XX

124 9 1
                                    

Właśnie wylądowaliśmy w Japonii.Piękny kraj,byłam tu już kawał czasu,ale nie dużo się zmieniło.Jest tu tak pięknie,tak +

jak zapamiętałam.15 godzin lotu,spałam jakieś 5 z przerwami,jestem zmęczona.Nagle zobaczyłam kartkę z naszym nazwiskiem.Pchałam się z walizką przez tłum,nagle uderzyłam w czyiś tors.Wysoki granatowłosy chłopak,zielone oczy.

-Marinette?-niski,donośny i seksowny głos.Kiwnęłam głową.

-Mamo?-odwróciłam się.

-Wrócimy sami.-odezwała się ciągnąc tatę do wyjścia.Ruszyłam za chłopakiem,walizkę zapakował do czarnego Ferrari.Na pewno wyrywa na nie laski,zaśmiałam się,spojrzał na mnie.

-Hym?

-Nie,nic.-uśmiechnęłam się.

-Może opowiesz coś o sobie?-zapytałam.Wsiadłam do auta obok niego i ruszyliśmy.

-Nie ma co opowiadać.-był skupiony na drodze.

-To może chociaż swoje imię zdradzisz?-skądś go kojarzę.

-Luis.-wiedziałam,że go kojarzę.Teraz doskonale pamiętam.

-Jeju centralnie cię nie poznałam,wyrosłeś.-warga lekko ruszyła mu w górę,jednak szybko opadła.

-Ciebie też nie łatwo poznać.Miło cię znów tu widzieć.-Luis to mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa.Wprowadził się do babci w wieku 16 lat,ale zawsze traktowała go jak wnuka.Zresztą bardzo przypominał mojego brata,tylko nie te oczy.Zaśmiał się cicho.

-Ciebie co tak cieszy?-uśmiechnęłam się lekko.Jego szczęka lekko napięła się,patrzył uważnie na drogę,ręce cały czas mocno ściśnięte na kierownicy.

-Przypomniało mi się coś.-nie patrzył na mnie nawet kątem oka.

-Hym?-wymruczałam.

-Kiedyś cię kochałem.-zaśmiał się lekko nerwowo.

-To nie żart Mari.Ale spokojnie nie będę się przystawiał.Znając życie porzuciłaś kogoś tam u siebie w Paryżu.Masz na pewno dość.-znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny.W sumie,kiedyś jak byłam mała,byłam w stanie zauważyć,że mu się podobam.Najwyraźniej tak mocno to ignorowałam,że nie wiedziałam i tyle.Granatowe włosy roztrzepane w każdą stronę,szczęka mocno napięta,zgniłozielone oczy.Kiedyś były tak mocno intensywne,lekkim spojrzeniem był w stanie wywiercić dziurę w głowie.Teraz,jakby..zgasły.

-Co się stało?-zapytałam.Jeszcze mocniej zacisnął szczękę,był na niej lekki zarost.

-W sensie?-położyłam rękę na jego przedramieniu,drgnął,zabrałam rękę.

-Widać.-westchnął.

-W tamtym roku moi rodzice zginęli.-zaparło mi dech w piersiach.

-Tak mi przykro.-odparłam ze skruchą w głosie i popatrzyłam za okno.

-Jesteśmy.-wysiedliśmy,wziął moją walizkę.Przed drzwiami stała babcia Cheng.

-Mari!-krzyknęła w miarę swoich możliwości.Podeszłam do niej,była niska,więc schyliłam się.Przytuliłam ją,mocno mnie wyściskała.

-Chodź Mari mam twoje ulubione krewetki w cieście.

-Luis mógłby..

-Tak.-przerwał jej chłodno.Prześlizgnął się przed nami i poszedł na górę,niosąc moją walizkę.Babcia przygasła.

-Spokojnie,pogadam z nim.

-Jest taki od tamtego roku.Zamknął się w sobie.-chciałam powiedzieć,że też się taka robię,ale zrezygnowałam.

-To..gdzie są te krewetki?-uśmiechnęła się,zaprowadziła mnie do kuchni,pokazując talerz pełen krewetek w cieście.

-Jak ja to wszystko zmieszczę?-zaśmiałam się.

Podobni do Romeo i JuliiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz