29 luty 1944

998 36 10
                                    

Mój brat pod ścianą. Szwab wyjmuje broń. Mówi coś po niemiecku. Przeładowuje broń. Karol zaczyna nucić pod nosem ,,Szare Szeregi". Po czole spływa mu krew, która łączy się ze łzami i płynie po policzku. Strzał. Krwawa plama rozlewa się po kostce brukowej.

                                                                                                    ~*~

Budzę się oblana potem. Spoglądam na łóżko obok mnie. Puste. Karol został wysłany na front jakiś miesiąc temu. Nie mam od niego żadnych wieści. Pani Malinowska uważa, że już nie żyje. Podnoszę się powoli i zakładam kapcie aby nie przeziębić się, chodząc po zimnej podłodze. Otwieram skrzypiące drzwi i wychodzę na korytarz małego mieszkania mniej więcej w środku Warszawy. Od razu czuję piękny zapach tostów na jajku. Mąż pani Malinowskiej jest kimś ważnym dla Polski Podziemnej za to pani Malinowska ma znajomego szwaba, który przynosi jej czasem zakupy za to, że czasem jest jego sprzątaczką. Kobieta nie jest dumna ze swojej dorywczej pracy, ale czego się nie robi dla jedzenia i ciepłego ubrania? Wchodzę do małej kuchni.

- Dzień dobry, Aniu - mówi czule pani Malinowska.- Głodna?

- Takich pytań chyba nie zadaje się na wojnie - odpowiadam i uśmiecham się słabo. W tym czasie pani Malinowska podkłada mi pod nos talerz z jednym tostem i jajkiem sadzonym.

- Niestety więcej nie mam. Dziś miałam iść na zakupy - tłumaczy się gospodyni.

- Dziękuję pani bardzo - mówię z wdzięcznością. Kobieta uśmiecha się przepraszająco. Jem tost rozkoszując się każdym kęsem. Dzięki tej kobiecie jeszcze żyję. Gdy mój brat został powołany do wojska i musiał wyjechać oddał mnie i moją siostrę Emilkę pod opiekę naszej sąsiadki, pani Malinowskiej. Chcę pomagać Polakom, więc wstąpiłam do ZHP (Związku Harcerstwa Polskiego). Mój mundur leży poskładany w walizce pod łóżkiem. 

Dokańczam tost i popijam wszystko ciepłą herbatą. Pani Malinowska pakuje coś do torby ubrana już w swój długi, granatowy płaszcz.

- Wychodzę do pracy. Mam klucze. Nikogo nie wpuszczaj chyba, że usłyszysz szyfr. - mówi szybko kobieta. Przytakuję jej, a ona zatrzaskuje po sobie drzwi. Wstaję od stołu i wkładam talerz do zlewu. Idę do swojego pokoju i przypominam sobie o zbiórce. Dziś mamy iść do bazy Polski Podziemnej aby rozdali nam nowe funkcje. Cała moja rodzina (w czasie wojny rodziny oznaczały drużyny harcerskie) idzie do opuszczonego hangaru. Dużo ważnych dla Polski Podziemnej ludzi zginęło podczas łapanek, a jeden idiota ostatnio sam się podłożył jak on to mówił ,, w imię miłości". Zastrzelili go na miejscu. Kolejny zakochany idiota. Na wojnie nie ma czasu na miłość, a on podkładając się szwabom zmniejszył szanse na wolną Polskę.

Otwieram drzwi do pokoju i zakładam mundur. Zamiast spódnicy zakładam bojówki, oliwkowe, szerokie spodnie z dużą ilością kieszeni. Na mundur zakładam czarną bluzę i zapinam ją pod szyję. Na to wszystko założyłam mój zgniłozielony płaszcz, który zazwyczaj nosiłam. Włosy związuję w niedbały warkocz po czym zakładam beret na głowę. Moją rogatywkę chowam do wewnętrznej kieszeni płaszcza, tak samo jak kartkę z adresem miejsca spotkania.

                                                                                               ~*~     

Przechodzę przez ulicę po czym nagle skręcam w jedną z bocznych uliczek zaznaczonych na prowizorycznej mapie z adresem. Wchodzę za dom, który już od dawna stoi pusty i nagle znajduję się w opuszczonym hangarze. Widzę grupę ludzi siedzących na starych oponach, czy skrzynkach.

- Czuwaj - powiedział jeden z nich. Chłopak mający 25 lat  uśmiechnął się do mnie i przeczesał brązowe włosy. No tak, druh przewodnik Olek, drużynowy.

Batalion „Sokół"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz