Kochani, przepraszam, że te maratony jeśli chodzi o Batalion Sokół tak średnio mi wychodzą, ale co do tej opowieści jest to dla mnie nieco trudne. Szukam inspiracji i weny, a ponad to staram się, żeby te rozdziały były naprawdę dopracowane i jakoś rozwijały fabułę, albo mówiły coś o bohaterach. Jeśli jednak nie macie mnie dość i chcecie poczytać coś lekkiego ode mnie, co wstawiać będę się starała dość często to zapraszam was do mojego „Gawędnika" :) Teraz jednak życzę wam miłego czytania kolejnego rozdziału „Batalionu Sokół" i do zobaczenia 😊.
Ultraviolet 🌏Budzę się. Jest wcześnie rano, ale po podobozie kszątają się już różni harcerze. Z kuchni dochodzą przyjemne odgłosy przygotowywanego posiłku. Czuję zapach smażonych jajek i gorącego chleba. Podnoszę się ze swojej pryczy i uśmiecham się. Mogłabym zostać w tym miejscu na zawsze. Na łóżku obok nie leży już Damian. Pewnie poszedł z kimś rozmawiać. Zapinam pasek w bojówkach (niestety nie pasek z namksem ZHP) i rozchylam poły namiotu, wypuszczając do ciemnego pomieszczenia, ciepłe, słoneczne promienie.
Damian siedzi na ławie z jakimiś harcerzami, a w menażce ma parującą w chłodnym, porannym powietrzu, jajecznicę. Pewnie wstał wcześnie rano. Podchodzę do niego i paru chłopaków w naszym wieku, którzy słuchają co opowiada Czarny.
- No i właśnie dlatego tu jesteśmy - kończy historię Damian. - Będziecie musieli nam trochę pomóc.
- Możecie na nas liczyć - odpowiada Brzask, Krzemień i chłopak, którego nie kojarzę. Gdy podchodzę, robią między sobą miejsce, żebym mogła usiąść.
- Czuwaj! O czym tak namiętnie rozmawiacie? - pytam wesoło.
- A no o tym skąd żeście się tu wzięli - odpowiada Krzemień i uśmiecha się do mnie. - Dużo przeszłaś, druhno - mówi już nieco ze współczuciem.
- Nie można się poddawać. Nie tylko oni zginęli na tej wojnie - odpowiadam pewnym tonem i uśmiecham się uspokajająco. Nie chcę żeby ktoś widział we mnie słabą kobietę, zamiast walczącej w Szarych Szeregach harcerki.
- Mądrze druhna mówi - przytakuje mi Brzask i patrzy na moją pustą menażkę. - Nie jest druhna głodna?
- Co to za pytanie?! Jasne, że jestem! Zaraz idę coś sobie nałożyć. Co dzisiaj proponuje szef kuchni? - pytam z uśmiechem. Atmosfera obozu harcerskiego wprawia mnie w dobry nastrój.
- Jak zwykle, kanapki ze smalcem i cebulą, a do tego herbata z mięty, chyba, że druhna woli z pokrzyw, to też się znajdzie - odpowiada wesoło Krzemień.
- Z pokrzyw chętnie wypiję - mówię i odchodzę w kierunku kuchni. Do harcerzy, którzy wydają jedzenie ustawiła się już kolejka. Staję w niej i przygotowuję odpowiednie części menażki do nałożenia w nie jedzenia. Podchodzę do uśmiechniętej harcerski i proszę o herbatę z pokrzyw. Uśmiecha się i wyjmuje z wielkiego gara chochlę parującego napoju. Nalewa mi go do metalowego kubka i pokazuje na swojego kolegę, który nakłada kanapki. Proszę go o dwie i gdy już znajdują się na talerzu odchodzę w stronę ławek. Wracam do Krzemienia, Brzaska i Czarnego. Rozmawiają wesoło i jedzą swoje kanapki.
- To jakie plany na dziś? - pytam Damiana siadając koło niego na drewnianej ławce.
- Pójdziemy z drużyną Krzemienia na patrol okolicy - informuje mnie Damian i wpycha do ust kolejny kęs chleba. - Musimy się zorientować gdzie obecnie mieszka ten konfident.
- O której wyruszamy? - pytam, patrząc to na Damiana, to na Krzemienia.
- Dzisiaj, późno w nocy - odpowiada Krzemień. - Jak tylko się ściemni. Pod osłoną nocy i drzew powinno nam być łatwiej pozostać niezauważonym.Dzień w obozie partyzantów mija mi bardzo przyjemnie. Mimo że widmo wojny cały czas pogrąża nasze serca w niepokoju, to nie jest ono tak silne jak w Warszawie. Wszyscy starają się zająć jakąś pracą. Każdy gdzieś z tyłu głowy wie, co dzieje się w Europie, ale stara się tym nie przejmować i dzielnie brnąć dalej aby przynieść korzyści ojczyźnie.
W końcu nadeszła noc. Po niebie rozsypały się gwiazdy, a księżyc swoim bladym światłem otulał obóz sponad ciemnozielonych drzew. W ciągu dnia udało mi się pomóc partyzantom w paru rzeczach. Uczyli swoich młodszych kolegów, harcerzy, jak wiązać porządne węzły czy budować prycze oraz posługiwania się narzędziami. Chętnie uczestniczyłam w tych lekcjach i pomagałam młodszym, pokazywała im jak coś zrobić, doradzalam. Pomyślałam wtedy, że gdyby nie wojna, pewnie byłabym już drużynową. Łzy mimowolnie napłynęły mi do oczu na wspomnienie dziecięcych lat spędzonych na zbiorach harcerskich i obozach letnich. Teraz, gdy nadeszła noc, warta się zmieniła, a obóz powoli pustoszał, gdy zarówno starsi, jak i młodsi harcerze chowali się do swych namiotów, czekając na nowy dzień, mi przyszło się przygotowywać do zwiadu.
- Połóżcie się na chwilę spać. Za godzinę czy dwie przyjdę was obudzić, tylko ubierzcie się wcześniej w moro - doradza nam Krzemień. Przenieramy się w tzw. myjołach, miejscu gdzie harcerze biorą kąpiel i idziemy choć na chwilę się położyć.
Leżę w śpiworze i patrzę w sufit wojskowego namiotu. Nie mogę zasnąć. Damian chyba też, ale udaje, że śpi. Leży odwrócony do mnie plecami. Cały dzień nie zmieniliśmy ani słowa. Był zajęty planowaniem zwiadu z Krzemieniem. Poły od namiotu cicho się rozchylają. Widzę ciemną, ludzką sylwetkę, prawie nie widoczną na tle równie ciemnego lasu. Do środka wpada zimne, nocne powietrze.
- Zbieramy się - mówi Krzemieniowy głos. Zrywam się z łóżka równo z Damianem. Nie spał.
- Ile osób idzie z nami? - pyta Czarny.
- Trzech wędrowników (harcerz w wieku licealnym - pagon wedrowniczy [różnie bywa] ) i jeden harcerz (czwarta - szósta klasa podstawówki MNIEJ WIĘCEJ) - odpowiada Krzemień uspokajająco. Wychodzimy z namiotu za chłopakiem. Spoglądam na dwójkę chłopaków starszych ode mnie i wyższych o głowę oraz dziewczynę mniej, więcej w moim wieku o rudych włosach. Jej włosy zupełnie nie przypominają włosów Marcela. One są prawie czerwone, a Rudego przechodzą w złote.
- Gdzie Jacek? - pyta Krzemień, mierząc wzrokiem ustawionych w szeregu wędrowników. W tym momencie z jednego z namiotów wypadł harcerz w za dużej kurtce moro.
- Czuwaj, druhu Harcerzu Orli - stanął na baczność przed Krzemieniem. - druh Młodzik, Sławny, melduje się na rozkaz.
- Dziękuję, czuwaj - szepcze Krzemień i salutuje.
- Czuwaj - odpowiada mu harcerz i również salutuje.
- Spocznij - wydaje komendę drużynowy chłopca. - To jesteśmy w komplecie.
- Wiem gdzie możemy zapytać o tego zdrajcę - mówi Czarny. - Mam informację od tutejszego proboszcza, że wie coś na ten temat.
- No dobrze. Pójdziemy z wami przy okazji zapytam jak sprawa się ma z dowozem zapasów dla obozu i czy nie pojawiły się jakieś nowe oddziały szwabów w okolicy. - mruczy pod nosem Krzemień i lustruje badawczym wzrokiem swoich dzisiejszych zwiadowców.
W końcu wyruszamy. Idziemy powoli przez pogrążony w ciszy las. Jedynie drzewa cicho skrzypią złowieszczo, jakby chciały opowiedzieć jakąś mrożącą krew w żyłach historię. Ściółka przyjemnie ugina się pod nogami. Żadne z nas nic nie mówi. Idziemy gęsiego. Prowadzi Krzemień, a zamyka szereg jeden z wysokich wędrowników. Mały harcerz, Jacek, idzie przede mną. Wpatruję się w niego i czuję jak do oczu napływają mi łzy. W jego bojowkach, przy pasie zauważam broń. Finka i czarny jak smoła pistolet odbijają księżycowe światło. Chłopczyk naciągnął na nie morową kurtkę, ale drobny skrawek broni wychyla się zza materiału. Przenika mnie chłód. Otulam się ciasnej moim moro i skupiam się na oddechu oraz miękkiej ziemi pod nogami.
Na skraju lasu widać mały, drewniany kościół. Zatrzymujemy się w cieniu ostatnich drzew. Krzemień przywołuje gestem Jacka i szepcze mu coś na ucho. Nagle chłopiec pruje przed siebie bez ostrzeżenia. Dociera do drzwi świątyni i wystukuje hasło. Czyli to nie tylko moje praktyki. Otwiera mu proboszcz i czeka na nas. Idziemy już spokojnie przed siebie i wchodzimy do ciepłego pomieszczenia, a duchowny zanim zamknie za nami dębowe drzwi rozgląda się niepewnie.
- Czuwaj - mówi nam wesoło. - To wy jesteście tymi z Warszawy? - pytanie kieruje do mnie i Czarnego. Zapewne pozostałych harcerzy kojarzy. Kiwamy głowami i przedstawiamy się psełdonimami.
- Zjecie może czego ciepłego? Napijecie się herbaty? - pyta proboszcz, chcąc godnie nas ugościć.
- Dziękujemy, ale myślę, że mamy poważniejsze sprawy do załatwienia - mówi najuprzejmiej jak potrafi, Czarny. Duchowny kiwa głową i wskazuje nam krzesła przy dużym stole.
- Pewnie chcecie wiedzieć coś o tym szwabskim konfidencie - mówi z rezygnacją proboszcz. - Co to się z tym narodem porobiło?
- Widziano go gdzieś w okolicy, prawda? - pytam uprzejmie.
- Tak, chyba ma tu rodzinę. Mieszka u takiego starszego małżeństwa. Bardzo mili ludzie. Pewnie nie mają pojęcia kogo trzymają pod dachem. Oby mu nie podpadli, Boże miej nad nimi opiekę - proboszcz złożył ręce jak do moitwy.
- Może nam proboszcz dać jakiś adres, czy kontakt? - pyta Damian. Duchowny kiwa powoli głową.
- Mieszkają tu, nie daleko, na ulicy Polnej. Taki stary dom z czerwonym dachem. Nie ma numeru - mówi proboszcz i wbija nieobecny wzrok w podłogę.
- Dziękujemy. Czy wszystko w porządku? - pytam zaniepokojona, widząc reakcję duchownego na to wszystko.
- Taak, moje dziecko - odpowiada i uśmiecha się pod nosem. - Po prostu dziwi mnie postawa tego człowieka, którego szukacie.
- Dla nas jest to równie trudne - odpowiada mu Czarny. - Jednak nie na tym musimy się teraz skupić. Krzemień, chciałeś chyba porozmawiać z proboszczem.
Chłopak rozmawia z duchownym o dostawach jedzenia, które mu załatwia co tydzień, a my czekamy przed budynkiem z resztą harcerzy.
- Przynajmniej mamy adres, to już coś - mówi Czarny, widząc moją minę.
- Oby tylko znowu nam nie umknął - odpowiadam z grymasem na twarzy.
- Tym razem się nas nie spodziewa - pociesza mnie Damian i otula swoim silnym ramieniem. Kładę na nim głowę i wsłuchuję się w bicie jego serca. Jeśli on jest spokojny, ja też nie mam się czego obawiać.
CZYTASZ
Batalion „Sokół"
AdventureWokół latają pociski. W myślach nucę wesołą, jakby zapraszającą do walki piosenkę. "Dziewczyno z granatem w ręce...". Spoglądam na Czarnego, mrużąc oczy od otaczającego nas kurzu. Widzi mnie. Pierwszy raz od dawna jesteśmy wolni. Tańczymy pośród odł...