12 maja 1944

129 19 3
                                    

Rudy od rana się nie odzywa. Z resztą ja też nie mam ochoty na pogadanki. Doskonale wiem, że muszę iść dzisiaj razem z nim do majora żeby dostać pierwszy przydział akcji i jestem świadoma, że już niedługo przyjdzie mi zabić człowieka.
Siedzimy przy stole, tylko ja i Marcel. Zauważyłam, że jego imię kojarzy mi się z marcepanem. Śmieszy mnie to skojarzenie do tego stopnia, że mimo dzisiejszego humoru śmieję się pod nosem. Jest piąta rano i cała reszta jeszcze przewraca się na drugi bok, a my siedzimy przy stole z jedzeniem na talerzach, którego nie mamy zamiaru nawet tknąć.
- Damy radę - szepcze Rudy uspokajającym tonem. Gładzi lekko moją skórę dłoni, którą położyłam obok talerza. Przełykam ciężko ślinę i kiwam powoli głową. Chciałabym być tak spokojna jak on.
- Musimy - odpowiadam mu w końcu drżącym głosem.
        Idziemy śpiącą jeszcze Warszawą. Ulice dopiero budzą się po skończeniu godziny policyjnej. Marcel trzyma mnie za rękę i pociera ją swoim zgrabnym kciukiem. „Nie ściskaj go tak mocno! Połamiesz mu kości" - upominam samą siebie. Lekko rozluźniam uścisk, mimo że najchętniej ściągnęłabym go jeszcze mocnej.
         Pukamy do drzwi fotografa. Na wystawie za oszkloną szybą widnieją zdjęcia gestapowców w mundurach z dumnie uniesionymi głowami. Każde zdjęcie jest zrobione z profilu. No tak, reklama zakładu musi być. Otwiera nam mężczyzna w średnim wieku.
- Czy to państwo chcieli zdjęcie do albumu rodzinnego? - pyta, tym samym podając hasło.
- Tak, prosimy - odpowiada Rudy i mężczyzna wpuszcza nas do środka.
- Major już czeka - mówi i wpuszcza nas za kurtynę materiału, która oddziela sień od części do robienia zdjęć. Wchodzimy do małego pokoju bez okien. W świetle małego świecznika stojącego na szafce, który rzuca ciepłe światło na cały pokój, zauważam majora Ponurego.
- Serwus - mówi do nas. Kiwamy mu głowami. - Usiądźcie.- wymieniam z Rudym zdziwione spojrzenia. Usiądźcie? Mamy rozmawiać? Przecież przyszliśmy jedynie po przydział. Zajmujemy miejsca przy małym, okrągłym stoliku. Mężczyzna, który zdaje się być fotografem podaje nam filiżanki z ciepłą herbatą, a major dziękuje mu skinieniem głowy i jak zawsze ciepłym uśmiechem.
- Coś się stało majorze? - pyta Marcel wyraźnie zaniepokojony.
- Och, nic się nie stało! - zapewnia Ponury i śmieje się pod nosem.- Chciałem z wami porozmawiać o przydziale. Przecież to poważna sprawa, warto was uświadomić i uspokoić w pewnych kwestiach.
- Zgadzam się - przytakuję mu. Major posyła mi ucieszone poparciem spojrzenie.
- Zacznę od damy. Mam nadzieję, że nie czujesz się tym urażony, Marcel. - na te słowa Rudy kręci głową z uśmiechem. Widać, że miła i przytulna atmosfera udziela się i jemu.- Tak więc Aniu, to dość drażliwa sprawa, ale myślę, że jesteś odpowiednią osobą, aby ją wykonać. Otóż po powrocie z waszej pamiętnej akcji odbicia świętej pamięci majora Dąbrówkę na miejscu zbrodni pozostał konfident, Robert.- zamieram w bezruchu. Czuję jak powoli zaczyna wypełniać mnie złość i panika. Muszę pomścić mojego brata. Nie słyszę już żadnych słów majora. Wstaję trochę zbyt gwałtownie, przewracając krzesło , na którym siedziałam i wyrywam małą karteczkę z nazwiskiem do egzekucji.
- Ania, uspokój się - mówi major i łapie mnie stanowczo za nadgarstek. - Ta akcja nie ma być nacechowana tak silnymi emocjami.
- Jak ma nie być skoro on zabił mi brata, przyjaciela i mojego majora?! Jak ma cholera nie być?! - wykrzykuję i wyrywam się z jego uścisku.
- Proszę, porozmawiaj jeszcze o tym z Damianem. Ma ci pomóc w tej akcji - mówi spokojnie major Ponury. Oddycham ciężko, czuję, że robi mi się ciemno przed oczami.
- Mam zabrać na tą akcję Damiana?! Prawie go straciłam przez tego konfidenta! Nie pozwolę żeby znowu coś mu się stało! On nie może ze mną iść - wykrzykuję. Czuję piekące łzy pod powiekami, ale nie pozwalam im się ujawnić.
- Moje drogie dziecko - mówi cicho major. - Czy chcesz porozmawiać ze mną w cztery oczy?- patrzy na Marcela. Chłopak od razu się podnosi i bez słowa zostawia nas samych w pokoju. Gdy przechodził koło mnie musnął lekko moją dłoń i posłał uspokajający uśmiech. Ponury wstaje i pozwala mi się wypłakać na jego ramieniu. Przytulam go jak mała dziewczynka swojego dziadka.
- Rozumiem, że to dla ciebie ciężkie, moja droga. Ale czuję, że ta akcja może dać ci wiele spokoju na przyszłość. Będziesz miała poczucie zamkniętej sprawy - mówi cicho. Jego głos jest taki opiekuńczy, że ani przez chwilę nie wierzę, że mógłby chcieć dla mnie źle.
- Ja po prostu...- przerywa mi płacz.- Nie chcę znowu kogoś stracić. Tak strasznie za nim tęsknię - ocieram łzy.
- Wiem. Ale wojna nikogo nie oszczędza, Aniu - mówi smutno major.- Musimy się trzymać. Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy.
- Nie chcę ryzykować straty Damiana - odpowiadam cicho.
- To dobry żołnierz i świetny kompan. Wiem, że sobie poradzicie, we dwoje - mówi major z uśmiechem.- Daj mu szansę. Nie proszę się o wplątanie w to całego patrolu „Batalion Sokół", ale weź go ze sobą.
- Chyba nie mam wyboru - odpowiadam smutno, ale staram się pokazać mu pewność siebie.
- Jakbyś miała jakiś problem... potrzebowała pomocy, pamiętaj, że zawsze możesz do mnie z nim przyjść - mówi z tym swoim słynnym, ciepłym uśmiechem. - A teraz wypadałoby dać jakąś robotę twojemu koledze - mruga do mnie okiem.

