Część 29

193 33 8
                                    


Jack

Jest kompletnie ciemno, nie mam pojęcia która jest godzina. Panuje niezmącona cisza, a ja obracam się niespokojnie z boku na bok, starając się nie powyrywać wszystkich przewodów, do których mnie podłączyli. Szaleję z bólu. Dostanę obłędu albo z bólu, albo od tony środków, którymi mnie faszerują. W dodatku nikogo nie obchodzi to, co się ze mną dzieje i nikt mnie nie szuka. Można się kompletnie załamać... Zwijam się w kłębek, zaciskam oczy i usta. Coś mi buzuje w głowie. Palce zaciskam na poduszce, wciskam w nią twarz. Próbuję oderwać myśli, uciec jakoś mentalnie od cierpienia. Nigdy jeszcze nie czułem takiego bólu. Mam wrażenie, że utracę przytomność i wiszę gdzieś między rzeczywistością, a mętnym, męczącym snem. Zaczynam naprawdę pragnąć tej operacji, choć z drugiej strony mnie przeraża. Nie wiem, czy przez otumanienie, ale naprawdę chcę, żeby zabieg się odbył. Żeby wszystko wróciło do normalności... Względnej normalności, którą żyłem, zanim trafiłem tutaj. Nie wiem do końca, co powinienem zrobić ze swoim życiem, nie umiem niczego planować. Ale nie jestem w stanie myśleć o niczym, poza tym wstrętnym, nieznośnym bólem. Gdzieś, z tyłu głowy przewija się Eric, ale ignoruję każdą z tych myśli. Nie obchodzę go i to żadna nowość. Nawet nie próbuje mnie tu znaleźć. Przygnębia mnie to dziwnie, choć wiem, że nie powinienem się niczym dodatkowo zadręczać. Przeraża mnie operacja, przeraża mnie śmierć, która nagle wydaje się być dziwnie bliska... Wiem, że o śmierci też nie powinienem myśleć, ale nic nie poradzę na to, że to miejsce kojarzy mi się w dziwny sposób z umieraniem, a nie uzdrowieniami... Mdli mnie, dotykam drżącą ręką ust. Cały dygoczę, mam dreszcze, a w głowie maszeruje mi jakieś wściekłe stado. Po raz kolejny wciskam przycisk na ścianie nad regulowanym łóżkiem. Nie dam już dłużej rady sam.


Patrick

- Gdzie masz rower? – Pyta Victor. Z włosów kapie mu woda. Nie wiem, czy tak jak ja przed chwilą przeszedł przez ulewę... Co? Dlaczego pyta o rower, a nie o to, co tutaj robię?
- Ukradli.
- Co? – Vic marszczy brwi.
- Ukradli mi rower. Znaczy... Nie teraz. – Kręcę głową. Jestem mokry, wkurzony na samego siebie, pozbawiony dachu nad głową i chce mi się spać.
- Mogę tu przenocować? – Pytam, bo zdaje mi się, że Victor będzie mnie trzymał za progiem w nieskończoność. Gapi się na mnie nadal, jak na przybysza z obcej planety. Cholera jasna. Zaraz wpadnę w szał. Mokra torba, pełna po brzegi wyrywa mi ramię, włosy przyklejają się do twarzy i marznę, stojąc przy schodach.
- A co, jak się nie zgodzę? – Vic opiera się ramieniem o framugę i przygryza kciuk. Mrużę oczy i odwracam się.
- Nienawidzę cię.
- Dobra, czekaj! Wejdź. – Rzuca, na odczepnego, chociaż jestem tak wściekły, że naprawdę jestem gotów odejść. Wolę już stać całą noc w tym deszczu...
- Właź. Jest środek nocy, zabierasz mi czas. – Ponagla mnie gestem, a ja, upokarzając się już ostatecznie przestępuję próg. Odkładam torbę na szafkę w przedpokoju, zsuwając na brzeg stertę rzeczy Victora. Nie pytając go już o nic, idę do łazienki. Nie będę z nim dyskutował, a tym bardziej nie będę go o nic prosił. Nie wiem, czy mogę ufać, że jest tu czysto... W zlewie kłębią się ubrania... Mokre, więc pewnie Vic też niedawno wrócił do domu. Odkręcam wodę pod prysznicem, opłukuję całą kabinę, stojąc w miejscu i rozmyślając. Udało mi się w pół godziny rozwalić każdy fragment jakiejkolwiek stabilności. Ale chyba nie warto było budować tego na kłamstwie. W końcu, choć ostrożnie, korzystam z prysznica, wydobywam własny ręcznik, ze swojej torby, ubieram się i wracam do salonu, w którym siedzi Victor, trzymając nogi na stole.
– Gdzie ja mam spać? – Pytam. Przysięgam, że jak powie „Na dworcu", to ukręcę mu łeb. Nagle, z perspektywy czasu, nie wydaje mi się już być doskonały.
- Tu? – Proponuje i sam kieruje się do sypialni. Nie protestuję. Jestem zbyt zmęczony. Zwalam tylko z kanapy kolejny stos ubrań, ręką zgarniam tonę okruszków, papiery przerzucam na stół. Nawet nie próbował ze mną rozmawiać, nie spytał, co się stało. Nie zaproponował mi nawet głupiej herbaty, chociaż wyglądałem, jak wyłowiony z rzeki. Dopiero teraz, gdy leżę na tej kanapie i gapię się w nocne niebo za oknem, uświadamiam sobie, że Victor od zawsze taki był. Po prostu ja wcześniej byłem na tyle zaślepiony, że zupełnie tego nie dostrzegałem. I byłem gotów bez mrugnięcia okiem wybaczyć mu nawet to, że mnie potrącił i kompletnie to olał. Nie wiem... Może to nagromadzenie negatywnych emocji, ale nagle Vic wydaje mi się być mniej fascynujący i cudowny, niż dotychczas.

Podpisane: Ty wiesz ktoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz