Część 26

199 33 6
                                    

Jack

- Pogodziłeś się? – Pyta Eric, zamykając za nami drzwi mieszkania, po powrocie z miasta.
- Z czym?
- Ze sobą? – Przechyla głowę.
- Jestem ze sobą pogodzony. – Rzucam i idę w głąb mieszkania. Nadal nie umiem z nim do końca normalnie rozmawiać. Boli mnie to, że nie traktuje mnie serio. Jak zwykle lokuję się na kanapie, sięgam po podręcznik.
- Hej! Wyciągam cię do miasta, a ty wracasz i się uczysz, jak gdyby nigdy nic? A wrażenia? Emocje? Ekscytacja? – Eric staje nade mną. Podnoszę wzrok.
- Nie jestem podekscytowany.
- Ale mógłbyś chociaż być wdzięczny.
- Dziękuję. – Oświadczam i wracam do geografii. Siada obok mnie. Nie chce mi dać spokoju...
- Przestań się czaić i uciekać. – Prosi.
- Robię to przez całe życie. – Kartkuję książkę.
- Co?
- Uciekam.
- Pora przestać. – Oświadcza. Łatwo powiedzieć. Nigdy nie wyzbędę się przerażenia.
- Chciałem się pouczyć przed snem. – Mówię nieśmiało. Eric przygląda mi się w skupieniu, jak jastrząb obserwujący swoją ofiarę.
- Nie chcę o tym gadać. Wystarczająco dużo o sobie mówiłem. – Kręcę głową.
- Spójrz na mnie.
- Odczep się ode mnie. – Proszę. Nie mam ochoty z nim gadać, przestałem mu do końca ufać i trochę się go boję. Obejmuje mnie ramieniem, przysuwa do siebie. Nie odwracam się w jego stronę, ale czuję jego oddech na policzku. Ciepły i drżący. Łaskocze. Muska ustami moją skórę. Znów wysyła sprzeczne sygnały. Chce, żebym zupełnie zwariował, a ja mam tego dość. Zaciskam powieki. Podręcznik spada mi z kolan. Eric ostrożnie obsypuje drobnymi, delikatnymi pocałunkami moją szczękę, a potem wskazującym palcem odwraca moją twarz w swoją stronę.
- Spójrz na mnie. – Powtarza. Otwieram oczy.
- Nie jesteś pogodzony ze sobą. – Stwierdza stanowczo. Patrzę w jego ciemne, nieprzeniknione oczy. Tak bardzo miesza mi w głowie! Jestem zmęczony. Próbuję uciec, ale zatrzymuje mnie spojrzeniem.
- Ja... Potrzebuję czasu. I... Boli mnie głowa. Możemy skończyć przesłuchanie? – Pytam. Wygląda na urażonego. Wstaje i odchodzi, nic już więcej nie mówiąc. Zwijam się w kłębek i choć jestem zmęczony, a głowa mi pęka, sen wcale nie nadchodzi. Mam gdzieś jego psychologiczne gierki...

Patrick

- Ukradli mi rower. – Mówię, kiedy wracam do domu pieszo, po pracy.
- Jak to? – James wychyla się zza framugi, zamyka na moment książkę. Wzruszam ramionami. Dlaczego ja mam tak ogromnego pecha?
- Zgłosiłeś to na policję? – James krzyżuje ramiona, patrzy na mnie w skupieniu. Po co? Nie mam już na nic siły. Pełznę do łazienki, ignorując jego pytanie. Jestem zmęczony. Wszystkim. Spiralą kłamstw, pracą, kradzieżą roweru, pogodą, życiem ogólnie.
- Kupię ci ten rower! – Woła za mną James. Potykam się, prawie wpadam głową do pustej wanny. Nie ma mowy. Wystarczy, że Vic mnie utrzymywał.
- Nie. Dzięki. – Odpowiadam. Duma pozostaje dumą i bierze górę. Napełniam wannę wodą, James coś gada do mnie jeszcze przez drzwi. Szum wszystko zagłusza. Zanurzam się w ciepłej wodzie. Przynosi odprężenie. Zamykam oczy. Coraz bardziej się gubię. Chciałbym się odciąć od tego wszystkiego. Marzę, żeby było jak dawniej, z Victorem. Nie powinienem tak myśleć, ale on ciągle jest w moich myślach. Wiecznie, nieznośnie. Przeczesuję dłońmi mokre włosy, bo opadają mi na oczy. Oddycham spokojnie, próbuję się odciąć, choć na chwilę. Kiedy w końcu wyłażę z wanny woda jest niemal zimna, a James znów przesiaduje na parapecie w kuchni. Staję w drzwiach i patrzę w milczeniu na niego, kiedy spokojny, o posągowej urodzie siedzi z kolanami pod brodą i czyta własną powieść. Spogląda na mnie, uśmiecha się.
- Kupię ci rower. – Powtarza z przekonaniem. Kręcę głową.
- Nie. Sam sobie poradzę. – Napełniam czajnik wodą.
- Daj spokój. – Prosi. Wstaje, staje za moimi plecami. Czuję jego obecność. Nie sądziłem, że nadejdzie dzień, w którym ten pogubiony, załamany człowiek, będzie mnie onieśmielać.
- Porzuć wyjątkowo ambicję. Każdy czasem potrzebuje pomocy. – Szepcze. Obejmuje mnie w pasie. Od Victora nauczyłem się buntu i samodzielności. Czasami aż do przesady.
- Jak się zgodzę, to dasz mi święty spokój? – Pytam. Parska śmiechem, opiera podbródek na moim ramieniu. Wyciągam za siebie rękę, dotykam nią jego policzka. Stoimy tak przez chwilę, nie mówiąc ani słowa. Wciąż oswajam się z jego dotykiem.
- Zabrałeś mi książkę. – Stwierdzam.
- Jutro kupujemy rower.
- Jutro nie mam czasu.
- Po pracy.
- Dobrze. – Kapituluję. Stoimy wciąż w tej samej, trochę niewygodnej pozycji, nad czajnikiem, jak dwaj bohaterowie niemieckiego melodramatu, dla głupich, złaknionych przesadnych emocji bab.
- Wracam do czytania, póki mi jej nie zabrałeś. – Stwierdza. Powoli zdejmuje ze mnie dłonie. Czuję się oswobodzony. Bliskość jest dziwna i obca. Wciąż nie umiem traktować go tak, jak powinienem. Coś mnie blokuje i zatrzymuje w pół drogi, chociaż tak bardzo się staram.
- Pojutrze zaczynasz promować powieść. – Przypominam sobie.
- Wiem. Przeraża mnie to.
- Będzie dobrze. Masz wprawę. – Pocieszam go. Znów siedzi na parapecie, z książką w dłoniach, bose stopy opiera na podłodze.
- Kocham Cię, wiesz? – Pyta. Nieruchomieję, oddycham ciężko, wgapiam się w kuchenkę, udaję, że nie słyszałem. Nie mam pojęcia, jak zareagować.

Podpisane: Ty wiesz ktoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz