Rozdział 19

14 4 4
                                    

Rethu z niepokojem obudził się w środku nocy. Z początku nie wiedział, jaki był powód. Dopiero potem zrozumiał, że był nim ból. Dziwne było jedynie to, że kończyna, która go bolała rozłączyła się z ciałem lata temu. Teraz zastępowała mu ją mechaniczna proteza. Nathro zrobił ją na tyle umiejętnie, że nie dało się dostrzec iż jest mechaniczna, lecz Rethu dalej boleśnie odczuwał jej brak. Westchnął cicho. Miał nadzieję, że bule fantomowe dadzą mu spokój, ale niestety. Mylił się. Ręka dalej go bolała. Co z tego, że stracił ją prawie osiem lat temu...
Delikatnie rozmasował sztuczne ramię. Zdawał sobie sprawę z tego, że wszystko to jest winą jego umysłu.
Znowu westchnął wiedząc, że pewnie już nie zaśnie. Podszedł do biurka i sięgnął po notatnik. Skoro tej nocy nie odpocznie to przynajmniej popracuje. Otworzył go na stronie na której tego dnia skończył. Ze smutkiem zauważył, że wyczerpał już temat. Westchnął i zaczął się zastanawiać, by po chwili zapisać nowy nagłówek: "Obitus Putrida". Podejrzewał, iż to na to cierpi Rovu. Sam za nim nie przepadał, ale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo Nathro kocha starszego brata. A akurat tego dzieciaka smutnego nie chciał widzieć. A sama nazwa choroby, o której do tej pory słyszał zaledwie parę razy, była bardziej niż niepokojąca. Można było przetłumaczyć ją na "gnijącą śmierć". I drugi człon sprawiał, iż zaczynał się bać.
Do tego ta dziwna dolegliwość nigdy nie występowała naturalnie. Tak samo jak mutacje zmieniające kończyny dzieci w pajęcze korpusy. Nie wykluczał klątwy. A że w pałacu stacjonował nekromanta... Nie chciał nawet o tym myśleć. A tym bardziej nie chciał myśleć o tym, co by było gdyby Nath tam został. Nagle poczuł napływ szacunku do Rovu. Nie lubił go, ale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby nie on i jego prośba skierowana w stronę Zana to sam nigdy nie poznał by Kapitana, nie wykluczone, że wykrwawił by się na śmierć po utracie ręki. Nigdy nie poznałby Natha, nigdy nie nauczyłby się zielarstwa, nigdy nie zdobyły pracy w aptece. Nath nie odzyskałby normalnego ciała. Tyle rzeczy potoczyłoby się zupełnie innym tokiem...
---––---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
–Dobry!

Nathro z lekkim uśmiechem pomachał w stronę zbliżającej się Arlety. Chciał z kimś pogadać, to znaczy, kimś kto nie jest Rovu lub Bugrethu. Czasem jednak fajnie porozmawiać z kimś, kto nie jest starszy. Dziewczyna usiadła obok niego na ławce.
–No... Hej.
Wyglądała na poddenerwowaną. Chłopak nie miał pojęcia czemu. Nie chciał również nalegać, by powiedziała mu co ją gryzie. Jeżeli chce to sama mu powie. Do tego nie lubił zadawać pytań, więc...

Przez jakiś czas siedzieli obok siebie, nic nie mówiąc. Niezręczna cisza ogarnęła pokład, na którym z jakiegoś powodu nikogo nie było. Nathro mógł przysiąc że jeszcze przed chwilą było tu co najmniej kilka osób. Wszyscy nagle zniknęli... Po chwili odezwała się Arleta.

-A więc... Jak tam? 

Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. Czekała na odpowiedź.

-Nieźle. Trochę nudno, ale jeszcze w tym tygodniu powinniśmy dopłynąć do kolejnego portu.

Obydwoje się lekko uśmiechnęli. Zdawali sobie sprawę, że docierają do najdalszego punktu podróży. Niedługo będą wracać do domów. Wszystko się skończy, będą mogli w końcu odpocząć. Aż wstyd się przyznać, lecz Nathro nie mógł się doczekać aż w końcu znowu pójdzie do jakiejś knajpki z niezdrowym żarciem, porozmawia z nielicznymi znajomymi z Kapitolu. Był ciekaw ich reakcji - zawsze komentowali, że urósł, ściął włosy lub wręcz przeciwnie, że je zapuścił. Jak zareagują na fakt, że stał się bardziej... Ludzki? Uśmiechnął się, zwracając tym samym na siebie uwagę Arlety. 

-Aż tak ci śpieszno do domu?

-A co jeśli tak?

Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. W końcu przestała się zachowywać tak 'dziwnie' jak przed chwilą. Wyszczeżyła nieco zęby, po czym raczyła udzielić odpowiedzi.

-To okaże się, że myślimy podobnie. Chcę się wyspać.

-Może w kolejnym porcie będziesz miała okazję? Ciężej zdobyć dobrą herbatę, uwierz.

-Masz coś przeciwko naszej herbacie?

-Tak. Jest czarna.

-Rasista!

Zaczęli się śmiać. Po niezręcznej ciszy nie było już śladu.

-Jaki rasista? Zieloną wolę, tyle!

-Och? A nie BIAŁĄ? 

-Ty naprawdę chcesz zrobić ze mnie rasistę... 

Wydął usta, udając, iż się obraził. Nie wytrzymał jednak długo, gdyż Arleta zrobiła zeza. Parsknął śmiechem, czując, że ma właściwie lepszy humor niż kiedykolwiek wcześniej... No, od początku podróży. Powoli zaczął się uspokajać. 

-Chyba... powinniśmy wrócić do obowiązków? Tak mi się zdaje?

Teraz to Arleta wyglądała na fochniętą.

-Po co?

-Bo nam za to płacą?

Najwyraźniej dziewczyna uznała jego uwagę za słuszną, bo spuściła głowę i wstała.

-No dobra, masz rację... 

Sam też wstał, po czym poszedł w stronę maszynowni.

-Do zobaczenia na śniadaniu!

-Jasne!

Mimo, że między nimi zwykle panowało napięcie, teraz się rozwiało. Nie mogli stwierdzić czy na zawsze, lecz zawsze pozostawała nadzieja.

  ---––-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Rovu siedział spokojnie na skraju łóżka. Cieszył się, że wczoraj mógł odbyć rozmowę z bratem. Nic nie wniosła, lecz od lat nie rozmawiał tak długo z którymkolwiek z rodzeństwa. Do tego nie mógł zaprzeczyć, iż Nath był jego ulubieńcem. Kiedy chłopiec się urodził, Rovu miał już prawie siedemnaście lat. Wśród elfów, zwłaszcza tych z wyższych sfer, wczesne małżeństwa były codziennością, więc w sumie Nathro mógł być równie dobrze jego dzieckiem. Ale nie był, był jego małym braciszkiem, a starszy elf był z tego faktu niesłychanie rad. Osobiście uważał poważne związki zawierane w tak młodym wieku za przejaw patologii. Nie mógł przez to ukryć frustacji gdy dowiedział się, że również jego brat jest już zaręczony. Nie wiedział nawet co myśleć, gdy dowiedział się, że Nath został do tego zmuszony. Ten świat był stanowczo zbyt okrutny, zwłaszcza dla młodych ludzi. Oczywiście, elfów też, tak samo wszystkich innych ras myślących. Z wyjątkiem bóstw, te miały pewnie niezły ubaw, o ile oczywiście istniały. W swoim życiu tyle razy podważał swoją wiarę i ich egzystencję, że sam nie wiedział w co wierzyć... Miał już otworzyć drzwi prowadzące na pokład, gdy usłyszał dobiegający z drugiej strony śmiech. Rozpoznał głos brata, a ten drugi, dziewczęcy, pewnie należał do owej 'Arlety'. Uśmiechnął się po czym cofnął rękę. Nie chciał im przeszkadzać...


To już dziewiętnasty rozdział! Jak to możliwe? Poważnie, nigdy nie napisałam nic aż tak długiego. Jutro pojawią się obiecane karty postaci.
Do kiedyś!

Poprzez światy [PROJEKT WSTRZYMANY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz