chapter nineteen: we will be forever.

32 4 1
                                    

Nigdy nie przepadał jakoś bardzo za świętami.

Fakt, kiedy jest się dzieckiem każdy je uwielbia. Są prezenty, ubiera się choinkę, spędza czas z rodziną. Pod tym względem Justin nigdy nie różnił się od pozostałych dzieciaków.

Kiedy dorósł święta stały się dla niego czymś sztucznym. Wymuszonymi uśmiechami przy rodzinnym stole, jedząc kolację wigilijną. Masowym kupowaniem prezentów, tylko dlatego by uszczęśliwić resztę rodziny.

Mówi się, że najlepsze prezenty to te od serca. Ale prawda jest taka, że nikt nie chciałby dostać jakiegoś kiczu. Bieber doskonale zdawał sobie z tego sprawę, więc prezenty, które dawał innym, wiązały się z pójściem do sklepu i kupieniem czegoś na gotowo.

Tegoroczne święta zapowiadały się jednak całkiem inaczej. Miał je spędzić z bratem, dziewczyną i jej niewielką rodziną.

O dziwo cieszył się na samą myśl o tym. Polubił rodzinę Evansów. We wzajemnością. Polubił ich zwyczaje, ich sposób bycia. Przy nich zawsze czuł się dobrze, jakby był wśród swojej rodziny. Rodziny, która gotowa była oddać za niego życie. Tak właśnie się czuł przesiadując z rodziną Evans. W ich domu zawsze panowała niesamowita atmosfera, której im cholernie zaczął zazdrościć.

- Juju, idziemy już? - z zamyśleń wyrywa go głos ukochanej.

Justin nie zna drugiej takiej osoby jak Lottie. Ona to dopiero uwielbia ten świąteczny klimat. Wypatruję pierwszego śniegu, a gdy już go nasypie zmusza całą rodzinę, by wyszła na zewnątrz i lepiła z nią bałwany.

Ostatni tydzień spędzili właśnie u Evansów. Dla Biebera był to niezapomniany czas. Tak dobrze to chyba nigdy się nie bawił. Poczuł się jak szczęśliwy dzieciak, kiedy wraz z Lottie i Matthewem rzucali się śnieżkami. Dziewczyna tak mocno przywaliła mu śnieżką, że przez kilka kolejnych dni miał opuchnięte oko. Na szczęście już mu przeszło. I dobrze, dzisiaj musi dobrze wyglądać. Idą na wigilię do Evansów. Poza tym Justin ma jeszcze inne plany..

- Justin, chodź! - woła, siłą wyciągając go z mieszkania.

- Lottie, jarmark nam nie ucieknie. Nie musimy się śpieszyć - mówi, zakładając na głowę kaptur.

W Princeton do świąt podchodzi się bardzo poważnie. Sklepy są przygotowane na święta już ponad miesiąc wcześniej. Całe miasto świeci światełkami na choinkach, powystawiane są różne ozdoby, renifery, Mikołaje.

No i oczywiście odbywa się tutaj coroczny Jarmark Świąteczny. Jedna wielka zbieranina ludzi, którzy sprzedają wszystko co związane ze świętami. Domowej roboty ciasteczka, ręcznie robione ozdoby, choinki i inne pierdoły, do których Charlotte ma słabość.

Mijają starszego pana stojącego na wprost ogromnej choinki w centrum miasta, kawałek dalej młodą kobietę z dzieckiem. Jest cholernie zimno, ale chłopak musi być twardy. Skoro Charls mówi, że idą na jarmark, to tak ma być. Mróz zaczyna szczypać w twarz, zaczynają spadać coraz większe płatki śniegu.. Trzeba iść dalej, powtarza sobie w duchu.

- O jejku, ale bomba - szepcze, kiedy w końcu stają u kolorowej bramy wejściowej na jarmark.

Para przechodzi przez bramę, po czym ruszają wzdłuż straganów. Dziewczyna zachwyca się wszystkim co tylko napotyka na drodzę. Chłopak co chwilę słyszy "Spójrz!", "Ale piękne!", "Ej, ale to kupujemy!".

Jakieś pół godziny później Bieber jest już obładowany kilkoma torbami świątecznymi ozdobami, które najprawdopodobniej pójdą na jakiś prezent. Jego zdaniem kupili już wystarczająco dużo, jednak Charlotte dopiero się rozkręca.

- Skarbie, patrz! - woła, podbiegając do kolejnego stoiska z ozdobami.

Chłopak niechętnie zmierza za nią. Dziewczyna bierze do ręki opaskę z uszkami renifera i przez chwilę patrzy na swojego ukochanego pytającym spojrzeniem.

- Nawet nie próbuj - chłopak cofa się, gdy tylko dziewczyna wysuwa w jego kierunku ręce.

- No weź, jestem ciekawa jak się prezentujesz jako renifer - robi maślane oczka.

- Daj to.. - wzdycha cicho, biorąc od niej opaskę.

- I jeszcze to! - podaje mu brodę świętego Mikołaja.

- To już za dużo, ej!

- Nieprawda. Zakładaj albo się obrażę! - grozi mu paluszkiem.

- Się robi szefowo! - posłusznie bierze od niej brodę, po czym zakłada ją, przez cały czas chichocząc.

Dziewczyna po krótkiej chwili zakłada mu jeszcze nos renifera i ciepły beżowy szalik.

Zastanawiam się kiedy ty tak nisko upadłeś, Bieber - mówi rozbawiona, robiąc mu zdjęcie telefonem.

- Kiedy się w tobie zakochałem, wiesz?

Robi krok w jej kierunku, po czym daje szybkiego buziaka. Zostawia banknot sprzedawcy, a następnie łapie dziewczynę za rękę, bierze torby z zakupami i ciągnie ją w kierunku wyjścia.

- Wystarczy już tych zakupów, Lottie..

- Będziesz tak szedł przez miasto? - pyta, przyglądając się jego brodzie.

- Wstydzisz się mnie? - chichocze pod nosem.

- Oczywiście, że nie! Ale będziesz tylko straszył dzieci..

- Boisz się, że wyrwę jakąś laskę na tę brodę? - porusza zabawnie brwiami, puszczając oczko do ukochanej.

- Nie, boję się, że będziesz straszył dzieci..

- I wyrywał ich matki - parska śmiechem.

- MAMO! MAMO! MIKOŁAJ!

W pewnym momencie jakiś pięcioletni chłopiec podbiega do Justina i chwyta mocno za nogę, jednocześnie zaczynając się do niej tulić. Chłopak wybucha śmiechem, po czym bierze dzieciaka na ręce.

- Hohoho! Byłeś w tym roku grzeczny, maluchu? - przybiera ton świętego Mikołaja, mierzwiąc włosy chłopca. Po chwili pojawia się jego matka.

- Ja przepraszam..

- Nic nie szkodzi. Synek był grzeczny? - pyta przybranym tonem.

Kobieta kiwa głową rozbawiona.

- Ja zawsze jestem grzeczny, Mikołaju! Gdzie te samochodziki, o które prosiłem cię w liście? - pyta nerwowo chłopiec.

- Cóż.. mamy, mała awarię i samochodziki przez przypadek pojechały w drugą część Stanów, ale bez obaw.. zaraz ci to jakoś wynagrodzę - chłopak drapię się po bronie, zaglądając do toreb jednak w żadnej nie ma nic, co mógłby dać dziecku.

- Mogę nos? - dopytuje, dotykając świecącego się nosa renifera znajdującego się na nosie Biebera.

- Jasne, chłopcze - ściąga go, po czym zakłada chłopcu.

- Ale czad! Patrz mamo, jestem Rudolf! Dzięki, jesteś najlepszym Mikołajem! - chłopiec całuje policzek Justina, po czym wyrywa się mu i biegnie do swojej matki.

- Nie ma sprawy! Wesołych Świąt! - macha chłopcu na pożegnanie, po czym on i jego matka znikają za rogiem.

- Muszę przyznać, że sprawdziłbyś się w roli ojca - szepcze mu do ucha Charlotte.

- Kiedy w końcu postaramy się o własne dzieci? - pyta zalotnie, całując jej zmarznięte policzki.

- Może dzisiaj spróbujemy coś zrobić? - odpowiada mu, zagryzając dolną wargę.

Tak, dzisiaj będzie idealnym dniem, myśli.

FAITHFUL // {JUSTIN BIEBER}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz