21 maja 1944 r.

89 13 0
                                    

  Cześć i czołem! 😃
Mam taki mały pomysł. Co wy na to żebym do egzaminu wstawiała takie dość krótkie rozdziały i nieco rzadziej niż przez ferie? To by mi ułatwiło naukę, a przecież krótki rozdział, nie oznacza, że będzie nieciekawy 😉 Mam nadzieję, że zaakceptujecie to, że mimo wszystko do gimnazjalnych warto się przygotować ♥️
Do zobaczenia już wkrótce 😘
Wasza ucząca się Ultraviolet 🌍

  Jedziemy już bardzo długo. Na szczęście trasa znowu nie stwarza większych problemów, mimo częstych przystanków na kontrolę przewożonych skrzyń i pudeł. Jesteśmy dobrze schowani, ściśnięci w jednej ze skrzyń.

Długo jeszcze myślałam o tym, jak teraz potoczą się losy małych harcerzy i ich opiekunów, naszych partyzanckich przyjaciół. Damian obejmuje mnie, chociaż ledwo możemy oddychać w ciasnej, drewnianej skrzyni wojskowej.
- Dobrze się czujesz? - szepcze mi do ucha. Odkąd wyjechaliśmy z małej wsi nie odezwał się do mnie ani słowem.
- Tak. Po prostu... Długo nas nie było - odpowiadam szeptem. - Jak to będzie wrócić do szarej rzeczywistości w naszej Warszawie?
- Nie może być źle. Pamiętaj, że nasz patrol na nas czeka. Nie możemy zostawić ich na dłużej samych - ciepło jego słów owiewa moje ucho i szyję. - Na pewno za nami tęsknią i martwią się o nas. Tak dawno nie daliśmy im znaku życia.
- Taka była umowa, nie mogliśmy wysyłać listów na ich adres. To zbyt ryzykowne - szepczę i wbijam wzrok w ścianę skrzyni. Damian tylko cicho chichocze i całuje mnie w ucho.

  Między nami znowu zapada głęboka, nasycona zmęczeniem cisza. Dopiero teraz odczuwamy intensywność ostatnich dni. Dużo się działo... Boję się powrotu do Warszawy. Czy ja się tam jeszcze odnajdę? Jak dużo się zmieniło? Jak dużo naszych zginęło? Ile ludzi zostało rannych, ile z nich leży w szpitalu, a ile ukrywa się w domu z raną postrzałową? Ilu z nas rozmazano krwistą plamą na murach ukochanego miasta podczas łapanki, a ilu z nas katują teraz na Pawiaku? Te wszystkie pytania powodują, że serce bije szybciej, a oczy powoli napełniają się łzami. To tak bardzo boli. Boli jakby ktoś raz po raz wbijał nóż w moje serce, łamał palce u dłoni i zdzierał z nich paznokcie. Mam ochotę krzyczeć, ale gardło nie pozwala. Moja dusza milczy i z każdym kilometrem, który przybliża mnie do mojego Domu, do Warszawy chce milczeć coraz dłużej. Może zamilknie na zawsze? Żadne słowa nie odpiszą tego, co czuję. Nienawiść i miłość równocześnie z milionem innych, sprzecznych uczuć. Nie ma przymiotnika, który obejmie to wszystko w jedno, zgrabne słowo.

  Dojeżdżamy na miejsce późną nocą. Kierowca zatrzymuje się w jakiejś ciemnej uliczce i otwiera naszą skrzynię. Damian wychodzi z niej zgrabym susem i bezgłośnie niczym kot ląduje na Warszawskim chodniku. Ostrożnie idę w jego ślady. Chłopak rozgląda się, szybko wręcza kierowcy pieniądze i łapie mnie za rękę. Ma ciepłą, mocną dłoń, która napełnia mnie spokojem. Damy radę, już nic złego nie może nam się przytrafić. Do mieszkania pani Śliwińskiej nie mamy daleko.

  Drzwi nie są zamknięte na zamek. Czekali na nas. Jestem pewna. Po cichu wchodzimy do znajomego przedpokoju i zdejmujemy buty. Na kanapie leżą Ola, obok niej Janek, a na podłodze śpi Marcel. Gdy tylko jego imię wdziera się do mojego umysłu, czuję rozpływający się po ciele dreszcz. To co stało się przed wyjazdem... to była jakaś pomyłka. Czarny chyba wyczuwa mój niepokój, bo obejmuje mnie w talii i prowadzi do pokoju. Siada ze mną na łóżku i składa delikatny pocałunek na czole.
- Nie budźmy ich. To były niespokojne dni - mówi po czym wstaje. Jego ciemne włosy zlewają się z czernią nocy, która otula pokój. Przeczesuje je ręką i wbija we mnie wzrok błękitnych oczu.
- Tak - mówię. Tylko tyle umiem z siebie wydusić. Jestem u siebie. Wróciłam do Warszawy, a jednak czuję się tu intruzem. Dlaczego przy jego boku jest mi tak dobrze ale równocześnie, czuję że nie powinnam dla niego znaczyć tak wiele?
- Śpij dobrze - mówi i mruga do mnie okiem. - Widzimy się jutro rano.
- Dobranoc - odpowiadam i kładę się na zbyt miękkim materacu, który w ogóle nie przypomina sztywnych linek pryczy. Wbijam wzrok w płaski sufit pokoju i wspominam zakrzywione poły namiotu. Wróciliśmy. Jestem w domu. Ale czy na pewno? Czy domem mogę nazwać to przesiąknięte bólem, krzykiem i metalicznym zapachem krwi miasto? Czy moja Warszawa jeszcze istnieje, czy już zupełnie przykryły ją martwe ciała i miażdżące kości, ciężkie, niemieckie buty? Zamykam oczy, nie łudząc się, że spokojny sen kiedykolwiek nadejdzie. Przywołuję coraz słabsze wspomnienie lasu i udaję, że leżę na mchu z gitarą w rękach.

Batalion „Sokół"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz