Rzucam spakowany plecak do sieni. Zabrałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy i mój mundur. Nie chcę go tu zostawić. Zawinęłam go w czarną torbę i wcisnęłam na samo dno plecaka.
Jest czwarta nad ranem, a słońce już wita nas swoimi ciepłymi promieniami. Czekamy tylko na zakończenie godziny policyjnej żeby móc bez większych podejrzeń wyjechać z Warszawy. Jestem świadoma tego, że Damian wczoraj powiedział o wszystkim przynajmniej Oli i boli mnie ten fakt. Damian jest już na dole. Czeka na przyjazd jakiegoś handlowca, który w tajemnicy przewiezie nas swoim pojazdem. Zarzucam plecak na ramię i po cichu zamykam drzwi do mojego pokoju. Reszta patrolu dowie się dopiero jutro od Oli, ale to nie znaczy, że nie mogę powiadomić jednej, jedynej osoby. Liżę kawałek koperty i zamykam ją. Na wierzchu piszę jedynie „Moja księżniczka" i wkładam ją do ręki Rudemu, który leży na swoim łóżku. Jeszcze przez chwilę na niego patrzę. Ma rozczochrane włosy i lekko otwarte usta. Widzę jak jego oczy ruszają się pod powiekami, coś ewidentnie mu się śni. Będzie wiedział do kogo to zanieść, jestem pewna. Nagle on otwiera oczy.
- Ania - mówi nieprzytomnie, ale zatykam mu usta ręką. Spogląda to na mnie, to na mój plecak, to na kopertę w swojej ręce. Powoli czyta napis i kiwa głową po czym powraca do mnie wzrokiem. Siedzimy tak wpatrzeni w siebie w porannych promieniach zimnego poranka.
- Musiałam - mówię cicho i wskazuję wzrokiem na niezgrabnie zaklejoną kopertę.
- Ania... gdzie ty...?- pyta nadal nieco nieprzytomnie. Przeczesuje ręką włosy. Patrzy na mnie zdziwiony, może nieco przerażony.
- Mam akcję. Nie wiem kiedy wrócę - mówię cicho, gładząc jego policzek uspokajająco.- Ale wrócę, na pewno.
- Jedzie ktoś z tobą? Damian? - pyta już nieco bardziej przytomnie.
- Tak - odpowiadam i spuszczam wzrok, ale on łapie mnie za podbródek i podnosi moją głowę, tak żebym na niego spojrzała.
- W takim razie... - mówi cicho, ale nie kończy zdania. Patrzymy na siebie. Nie wiem co się dzieje. Boli mnie serce, bo wiem, że zostawiam ich tu i żadne z nas nie może być pewne czy wrócę. Rudy powoli się do mnie przybliża. Nasze nosy stykają się ze sobą.
- Marcel - udaje mi się wyszeptać ale jego usta już są za blisko. Nie wiem czy tego chcę. Na początku jestem zaskoczona całym wydarzeniem. Nasze usta delikatnie się stykają. Wiem, że czeka aż odwzajemnię jego pocałunek. I tak robię. Nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. Dotyka mojego policzka i odrywa się ode mnie.
- Serwus - mówi i uśmiecha się. Jego rozczochrana czupryna błyszczy w słońcu niczym złoto. Uśmiecha się do mnie. Ma zarumienione policzki. Gdy cicho chichocze, marszczy nos, z którego piegi zsypują się na policzki.
- Serwus, Rudy - odpowiadam i też się uśmiecham. Czochrania mu włosy i wstaję z jego łóżka.
- Do zobaczenia - mówi i jeszcze raz posyła mi uroczy uśmiech.
- Do zobaczenia - mówię, żeby się w tym upewnić. Słowa zawisają w powietrzu i rozpływają się w nim gdy zamykam za sobą drzwi. Marcel musi wiedzieć, że nie może za mną iść dalej.
Wsiadam do ciężarówki. Mężczyzna o siwych włosach zamyka za nami drzwi naczepy. Jest ciemno, jedyne światło jakie wpada do pojazdu, przenika przez szczeliny między deskami, którymi została wzmocniona cała konstrukcja. Mam wrażenie, że samochód zaraz się rozleci. Damian patrzy na mnie z ciemności. Mały pasek światła pada na jego twarz.
- Wszystko w porządku? - pyta spoglądając na mnie z niepokojem.
- Tak, czemu miałoby nie być? - odpowiadam nieco zaskoczona. Czuję pot wpływający na moje czoło.
- Masz całe czerwone policzki, nie masz gorączki? - przykłada mi rękę do czoła.
- Czuję się dobrze - odpowiadam, ucinając temat.
- No dobrze... - mówi i wbija wzrok w ziemię.
Podróż przebiega nam monotonnie. Zatrzymywani co jakiś czas przez żołnierzy na kontrolę kryjemy się między skrzyniami. Jakimś cudem udaje nam się dotrzeć na niewielką wieś pod Warszawą. Mężczyzna wyrzuca nas gdzieś na środku szutrowej drogi, tłumacząc, że jakiś kilometr dalej są niewielkie zabudowania. Damian dziękuje mu i wkłada mu do ręki pieniądze. Czekamy, aż zniknie za zakrętem i wtedy właśnie Damian chwyta mnie za rękę i wciąga do lasu.
- Przecież kazał iść drogą do zabudowań! - mówię stanowczo, idąc za nim nieco zdezorientowana.
- Ale my musimy się postarać żeby tutejsi nas za bardzo nie widzieli. Każda nowa osoba w tak małej wsi wzbudzi podejrzenia - mówi z kamienną twarzą. Cały Damian. Porozmawiam z nim później, teraz pozwalam się prowadzić przez las.
- Mamy jakiś plan? - pytam.
- Major dał znać pobliskim partyzantom, że mamy tu akcję. Przyjmą nas pod swoje skrzydła na tyle ile będziemy potrzebowali - odpowiada cały czas trzymając mnie za rękę.
- Aha - mówię zdezorientowana. Czyli dołączamy do partyzantki? Taki mamy plan? Zapowiada się po prostu świetnie.
Wychodzimy z lasu na kolejną z małych, szutrowych dróg, a właściwie na ich skrzyżowanie. Po środku rozgałęzienia ścieżek stoi kapliczka, a przy niej dwóch chłopaków na oko w naszym wieku, w morowych ubraniach i bronią na ramieniu. Plecak przyjemnie ciąży mi na ramionach, co poprawia mi humor. Niepokoi mnie jednak widok dwóch chłopaków, do których zbliżamy się zdecydowanie zbyt szybko.
- Serwus - wola do nich Czarny. Machają do niego rękoma.
- Serwus! - odpowiadają radośnie i przybijają nam piątki gdy już się przy nich zatrzymujemy.
- Widzę, że nawet eskortę nam przydzielili - mówi ze śmiechem Damian. Chłopaki przez chwilę zaśmiewają się razem z nim.
- Jestem Krzemień, a to Brzask - mówi wskazując na przyjaciela. - Jesteście głodni? W podobozie czeka gorąca zupa i konserwy - zachęca wysoki, szczupły chłopak z burzą ciemnych fali, obciętych krótko, ale jednak z grzywką opadającą na lewe oko.
- Miło was poznać. Ja jestem Czarny, a to Róża. Chętnie coś zjemy - odpowiada z uśmiechem. Też się uśmiecham. Chłopaki wydają się być w porządku. Dlaczego do wszystkich muszę mieć jakieś uprzedzenie?! W gruncie rzeczy w tych czasach już nikomu nie można ufać, jednak chcę mieć nadzieję, że nie dotyczy to Brzasku i Krzemienia.
Idziemy powoli przez krzaki. Ściółka chrzęści pod moimi butami. Po jakimś czasie docieramy do bramy podobozu partyzantów, ozdobionej siatką maskującą i liśćmi. Na górze w wartowni, jak i koło bramy siedzą dwaj wartownicy z bronią. Dzielnie pilnują podobozu. Gdy widzą Krzemienia, który już z daleka macha do nich ręką odmachują wesoło, a gdy podchodzimy bliżej przyglądają się nowym gościom z zainteresowaniem.
- Czuwaj - mówią do nas stając na baczność i salutując.
- Czuwaj - odpowiadam im. Damian też, ale on zachowuje bardziej kamienną twarz. Nie wiem czemu. Jeszcze przed chwilą dość serdecznie witał się z naszymi gospodarzami. Po przekroczeniu bramy wszystko wydaje się radosne i ciepłe. Po podobozie kręcą się młodsi i starsi harcerze. Słychać przyjemne stukanie łyżek o metalowe menażki i wesołe rozmowy, toczące się przy posiłku. Wygląda to prawie identycznie jak na obozach harcerskich, na których bywałam jako dzieciak. Uśmiecham się szczerze i spoglądam na Czarnego. Nawet nie spojrzy w moją stronę. Jest strasznie na czymś skupiony.
- No dobrze... więc może dołączycie do mojej drużyny? Właśnie jedzą obiad - proponuje nam Krzemień wskazując głową na dość sporą grupę harcerzy w różnym wieku. - Brzask, jako mój przyboczny (osoba „przy boku" drużynowego. Pomaga prowadzić zbiórki i również odpowiada za drużynę. Należy do rady drużyny, kadry), poprowadzi was i zapozna z dzieciakami.
- Dziękujemy za tak miłe przyjęcie - odpowiada Damian z lekkim uśmiechem. Brzask prowadzi nas między ławy gdzie siedzi spora zgraja ludzi. Siadamy w wolnym miejscu i wyjmujemy ze swoich plecaków menażki. Nalewamy sobie do nich ciepłej grochówki i staramy się zachować przynajmniej pozory kultury. Zupa bowiem jest ciepła i okropnie smaczna. Staram się nie zakrztusić wkładając do ust coraz szybciej, coraz to większe łyżki obiadu. Damian nie podziela chyba mojej ekscytacji i zaskoczenia smakiem jedzenia, które ugotowali harcerze. Ma pokerową twarz, która nie zdradza żadnych emocji. W tym momencie dostrzegam jak bardzo tęsknię za Rudym. Zawsze miły i uśmiechnięty, wyrozumiały i zafascynowany otaczającym go światem. Jest zupełnie inny niż Czarny. Karcę się za te myśli. Nie powinnam tak... przecież chyba kochasz Damiana, prawda?- pytam sama siebie w myślach. Wzdycham głęboko, kończę obiad i biegnę umyć dokładnie menażkę w strumieniu, który podobno przepływa niedaleko.
CZYTASZ
Batalion „Sokół"
مغامرةWokół latają pociski. W myślach nucę wesołą, jakby zapraszającą do walki piosenkę. "Dziewczyno z granatem w ręce...". Spoglądam na Czarnego, mrużąc oczy od otaczającego nas kurzu. Widzi mnie. Pierwszy raz od dawna jesteśmy wolni. Tańczymy pośród odł...