Idziemy z Marcelem przez Warszawę. Staram się nie spieszyć, bo nie chcę żeby pozostali widzieli moje zapuchnięte od płaczu oczy.
- Jaką robotę dostałeś? - pytam Rudego, ale on nie chce mi powiedzieć. Uważa, że to nic takiego.
W końcu wchodzimy do naszej kamienicy. Wystukuję hasło w drzwiach do mieszkania pani Śliwińskiej, która z resztą nam otwiera.
- Och, dzień dobry! Wejdźcie, wejdźcie. Właśnie nalewam cieplej zupy - mówi starsza kobieta i prowadzi nas do sieni. Faktycznie, w całym domu pachnie kartoflanką.
- Jaki masz przydział? - pyta Damian od razu gdy pojawiamy się przy stole. Czuję jak zaciska mi się żołądek. Nie nalewam sobie zupy, bo wiem, że od razu zwrócę.
- Porozmawiamy później - mówię i do końca posiłku siedzę poddenerwowana.

Siedzimy na dachu. Ja i on. Ukryci przed ciężkimi glanami niemieckich żołnierzy. Na policzku Damiana, który oświetlają promienie zachodzącego słońca widzę cieniutką bliznę po wizycie na Pawiaku. Przypomina mi się jak biegliśmy przez las, jak postrzelili Bladą. Tyle ludzi już straciłam. Czy teraz przyszedł czas na niego?
Patrzy na mnie tymi błękitnymi oczami, jak na skarb. Mieliśmy rozmawiać, a tym czasem siedzimy tylko i milczymy.
- Wszystko wiem - mówi cicho Damian. - Nie musisz się martwić.
- Nie muszę?! Och, to kamień z serca - odpowiadam ironicznie. Obejmuje mnie ramieniem. Pachnie herbatą, może trochę miętą i deszczem? Opieram głowę na jego piersi, w której jeszcze bije serce.
- Poradzimy sobie. Masz adres gdzie się wyniósł? - pyta spokojnie, gładząc moje włosy.
- Karteczka - mówię tylko i wyciągam malutki zwitek papieru z kieszeni fartuszka, który mam na sobie. Damian wpatruje się przez chwilę w kartkę. Niepokoję się.
- Powiedz coś - ponaglam.
- To na wsi. Poza Warszawą - mówi.
- Jasna cholera - syczę pod nosem i czuję jak krew odpływa mi z twarzy. - Nie możemy się rozdzielić! Nie zostawimy ich! Musimy odmówić wykonania tej akcji!
- Nie, Aniu - mówi cicho.- Musimy to wykonać. Jutro wyjeżdżamy.
- Co?! - pytam zaskoczona.
- Spakuj się. Możesz zabrać jeden plecak, nie więcej. Jutro wyjeżdżamy. Na miejscu znajdziemy jakiś nocleg - mówi stanowczo i kieruje się do wyjścia z dachu. Schodzi po metalowej drabinie. Widzę, że dla niego to również jest trudne, ale nie chce tego okazać. Jak zawsze chłodny i skąpy w uczucia. Siedzę na dachu jeszcze przez chwilę. Czyli jutro przyjdzie mi się pożegnać z Warszawą? Mam tylko jedną prośbę, Panie Boże. Błagam, oby nie na zawsze.

Witam kochani!
Już niedługo święta więc może postaram się o jakiś maraton? Piszcie co o tym myślicie ;)
Do zobaczenia
Ultraviolet 🌙

Batalion „Sokół"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz