Właśnie wylądowaliśmy w Japonii.Piękny kraj,byłam tu już kawał czasu,ale nie dużo się zmieniło.Jest tu tak pięknie,tak +
jak zapamiętałam.15 godzin lotu,spałam jakieś 5 z przerwami,jestem zmęczona.Nagle zobaczyłam kartkę z naszym nazwiskiem.Pchałam się z walizką przez tłum,nagle uderzyłam w czyiś tors.Wysoki granatowłosy chłopak,zielone oczy.
-Marinette?-niski,donośny i seksowny głos.Kiwnęłam głową.
-Mamo?-odwróciłam się.
-Wrócimy sami.-odezwała się ciągnąc tatę do wyjścia.Ruszyłam za chłopakiem,walizkę zapakował do czarnego Ferrari.Na pewno wyrywa na nie laski,zaśmiałam się,spojrzał na mnie.
-Hym?
-Nie,nic.-uśmiechnęłam się.
-Może opowiesz coś o sobie?-zapytałam.Wsiadłam do auta obok niego i ruszyliśmy.
-Nie ma co opowiadać.-był skupiony na drodze.
-To może chociaż swoje imię zdradzisz?-skądś go kojarzę.
-Luis.-wiedziałam,że go kojarzę.Teraz doskonale pamiętam.
-Jeju centralnie cię nie poznałam,wyrosłeś.-warga lekko ruszyła mu w górę,jednak szybko opadła.
-Ciebie też nie łatwo poznać.Miło cię znów tu widzieć.-Luis to mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa.Wprowadził się do babci w wieku 16 lat,ale zawsze traktowała go jak wnuka.Zresztą bardzo przypominał mojego brata,tylko nie te oczy.Zaśmiał się cicho.
-Ciebie co tak cieszy?-uśmiechnęłam się lekko.Jego szczęka lekko napięła się,patrzył uważnie na drogę,ręce cały czas mocno ściśnięte na kierownicy.
-Przypomniało mi się coś.-nie patrzył na mnie nawet kątem oka.
-Hym?-wymruczałam.
-Kiedyś cię kochałem.-zaśmiał się lekko nerwowo.
-To nie żart Mari.Ale spokojnie nie będę się przystawiał.Znając życie porzuciłaś kogoś tam u siebie w Paryżu.Masz na pewno dość.-znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny.W sumie,kiedyś jak byłam mała,byłam w stanie zauważyć,że mu się podobam.Najwyraźniej tak mocno to ignorowałam,że nie wiedziałam i tyle.Granatowe włosy roztrzepane w każdą stronę,szczęka mocno napięta,zgniłozielone oczy.Kiedyś były tak mocno intensywne,lekkim spojrzeniem był w stanie wywiercić dziurę w głowie.Teraz,jakby..zgasły.
-Co się stało?-zapytałam.Jeszcze mocniej zacisnął szczękę,był na niej lekki zarost.
-W sensie?-położyłam rękę na jego przedramieniu,drgnął,zabrałam rękę.
-Widać.-westchnął.
-W tamtym roku moi rodzice zginęli.-zaparło mi dech w piersiach.
-Tak mi przykro.-odparłam ze skruchą w głosie i popatrzyłam za okno.
-Jesteśmy.-wysiedliśmy,wziął moją walizkę.Przed drzwiami stała babcia Cheng.
-Mari!-krzyknęła w miarę swoich możliwości.Podeszłam do niej,była niska,więc schyliłam się.Przytuliłam ją,mocno mnie wyściskała.
-Chodź Mari mam twoje ulubione krewetki w cieście.
-Luis mógłby..
-Tak.-przerwał jej chłodno.Prześlizgnął się przed nami i poszedł na górę,niosąc moją walizkę.Babcia przygasła.
-Spokojnie,pogadam z nim.
-Jest taki od tamtego roku.Zamknął się w sobie.-chciałam powiedzieć,że też się taka robię,ale zrezygnowałam.
-To..gdzie są te krewetki?-uśmiechnęła się,zaprowadziła mnie do kuchni,pokazując talerz pełen krewetek w cieście.
-Jak ja to wszystko zmieszczę?-zaśmiałam się.
CZYTASZ
Podobni do Romeo i Julii
Romance[...-Szczerze?To wam gratuluje.To było...genialne! Mimo tego jak się nienawidzicie,pokazaliście publiczności,że jest inaczej. W tej całej sali przeszły emocje. Namiętność i pasja. Tego od was oczekiwałam,a dostałam wiele więcej..] Inny początek od p...