11 maja 1944r.

132 16 4
                                    

Rudy
   Siedzę przy stole i piję herbatę. Zjadłem już śniadanie. Dzisiejszy dzień postanawiam wykorzystać jak najlepiej, ponieważ już jutro mam dostać pierwsze informacje co do mojego przydziału. Tydzień próby skrócili do paru dni. Bardzo się z tego powodu cieszę, bo chcę jak najszybciej zabrać się do roboty.
Wszyscy patrzą na mnie wyczekująco. Co niektórzy pogryzają chleb i popijają go herbatą. Tylko Ania i Damian patrzą w swoje talerze.  Zastanawiam się co ją gryzie i czego chce ode mnie reszta. Dotykam jej ręki przez stół. Podnosi nieobecny wzrok i wbija zielone oczy we mnie. Boi się. Bije od niej niepokój i lęk, ale co się dziwić skoro mamy takie czasy.
- Chcesz porozmawiać? - szepczę. Ania kiwa powoli głową i dalej trzymając moją rękę wstaje od stołu. Idę za nią do jej pokoju. Zamykamy za sobą drzwi.
- Coś jest nie tak - zauważam, dalej lustrując ją wzrokiem. Chcę wyłapać każde jej zawahanie, każdą próbę ukrycia przede mną dręczącej ją prawdy. Dziewczyna siada na swoim łóżku. Jej długie warkocze opadają na ramiona i po chwili ześlizgują się na plecy. Siedzi prosto, ale głowę ma pochyloną, ręce złożyła na kolanach.
- Anka - mówię cicho i siadam koło niej. Odsuwa się.- Hej, co jest.
- Nie umiem - mówi. W jej zielonych oczach pojawiają się łzy, ale dziewczyna nie pozwala im spłynąć po policzkach. Wyciera je w rękaw i znów wbija wzrok w ziemię.
- Ale czego nie umiesz? - pytam coraz bardziej zatroskany. Jeśli płacze przez Damiana to obiecuję osobiście go zabić.
- Nie umiem być egzekutorem. Z rana, tuż po godzinie policyjnej, przyszłam do majora „Ponurego" żeby odebrać pierwszy przydział - mówi szeptem. Czyli wczoraj był jej ostatni dzień bez ciężkiej pracy.
- Jejku... Anka - mówię łagodnym tonem i przytulam ją do siebie. - Nie przejmuj się. Przecież ci ludzie zdradzili nasz kraj. Zabijają naszych. Musimy się bronić.
- Nazywa się Witold Schwartz - odpowiada Ania. Ma zamglone oczy. Teraz patrzy w ścianę z takim uporem jakby chciała przez nią przeniknąć.
- Folksdojcz - szepczę trochę do niej, a trochę do siebie. - Ania! Takich nie można żałować! Wiadomo, że też są ludźmi, ale to oni wydają naszych na gestapo! Nasi są przez nich torturowani!
- Nie umiem zabijać! - wykrzykuje Ania i patrzy mi w oczy. Cała drży, ma przerażony wzrok przypominający spojrzenie sarny gdy zobaczy wilka. Odpycha mnie od siebie i wstaje.- Nikt nie zasługuje na śmierć. NIKT! - i wychodzi z pokoju, trzaskając drzwiami. Wychodzę za nią i patrzę bezradnie na resztę. Damian wstaje z krzesła. Ma wściekły wzrok, którym miota po całym pokoju, celując oczywiście we mnie. Wzdycham głęboko mrucząc pod nosem „takie czasy". Słyszę trzaśnięcie drzwi. Ania wybiegła z mieszkania. W duchu modlę się żeby nie natknęła się na łapankę albo natrętnego szkopa. Wojna to nie jest dobry czas na włóczenie się po mieście.

Ani nie ma aż do obiadu. Postanawiam zostawić ją w spokoju. Wiem, że Damian nie wybaczyłby mi przyklejania się do jego... nie wiem jak to jest między nimi, ale wolę nie ryzykować. Wszyscy siadamy przy stole, a pani Śliwińska nalewa nam kartoflanki ze słabym uśmiechem na ustach.
- Gdzie ta nasza Ania? Włóczy się dziecko po mieście, jeszcze ją jaki szkop złapie - mówi zatroskana i czochra mi włosy. Jakoś nie mam apetytu. Wszyscy szorują łyżkami o dno głębokich talerzy, oprócz mnie i Damiana. On siedzi z założonymi na piersi rękoma i niespokojnie tupie nogą pod stołem. Gdy u drzwi frontowych odzywa się ciche pukanie oboje zrywamy się ze swoich miejsc. Przez chwilę Damian mierzy mnie wzrokiem, więc siadam na krześle. Chłopak biegnie do drzwi i gdy tylko otwiera drzwi Ania wpada w jego ramiona. Na dworze zrobiło się bardziej szaro niż zazwyczaj, będzie padać. Ania siada przy stole i zjada ze smakiem bardzo wodnistą w smaku zupę.
- Nic innego nie miałam - tłumaczy się pani Śliwińska gdy i ona usiadła z nami przy stole i wzięła łyżkę zupy do ust.
- Nic nie szkodzi, przepyszna! - mówi Janek i na potwierdzenie swoich słów dolewa sobie jeszcze jedną, porządną chochlę.
- Miło mi, że tak dobrze jecie. A co z tobą Marcelku? Zjedz trochę. Nie smakuje ci?- zwraca się do mnie starsza pani. Przypomina mi moją babcię, która dokładnie tak samo się do mnie zwracała, gdy jako mały chuderlawy dzieciak nie doceniałem tego, że w domu jest bochenek chleba.
- Nie, bardzo dobra. Po prostu nie jestem głodny - mówię i uśmiecham się chyba trochę za mało przekonująco. Kobieta lustruje mnie badawczym wzrokiem, ale nic już nie dodaje. Pozwala mi podstawić talerz pod nos Janka, który zmiata już trzecią porcję. Uśmiecha się do mnie z wdzięcznością. Cieszę się, że chociaż jemu dzisiaj sprawiłem radość.
- To jak Janek? Jutro przydział. Jak się z tym czujesz? - pyta Damian. Mam wrażenie, że ze mnie drwi, ale staram się to wyprzeć. Może tylko mi się wydaje. Może jestem po prostu zazdrosny o Anię, którą teraz chłopak obejmuje ramieniem siedząc obok niej na tapczanie.
- Jest dobrze. Cieszę się, że będę wiedział co robić - mówię trochę za sucho. Zaciskam zęby i napotykam zaniepokojony wzrok Ani.
- Praktyczny punkt widzenia, to lubię! - mówi „Czarny" i uśmiecha się. Nie wiem czemu cały czas słyszę w jego głosie drwinę.
- Po prostu chcę walczyć o to co nasze - precyzuję i spuszczam wzrok. Powoli podnoszę się i wychodzę, przepraszając za opuszczenie rozmowy. Wchodzę do naszego pokoju, gdzie mieszkamy we trójkę. Janek od rana coś przekalkowywał. Dopiero teraz zauważam fałszywe dokumenty spisane koło zdjęcia Ani i Damiana. To będzie ich przebranie na akcje. „Anna Nowaczyk" widnieje staranny napis koło zdjęcia dziewczyny.
- Podoba ci się moja praca? - pyta Janek. Na jego głos podskakuję, zaskoczony obecnością kogoś oprócz mnie.
- Tak. To musi być trudne - mówię. Faktycznie interesuje mnie jego robota. Wydaje się być bardzo odpowiedzialna.
- Nie jest takie trudne. Musisz mieć co prawda dobrą rękę do tego, ale jako przyszły architekt tego miasta... - zaczyna chłopak, ale przerywa nagle.- Z resztą sam możesz zobaczyć.
Janek otwiera szufladę w biurku i wyjmuje z niej plik kartek. Na wszystkich widnieją projekty ulic, parków, nowych kamienic. Przewracając stronę po stronie napotykam rysunek dziewczyny. Od razu wiem kogo przedstawia. To Ola. Wszystkie kontury, rysy twarzy są tak szczegółowe, tak dopracowane jak na zdjęciu.
- Janek! Nie wiedziałem, że twój talent przekłada się na taki rysunek! - mówię z podziwem. Dziewczyna przedstawiona jest na tle drzew i jeziora. Ma na sobie zwiewną sukienkę, a włosy opadają jej luzem na ramiona. Patrzy gdzieś w dal, nie koniecznie na obserwującego obraz człowieka. Całe jej ciało jest narysowane tak delikatnymi pociągnięciami ołówka, że wydaje się przezroczysta na tle twardych i mocnych drzew. Przypomina wodę, która odbija ostatnie promienie słońca w korycie jeziora. Jest po prostu piękna i uśmiecha się. Jej oczy wyglądają na szczęśliwe jak nigdy.
- Jest dla mnie najważniejsza. Tak jak wolna Polska. Tak je obie widzę za parę lat, a może raczej tak chciałbym je obie widzieć już teraz. Tak Ola wygląda w moich snach. - mówi trochę zbyt oficjalnie Janek, chociaż wiem, że to prawda. Chłopak wpatruje się z rozmarzeniem w swoje własne dzieło. Uśmiecham się do niego ze zrozumieniem. Ja też mam kogoś tak ważnego jak moja Polska. Kogoś, kto woli „Czarnego".
_________________________
No dobrze kochani!❤️
Przepraszam za tak dużą przerwę, ale jak pewnie wiele z was wie mam trochę dużo spraw na głowie, które wiążą się ze szkołą, życiem prywatnym i harcerstwem (w dużej części), ale to chyba jak każde z was. Jednak widząc zaniepokojenie nie pojawiającym się od dłuższego czasu rozdziałem postanowiłam coś napisać. Może nie jest to fascynujący rozdział ale coś mówi o naszych bohaterach więc mam nadzieję, że chociaż trochę zaspokoi głód akcji ;)
Tak jak prosiliście jest rozdział oczami Rudego i myślę, że jeszcze nie raz się taki pojawi, ponieważ zauważyłam, że dobrze mi się pisze z jego perspektywy (No uczuciowy chłopak! Takich lubię 😂).
Tak więc miłego czytania i mam nadzieję, że spotkamy się już niedługo w następnym rozdziale ;)
Ultraviolet 😜🌊

Batalion „Sokół"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz