Rozdział 6

37 4 28
                                    

Minęło parę tygodni. Zbliżali się do pierwszego planowanego postoju- niewielkiej wyspy opuszczonej kilkaset lat temu. Nikt nawet nie śmiał się tu zbliżać. Statek powoli cumował do starego pomostu. Nathro delikatnie wychylił się przez burtę. Obok niego stała reszta zespołu wypadowego, a mianowicie Zan, Bugrethu, staruszek Oliver, Ana i Tom. Dzieciak skakałby z podniecenia gdyby tylko mógł, lecz niestety pajęcze nogi skutecznie mu to uniemożliwiały. Westchnął i zaczął cicho liczyć od stu do zera. Usłyszał za sobą kroki, lecz zanim zdążył się odwrócić ktoś złapał go za włosy.

-Nie mów że masz zamiar tam iść z tą grzywą na twarzy...

Elizabeth zebrała kosmyki opadające na twarz elfa i spięła jego włosy w wysoki kucyk. Chłopiec zamrugał i spojrzał na nią. Wydawała się być zmartwiona. Czuł, że powinien chociaż zapytać czy coś się stało, lecz zanim zdążył chociaż otworzyć usta usłyszał z pomostu krzyk.

-Ey, młody! nie ociągaj się!

Chłopiec spuścił wzrok i poszedł w stronę reszty drużyny wypadowej. Pomachał dłonią w stronę kobiety. Dołączył do grupy czekającej na niego na skraju pomostu. Właściwie ku zdziwieniu wszystkich najbardziej przygotowana była Ana, ledwo wyprzedzająca niewyspaną resztę. Poprzedniego dnia mieli niezłe urwanie głowy spowodowane, oczywiście, kolejnym wybrykiem cyklopa. Natchro tak naprawdę poszedł spać dopiero o trzeciej, podobnie jak Rethu. Obydwaj nieźle się namęczyli przy naprawie kotła grzewczego. Bugrethu był tam głównie jako pomoc w noszeniu cięższych przedmiotów. Obydwaj chłopcy głęboko westchnęli spoglądając na elfkę. Zan zignorował całkowicie zignorował napiętą atmosferę między Aną a dwójką młodszych towarzyszy i wydał rozkaz do wymarszu. Zielonowłosy trochę pomarudził, się poociągał, ale niemniej jednak posłuchał się rozkazu. Szedł zaraz obok Nathro. Chłopiec z trudem powstrzymywał się od śmiechu- mina przyjaciela była co najmniej zabawna. Wysoki jaszczurko człowiek miał przerzuconą przez ramię dubeltówkę, Zan miał przypięte do pasa dwie kabury z pistoletami, Tom i Oliver mieli przy sobie sztylety z kolei Ana była uzbrojona w kilka noży, pistoletów i szablę. Jedynie Nathro był bezbronny. Wynikało to z decyzji jego opiekuna. Zan nie chciał by ręce jego podopiecznego zostały splamione krwią. Pragnął chronić niewinność chłopca, zniwelować wrodzoną agresję często występującą u elfów. U nastolatka ponadto podejrzewano większą podatność na problemy psychiczne ze względu na trudne dzieciństwo. Nathro doskonale zdawał sobie z tego sprawę i nie miał z tym problemów. pogrążony w rozmyślaniach chłopiec poczuł na ramieniu dotyk. Odwrócił się. Rethu zatrzymał się i patrzył w oczy przyjaciela. Gestem nakazał mu poczekać chwilę. Przez głośne zachowanie Any i Toma nikt nie zauważył ich nieobecności.

-Nath... Młody, proszę, przemyśl to.

Chłopiec podniósł ze zdziwieniem wzrok.

-Ja... Mam złe przeczucie. proszę cię, Nath, idź do Zana i powiedz, że się źle czujesz albo co. Po prostu... Nie idź dalej, okej?

-Nie rozumiem...

-Nie musisz. Nie wiem co w tym lesie jest, ale z pewnością nic dobrego. To królowa kazała wam tu zacząć, nie? Zdajesz sobie sprawę, że ona traktuje was jak kamikaze?

Nathro jedynie spuścił wzrok. jego przyjaciel jedynie westchnął przeciągle.

-Kogo ja okłamuję? Wiem przecież, że i tak pójdziesz dalej...

Podszedł do Nathro i delikatnie go objął.

-Nie wiń mnie jeżeli ci się stanie jakaś krzywda, dobrze?

Nathro zaśmiał się cicho. Mimo swoich zachowań i niemal wiecznego uśmiechu Rethu w rzeczywistości był bardzo opiekuńczy. Zawsze się czymś zamartwiał...

Poprzez światy [PROJEKT WSTRZYMANY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz