11 kwietnia 1944 r.

177 17 5
                                    

             Budzi mnie dźwięk otwieranego zamka. Blada podrywa się do góry i staje na baczność. Robię to samo. Do celi wchodzi kobieta o hardym wyrazie twarzy, ubrana w mundur SS.

- Anna Pietrzak - czyta coś z kartki, donośnym, lodowatym tonem. Czeka na odpowiedź, miotając bardzo groźnym wzrokiem to we mnie, to w Bladą. 

- To ja - mówię cicho. Wzrok kobiety zatrzymuje się na mnie. 

- Idziemy. JUŻ!- krzyczy i łapie mnie za rękę. Ma szorstką dłoń o mocnym uścisku. Nie wyrwę się choćbym bardzo tego pragnęła. Kobieta wypycha mnie z celi, a ja upadam na kolana i rozcinam je o betonowe podłoże. Krew ścieka po moich nogach z okropnych ran. Kobieta zatrzaskuje drzwi do celi i szarpie mnie żebym wstała, a później ciągnie mnie przez korytarze, nie zważając na to, że ledwo idę. Wiem, że teraz mam tylko dwa wyjścia. Albo zabiorą mnie na jakieś przesłuchanie i stłuką na kwaśne jabłko, albo od razu rozstrzelają na dziedzińcu. Jestem gotowa na obie drogi. Nie pisnę ani słówka tym szwabskim psom, nawet jeśli miałoby to spowodować moją śmierć. Nie boję się. "Polska się o mnie upomni" - myślę i po raz kolejny utrzymuję się na nogach, mimo okropnych ran i zawrotów w głowie. W końcu kobieta otwiera inne żelazne drzwi i wpycha mnie do środka. Znowu znajduję się na zimnej podłodze. Pomieszczenie jest wielkości dwóch celi, a na jego środku stoi taboret. Obok tego wszystkiego stoi dębowe biurko z poukładanymi z niemiecką precyzją papierami. 

- Witam, witam - mówi do mnie gestapowiec. Nic nie odpowiadam.- Proszę usiąść.

Mężczyzna wskazuje mi krzesło i uśmiecha się, co wcale nie pasuje do całego obrazka. Siadam na twardym, niewygodnym stołku, ale dalej nie patrzę na mężczyznę za biurkiem. 

- Zadam pani kilka pytań, a pani grzecznie na nie odpowie, dobrze?- pyta gestapowiec. Wbijam wzrok w ziemię. Nie zamierzam stać się kapusiem! Gestapowiec nie zważa na nieotrzymaną odpowiedź. Wbija we mnie przenikliwy, trochę zdziczały i zabójczy wzrok niebieskich oczu. Zaciskam mocno powieki i przełykam ślinę. Serce wali mi jak młotem. "Nic nie powiem, nic nie powiem, nic nie powiem!"- powtarzam w myślach. 

- Co robiła pani po godzinie policyjnej na zewnątrz?!- pyta rzeczowo mężczyzna, artykułując dokładnie każdą głoskę, jakbym go nie rozumiała. W pomieszczeniu jest kompletna cisza. Sama nie wiem co mam odpowiedzieć. Na pewno nie wydam przyjaciół w ręce gestapo. 

- Może ja ponowię pytanie - mówi już lekko zdenerwowany gestapowiec.- Co robiła pani na ulicach Warszawy po godzinie policyjnej?!

Znowu mocno zaciskam powieki. Mam mętlik w głowie. Gestapowiec podchodzi do mnie energicznym krokiem i łapie mnie za włosy. Czuję okropny ból, gdy mężczyzna odchyla moją głowę do tyłu. Patrzy mi prosto w oczy. Nic go nie obchodzi, że mnie  to boli. Przez chwilę szamoczę się, ale po paru mocnych pociągnięciach za włosy poddaję się. Teraz cała nadzieja w moim wzroku. Nabieram obojętnego wyrazu twarzy. Staram się nie wyrażać żadnych uczuć, tak samo jak on. Przez chwilę patrzymy sobie w oczy. Prawie wygrywam, ale wtedy... Znowu szarpie mnie za włosy. Kontakt wzrokowy zostaje przerwany.

- CO TAM ROBIŁAŚ DZIWKO?!- wrzeszczy z wściekłością i szybko bierze zamach. Dalej trzyma mnie za włosy. Jego pięść trafia prosto w nos. Kaszlę. Czuję jak krew spływa mi do gardła. On nie odpuszcza. Zadaje drugi cios, i trzeci. 

- B- Byłam w przyjaciółki. Mieszka daleko, myślałam, że zdążę wrócić - drży mi głos. Ręka gestapowca zatrzymuje się w powietrzu. Puszcza moje włosy. Chwyta mnie za podbródek i przystawia do mnie twarz, tak że prawie stykamy się nosami. Patrzy mi prosto w oczy.

- Wiesz co myślę?- robi pauzę, jakby czekał na odpowiedź. Jestem pewna, że w moich oczach dostrzegł już przerażenie, bo uśmiecha się okropnie. - Myślę, że łżesz! Odprowadzić więźnia! 

Przez drzwi wchodzi ta sama kobieta i staje na baczność, wyciągając przed siebie prawą rękę. 

- Jeszcze sobie porozmawiamy... inaczej - dodaje mężczyzna i znowu się uśmiecha. Wyrywam się z jego okropnych łapsk, a kobieta popycha mnie w stronę wyjścia. Czuję piekące łzy pod powiekami. Próbuję zignorować wciąż krwawiący nos, który boleśnie pulsuje. Wydaje mi się, że jest złamany. Wracam do celi i znowu zostaję do niej wrzucona jak niepotrzebny śmieć. Przecieram usta, rozmazując krew na twarzy. Gdy za kobietą zamykają się drzwi, Blada podbiega do mnie i ogląda moją twarz.

- Nastawię ci nos - mówi i nie czekając na pozwolenie chwyta nos z dwóch stron i przekręca w prawidłową stronę. Czuję okropny ból, któremu wtóruje okropne pyknięcie. Zatykam sobie usta żeby powstrzymać krzyk. Ilość krwi zmniejszyła się o połowę. Blada odrywa kawałek rękawa i namacza go w deszczówce z wiadra, które stoi pod pochyłym parapetem prowadzącym do okna z kratami. Właściwie jest to zwykła, prostokątna dziura w ścianie przez którą widać trawę, drzewa i księżyc. Noc.

- Tylko nie pij tej wody. Nie jest tak czysta, jak ci się wydaje - szepcze i jeden skrawek przykłada mi do nosa, a drugi kładzie na kark. Łza spływa po moim policzku. 

- Jeszcze stąd wyjdziemy. Odbiją nas - szepcze pewnym głosem dziewczyna. 

- Blada... my tu zginiemy - odpowiadam przez łzy. 

- Na nas jeszcze nie czas. Jeszcze zdołamy wywalczyć wolną ojczyznę - Blada gładzi mnie po policzku i cały czas sprawdza jak z moim nosem. Już nie krwawi. Mokry materiał przyjemnie chłodzi kark. Dziewczyna każe mi się położyć i spróbować zasnąć, ale ja wiem, że dzisiaj mi się to nie uda. Wręcz mam wrażenie, że już nigdy nie będę spokojnie spać, jeśli w ogóle przeżyję następne dni. 

         Siedzę oparta o ścianę i oddycham ciężko. Na zewnątrz pada deszcz. Małe kropelki spływają po pochyłym parapecie i wpadają do metalowego wiadra. Nie martwię się o siebie, ale o mój mały patrol zwany "batalionem Sokół". Co z nimi? Planują mnie odbić? Zrealizują akcję "Majorek" beze mnie czy najpierw mnie uwolnią? Patrzę na rozmyty deszczem las i księżyc, za dwoma warstwami drutu kolczastego, który ma co najmniej dwa metry. Zaczynam nucić coś pod nosem. Blada już dawno śpi niespokojnym snem. Wierci się na swoim worku i pomrukuje coś przez sen. Blizna na jej łuku brwiowym połyskuje w srebrzystym świetle księżyca. W celi słychać jedynie, odbijający się echem dźwięk kropel deszczu wpadających do wiadra i ciągłe pomruki Bladej. Czuję się obserwowana. Gdyby nie kapiąca woda, szumiące drzewa i gwiżdżący, przenikliwy wiatr, wpadający do celi, pewnie zwariowałabym już tej nocy. Mam nadzieję utrzymać się w dobrym stanie psychicznym jak najdłużej. 

Batalion „Sokół"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz