Jack
Eric wciąż patrzy na mnie dziwnie, nieco skołowany, nieco zaciekawiony. Nie miałem pojęcia, że kolczyk w nosie aż tak odmienia ludzką twarz. Siedzimy razem, sami, we dwoje, przy wigilijnym stole, choć zawsze wyobrażałem sobie inaczej taką uroczystość. Kojarzyła mi się z tłumami i rodzinną atmosferą. Ale w sumie nigdy nie obchodziłem Wigilii...
- Dziękuję jeszcze raz za wszystko. Siedzę tu od paru miesięcy, a nie dołożyłem ani jednego dolara, więc pomyślałem... - Wyciągam w jego stronę rękę z resztą pieniędzy, ale zatrzymuje moją dłoń swoją i potrząsa głową. Jego smukłe, ciepłe palce dotykają mojej dłoni. Uśmiecham się tylko i wracam do jedzenia sałatki. Jest tak olśniewająco piękny.
- W sumie ja ci powinienem podziękować. Trochę się pozmieniało w moim życiu. - Rzuca. Nie wiem, jak postrzegać to wyznanie. Powracam do grzebania w talerzu. W tle cicho leci jakaś kolęda. Jest ciepło, spokojnie i - wydaje mi się - dziwnie nienaturalnie.
- To... Miłe. - Mówię, bo nie wiem, jak inaczej to skomentować. Uśmiecha się do mnie ciepło, ubrany w obszerny, czerwony kardigan. Tonie niemal w tym swetrze i przez to wygląda teraz tak uroczo i niewinnie. Jemy w milczeniu, słuchając świątecznych piosenek, a potem Eric się nagle odzywa.
- Dobra, młody... Kolacja się skończyła. Teraz chyba pora na życzenia?
- Ma pan jakiś scenariusz? - Unoszę wysoko brwi. Wzrusza ramionami.
- Nie. Pamiętam z domu rodzinnego. - Uśmiecha się i wstaje od stołu. Odruchowo też wstaję.
- Wszystkiego najlepszego. - Mówi i przygląda mi się badawczo. Wszystko przez ten kolczyk.
- Też życzę panu... Tobie... Wszystkiego co najlepsze. - Odpowiadam. Wciąż stoimy naprzeciw siebie. Oblizuję usta i patrzę w jego oczy. Oddycham głęboko. Nie wiem, czy to wina świątecznej atmosfery, czy po prostu mi odbija, ale mówię to na głos.
- Chyba... Chyba się w panu zakochałem. - Szepczę. Drżę, boję się jego reakcji. Patrzy mi głęboko w oczy, wyciąga rękę. Lęk mnie paraliżuje. Gapię się na niego wielkimi oczami. Całuje mnie nagle, gwałtownie namiętnie. Oddycham przez nos, czuję, że się rozpływam. To pierwszy pocałunek w moim życiu. Jedna dłoń dotyka mojego policzka, druga spoczywa na karku. Wpija się mocniej w moje wargi, uderza nosem o nos. Syczę z bólu i próbuję odwzajemnić pocałunek. To wszystko jest nieporadne, a równocześnie tak cudownie obezwładnia. Zsuwa rękę na moje plecy, przyciska mnie do siebie. Odrywam się od jego ust, odchylam w tył głowę. Oddycham nerwowo. Co się stało? Co się dzieje? Nie pojmuję tego. Nawet bym nie pomyślał, że facet jest gejem. Myślałem, że mnie wyśmieje. A on... Zrobił to. Nie rozumiem. Głaszcze mnie po włosach, dotyka czołem mojego czoła.
- Hej, nie zemdlej mi tu. - Śmieje się. Odsuwam się, patrzę mu jeszcze przez chwilę w oczy. To się wydarzyło naprawdę? Czy to tylko wytwór mojej chorej wyobraźni? Cofa się o krok i patrzy na mnie, jakby upewniał się, że nie utracę równowagi. Słyszę bicie własnego serca, pulsuje mi w skroniach. Oblizuję usta, patrzę w podłogę. A Eric zabiera ze stołu talerze i jak gdyby nigdy nic, wychodzi z nimi do kuchni.Patrick
Dzisiaj Wigilia, a James wciąż jest przeraźliwie smutny. Święta nic nie zmieniły. W dodatku chyba nadal ma do mnie żal.
- Przepraszam jeszcze raz. Są święta - czas pojednań. Może da się coś z tym zrobić? - Pytam nieśmiało, siedząc naprzeciw niego przy stole. Nie odpowiada, nawet się nie uśmiecha, jedynie gapi się w jeden, odległy punkt. Nie wiem, jak go rozweselić. Przeżuwam spokojnie ziemniaka i czekam aż sam podejmie jakąś inicjatywę.
- Źle się czuję. - Mamrocze i próbuje uciec, ale zatrzymuję go spojrzeniem. Siada z powrotem przy stole. Na kolanach obracam pudełko z prezentem. Gdyby Victor wiedział, że dałem to obcemu facetowi, pewnie by spłonął z wściekłości. Trudno. Mnie już nic nie łączy. Sięgam po widelec i uśmiecham się zachęcająca do mężczyzny. Grzebie niechętnie w swojej porcji. Wiem, że myślami jest gdzie indziej. I że pewnie cierpi niewyobrażalne męki.
- Co ci jest? - Pytam.
- Nic.
- Mówiłeś, że źle się czujesz. - Mówię. Opiera czoło na dłoni.
- Kwestia samopoczucia. Może pogody... Nic mi nie będzie. - Oświadcza. Wciąż jest poważny i smutny. Tak smutny, że aż mnie udziela się jego smutek.
- Jedz. - Proszę. Kiwa głową, wkłada do ust cząstkę marchewki. Przeżuwa cierpliwie, powoli, patrząc w jakiś punkt ponad moją głową.
- Przepraszam za ten karton... Wybaczysz mi?
- Nie wracajmy do tego.
- Chciałbym, żeby było jak dawniej... Jeszcze bardziej się izolujesz i...
- Nie wracajmy. - Powtarza, sięga po nóż, kroi porcję mięsa w drobne, równe kawałeczki. Trudno. Nie, to nie. Nie będę go zmuszał do rozmowy. Nie wiem nawet jak miałbym tego dokonać. Wzdycham, wracam do jedzenia. Włączam wieżę. Rozlega się świąteczny klasyk. James wciąż jest obojętny i niewzruszony. Spoglądam w okno. Ciekawe co teraz robi Vic... Jest sam? Czy może z kochankiem? Leżą w łóżku, piją wino i drwią z mojej ckliwości? A może pojechał teraz do matki i rozmawia z nią o mojej durnej miłości, która kazała mi wierzyć w to, że on odwzajemnia? Matka pisała do niego stale te listy. Musi go bardzo kochać. Bezwarunkowo, nad życie. Chciałbym, żeby mnie też ktoś kiedyś tak pokochał. Nie szukając pocieszenia i drogi ucieczki, w ramionach kogokolwiek innego. Uśmiecham się znów do Jamesa. Tylko by brakowało, żebym ja też się teraz rozkleił. Muszę być silny choćby dla niego. Jeśli i ja się poddam, to będzie zupełna porażka.
- Przepraszam, że jestem taki... - Mówi.
- Nie.
- Słucham?
- Nie przepraszaj.
- Jestem strasznym egoistą i tylko napawam się swoim żalem. Wiem, że to tak wygląda.
- Nie. Nieprawda.
- Ja wiem lepiej, jaki jestem.
- I co czujesz? - Drażę. Rozkręca się. Może mi się z nim uda pogadać.
- Smutek. - Mamrocze tylko i wkłada do ust cząstkę pieczeni. Widzę, że jego oczy zachodzą łzami. Nic już nie mówię.
CZYTASZ
Podpisane: Ty wiesz kto
Fiksi Umum„Piszę tych kilka słów tylko po to, by ci powiedzieć, że cię kocham. Podpisane: Ty wiesz kto." Tajemnicze wiadomości, w żółtych kopertach wywracają do góry nogami spokojne życie kilkorga osób. Anonimowe wyznania miłosne zaskakują, prowokują, dają na...