Rozdział 5

48 7 41
                                    


Bugrethu spokojnie zwisał do góry nogami za burtę. Był środek nocy, więc nikt nie widział co w tej chwili wyprawiał. Nie miało to w sumie żadnego sensu, po prostu mu się nudziło. Świat był tak pokręcony, że przerzucony w pionie dalej wyglądał podobnie. Zwłaszcza, że obecnie szybowali w wszechobecnej pustce. Zaśmiał się rozważając opcję wyprostowania nóg i sprawdzenia jak daleko sięga pustka. Czytał w jakiejś książce, że kiedyś występowało coś takiego jak "ocean", łączące wszystkie lądy za pomocą wody. Ta wizja bardzo przypadła mu do gustu. Powoli, półświadomie zaczął puszczać się buty. Po chwili poczuł silniejszy powiew wiatru. Spadał. Z góry usłyszał krzyk. Otworzył oczy. Przy burcie stała jakaś dziewczyna. Nie znał jej. Nie znał nikogo, tak samo jak nikt nie znał jego. Nie tak naprawdę. Długie do ramion zielone włosy powiewały delikatnie. Oczy, również zielone, były pełne zimna i nienawiści. Nienawiści sztucznej, rozwianej dziewięć lat temu przez małego chłopca. Uśmiechnął się. Jednak są powody do życia, prawda? A i tak nie planował się zabić. Zmrużył powieki. Gdy tylko stracił statek z oczu skupił się mocniej. Z jego pleców wyrosły potężne, błoniaste skrzydła i ogon. Wzbił się do góry, po czym wylądował tuż za przerażoną dziewczyną.

-Hola~

Jasnowłosa dziewczyna pisnęła na widok melancholijnie uśmiechającego się młodego mężczyzny. Zdążył już ukryć skrzydła. Niestety, podarły one jego koszulę. Westchnął. Pora wrócić do starej stylówki. Patrzył jak Blondynka ucieka gdzieś w popłochu. Chyba pracowała w kuchni czy coś. Rethu zaśmiał się łagodnie. Miał nadzieję, że nie zdecydują się dziś na posiłki bezmięsne~

-------------------------------------------------------------------------------------------

Arleta siedziała na blacie kuchennym przysłuchując się rozhisteryzowanej koleżance. Co jakiś czas kiwała głową, mimo że nie rozumiała ani słowa.

-I... I wtedy on spadł... Ale nie spadł, bo był za mną! Ale spadł! Jak to możliwe?!

Brązowowłosa westchnęła poprawiając chustę na głowie. Czym ona się stresuje? Przecież na tym statku dzieje się tyle dziwnych rzeczy, że coś takiego można łatwo uznać za normalne. Wstała i podeszła do drugiego blatu, gdzie zaczęła pracować nad sporym kawałem wołowiny. Z tego co udało jej się zrozumieć było jakieś święto, czyjeś urodziny czy coś, więc Zan osobiście pojawił się w kuchni informując podwładnych starego kucharza o bankiecie planowanym na dzisiejszy wieczór. Arleta wyjątkowo się ucieszyła, bo ona i reszta pomocników mieli zostać zwolnieni z obowiązków na czas trwania imprezy. Niestety, wiązało się to z wydłużoną listą obowiązków. Arleta już miała pociąć kawał mięsa, kiedy usłyszała za plecami pisk. Odwróciła się, by zobaczyć przerażoną współpracownicę siedzącą na ziemi i stojącego w drzwiach Rothu.

-Arletuś, skarbie, macie jakieś zbędne zapasy~?

-Sałatę, meataninie.

-Nie bądź okrutna, wiesz, że nie trawię warzyw~

Dziewczyna rozejrzała się dookoła, po czym błyskawicznie odcięła kawał wołowiny leżącej przed nią.

-A surowe może być?

-A może.

Cisnęła w zielonowłosego reptalianina kawałem tatara a'la leniwa szesnastolatka. Stojący w drzwiach chłopak bez problemu pochwycił pocisk, skłonił się w pół i z uśmiechem wymaszerował.

Arleta z niepokojem zauważyła, że on chyba nawet woli surowiznę. Podejrzewała, że był stałym dochodem wszystkich restauracji serwujących tatara w Watmore. Zignorowała mamrotanie siedzącej na glebie blondyny. Pogoniła ją jedynie do roboty. Chciałaby mieć chociaż chwilę na przygotowanie do bankietu.

Poprzez światy [PROJEKT WSTRZYMANY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz