Rozdział XIV

98 9 1
                                    

   To co zrobił Victor nie dawało mi spokoju. Przez to wszystko, nie mogłem czerpać przyjemności z tego, co zaszło między mną a Jacksonem tamtej nocy. Rozmawiałem o tym z Cindy, ale nie chciała za bardzo o niczym mówić. Zresztą co się dziwić? Wieczór, który miała świętować ze znajomymi zmienił się w koszmar. 

   Kolejne dni w szkole również nie były zbyt przyjemne. Całą sytuacją zainteresowali się rodzice blondynki, za wszelką cenę chcieli się dowiedzieć, kto pobił ich córkę, jednak nikt nie chciał wskazać napastnika, po prostu każdy wiedział, jak bardzo Victor i jego legion jest niebezpieczny. 

- Panie Abelowitz - zakpiła profesorka Cotton. - Wiesz, że oblałeś egzaminy semestralne? No i nie zapominajmy o tym, że twoje oceny są marne - poprawiła okulary na swoim okropnym nosie - chyba ktoś tu będzie kiblował - dodała. Nie wiedziałem czy miała racje, niezbyt jednak się tym przejąłem i ją zignorowałem. Nie chciałem dawać pretekstu do dalszego ubliżania mojej osoby. 

   Nikt nie spodziewał się, że ten dzień w szkole się tak potoczy.  Wchodząc na stołówkę zastałem panujący chaos. Praktycznie wszyscy uczniowie zebrali się w jednym miejscu i wrzeszczeli coś w rodzaju ,,wlej mu", "przypierdol skurwielowi" i ,,bij mocniej". Przecisnąłem się przez tłum i zauważyłem leżącego na podłodze Jackson'a, który był okładany pięściami tego tyrana Victora. Zamarłem. Nie mogłem na to patrzeć. Nie zastanawiając się wybiegłem na środek i z całej siły kopnąłem w bok byłego chłopaka Cindy, tym samym strącając go z kasztanowłosego chłopaka.

- ZAMORDUJE CIĘ! - wrzasnął do mnie. Nigdy w życiu, nie widziałem go tak wkurzonego. 

- Aaron! - warknął Jackson - nie wtrącaj się w to - dodał szybko, podnosząc się na nogi. Nie minęło pięć sekund i poczułem, że ktoś ciągnie mnie za kaptur, powalając na ziemie. Nie widziałem kto mnie atakuję, ale widok przede mną również nie był miły: Jackson i Victor powrócili do bijatyki. Poczułem przeszywający ból w brzuchu, a następnie moim oczom ukazał się przyjaciel przywódcy Legionu Brookens'a: Frank. Szarpałem się niemiłosiernie zadając mu ciosy w nogi, abym miał szansę wstać, kiedy w końcu mi się udało, dostałem kilka razy w twarz, zdając sobie sprawę, że będę chodził z siniakami przez najbliższe kilka tygodni. Już nawet nie byłem w stanie stwierdzić czy cieknie mi skądś krew czy też po prostu panikuję. Frank chyba się trochę zmęczył, więc korzystając z okazji zamachnąłem się z całej siły i przywaliłem mu w nos. Nigdy nie byłem tak wściekły i chyba po raz pierwszy w życiu ukazała mi się siła, którą dysponuję moje ciało. Chłopak upadł z hukiem, a ja w mig podbiegłem do mojego przyjaciela, aby mu pomóc, jednak nie za wiele mogłem zrobić, gdyż do bójki dołączało więcej osób i nawet nie wiedziałem kto jest po czyjej stronie. 

Nagle u mojego boku pojawiła się Scarlett i zaczęła mnie ciągnąć w całkiem inną stronę od tej masakry. Wydarłem się, że muszę pomóc Jackson'owi, ale nie odpuszczała.

- Cindy poszła po pomoc, lepiej chodź zanim stanie ci się krzywda - próbowała przekrzyczeć ten cały hałas. 

- Tam jest Jackson! 

- Nic mu nie będzie! - zapewniła mnie. - Patrz, leci ci krew z nosa! Idziemy stąd natychmiast! - szarpnęła mnie mocno, a ja nawet nie miałem sił, żeby zaprotestować. 

   Nie wiem ile czasu minęło zanim wydostaliśmy się ze stołówki, ani w jaki sposób znalazłem się u higienistki. 

- Na szczęście nie jest złamany - pogłaskała mnie po ramieniu. 

- Jest pani pewna? - zapytałem. - Boli jak cholera! 

- Trzeba było się nie pakować w kłopoty! - zwróciła mi uwagę, a następnie zapisała coś w swoim notesie. - Co się z tobą dzieję? Pogorszyły ci się wyniki w nauce, a teraz pakujesz się w jakieś głupie bijatyki? - spojrzała na mnie spod byka. Dała mi tabletkę przeciwbólową i wypisała zwolnienie na resztę dnia, ale ja wcale nie miałem zamiaru wychodzić ze szkoły. Musiałem odnaleźć Jackson'a.

✔️Złe RzeczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz