Rozdział 20

13 3 8
                                    

-Kurna. 

Rethu rzucił szybkie spojrzenie w stronę z której dobiegł bluzg. Zmierzył wzrokiem Elizabeth, która z wyraźną irytacją przyglądała się dokumentom. W ciągu paru dni powinni dobić do portu, więc większość osób pełniących ważniejsze funkcje otrzymała do wypełnienia papiery z tabelami, w których musieli oszacować konieczne do uzupełnienia braki w zapasach i ich koszt. Tak się składa, że młody znachor był chyba jedyną osobą, która w większości okienek na wydatki wpisała 'zero'. Miał nadzieję zebrać wszystkie potrzebne komponenty w pobliskich lasach- do tej pory zawsze mu się to udawało. Czemu teraz miało by być inaczej? 

-Ej, Reth. Ile kosztują...

-Nie wiem. 

-Nawet nie dałeś mi skończyć.

-Bo nie ważne o co chciałaś spytać- i tak nie wiem! Ja się na ziółkach znam, trochę na sztuce. Mechanika to dla mnie czarna magia!

Przez chwilę zastanawiał się, czy dobrze zrobił żartując w tej sytuacji. Elizabeth zaliczała się do kategorii "jak nie chcesz dostać w pysk to siedź cicho". Na szczęście tylko się uśmiechnęła i kontynuowała pracę. Odetchnął z ulgą, świadom, iż miał niesłychane szczęście. Sam już skończył, więc zaczął zbierać rozrzucone po stole pióra i długopisy, jak i papiery. Miał już wstawać, kiedy na stołówkę wszedł Nath w towarzystwie brata. Obydwaj unieśli dłonie w geście powitania.

-Hejka!

Dzieciak trzymał w dłoni jakiś rękopis. Zdarzało mu się pisać jakieś opowiadania i zasięgać opinii u reszty załogi. W końcu wszyscy musieli coś robić w czasie wolnym. Chłopiec przysiadł się do stołu przy którym siedzieli Rethu i Elizabeth. Dzięki bogu wyjaśnił wszystko starszej koleżance- w przeciwieństwie do niej był już w tej części świata i zdawał się pamiętać co, gdzie i jak. Przez dłuższy czas jeszcze w spokoju rozmawiali. Potem Rethu poszedł w stronę swojej kajuty. Mimo, że wciąż było wcześnie, był zmęczony. Miał nadzieję zdrzemnąć się przed kolacją.

Gdy w końcu dotarł do małej kanciapy. No, dobra, jego kajuta była spora, ale miał w niej straszny bałagan. Zmęczenie wzięło nad nim górę. Stracił przytomność gdy tylko jego twarz dotknęła poduszki...

-------------
Arleta weszła do kambuza. Od jakiegoś czasu stanowił naczelne miejsce spotkań całej załogi. Zawsze był tu ktoś, z kim można było porozmawiać. Tym razem też tak było. Przy jednym ze stołów siedzieli Nathro i nieznajomy elf. Obydwaj pochylali się nad jakimś kawałkiem metalu po którym walały się mniejsze blaszki. Po chwili zdecydowała się do nich podejść i zagadać.
-Hej, co porabiacie?
Na twarz Nathro wpełznął chytry uśmieszek.
-Miażdżę go w shogi.
-Oh, m... Mnie się zdaje, że tak trochę przegrywasz...

Po tych słowach zakapturzony mężczyzna wykonał swój ruch, zbijając przy tym jeden z pionków mechanika. Nathro zareagował pełnym zdumienia okrzykiem
-A... Ale jak?! Kiedyś ty to zdążył?! 

Mimo dość pesymistycznego nastawienia do obcego Arleta roześmiała się. Nathro był chyba całkiem niezły w tą grę, nieraz widywała jak ogrywał Olivera, Lydię bądź samego kapitana. A teraz ten koleś wygrał z nim bez większego problemu. To o czymś jednak znaczyło. Dziewczyna nie chciała jednak go lubić, bo jeżeli miała rację i był jej rywalem... No cóż, łatwiej się walczy z ludźmi, których się nie lubi, prawda? Spojrzała na dwójkę elfów raz jeszcze - to, że coś ich łączy było równie oczywiste co fakt, że woda jest mokra. Dalej jednak nie wiedziała czym jest ta więź, a ta chorobliwa ekscytacja Nathro przy posiłkach i fakt, iż koleś odwiedził go w nocy... 

No cóż, to trochę bolało. 

-...leta? Słyszysz mnie? Ej, wszystko okej?

Podniosła wzrok na młodszego elfa, w którego oczach błyszczał niepokój. Uświadomiła sobie, że stała nieruchomo już od dłuższego czasu, zbyt pochłonięta myślami, by słyszeć otaczający ją świat. Spłonęła rumieńcem.

Poprzez światy [PROJEKT WSTRZYMANY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz