielu nocy nie była w stanie spać. Na dłonie zostały jak najmocniej naciągnięte rękawy koszulki, które jednak nie były w stanie zakryć wszystkich wrzodów i wszystkich ran.

— Mówiłem. — Doszedł mnie głos tuż obok mnie. Spojrzałem do góry prosto w kamienną twarz, która obserwowała całą sytuację.

— Jonathan? — Sytuacja na korytarzu musiała zwrócić uwagę Lucy, ponieważ ts podniosła głowę i spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem. — Ja... ja... ja, nic nie rozumiem — wyjąkała.

Bez namysłu podeszłem bliżej krat i usiadłem na podłodze, by móc znaleźć się na jej poziomie.

— Wszystko jest w porządku. — Nie wiedziałem wiele o zaistniałej sytuacji. Gdzie byliśmy, jak się tu znaleźliśmy, czemu i kim byli ludzie, którzy nas przetrzymywali. Jedyne z czego zdawałem sobie sprawę to to, że póki ja tu byłem nikomu z nas nie przydarzy się nic złego.

— Wypełniłem twoją prośbę. Teraz chodźmy.

— Nie bez Lucy — powiedziałem stanowczo podnosząc się na równe nogi i spoglądając na mężczyznę z wyzywającym spojrzeniem.

— Jonathan weź już odpuść. — Usłyszałem poirytowany głos Taii gdzieś za mną. Odwróciłem się w jej kierunku, a gdy ta ujrzała moje spojrzenie westchnęła jedynie i powiedziała:

PlagaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz