XXXIII. Jack
Eric zrobił się niedorzecznie, przesadnie troskliwy. Z jednej strony jego nadgorliwość jest urocza, z drugiej mnie drażni. Ciągle próbuje organizować mi czas, zabiega o moje zainteresowanie. To w sumie dobrze, że aż tak mu zależy, ale nie wiem, czy ja potrafię wejść w to na całość. Siedzi obok mnie, głaszcze mnie po włosach, przymila się wiecznie, niemal przykleja, jak upierdliwe zwierzątko. Mam wrażenie, że jest bardziej niedojrzały niż ja, ale nawet go rozumiem. Teraz, gdy mnie odzyskał, obsesyjnie się boi, że mnie straci. Ja, choć próbuję z tym walczyć, też w głębi serca chcę w to wszystko na ślepo brnąć i przyjąć razem z każdą możliwą konsekwencją. Chyba nadal zbyt mocno go kocham i pragnę. Na tyle, że wybaczę mu wszystko, czym mnie skrzywdził i namieszał mi w głowie. Odwracam twarz w jego stronę, gdy czuję, że siada obok mnie.
- Wyjdziemy gdzieś? - Pyta. Wzruszam lekko ramionami.
- Dokąd?
- Nie mam pojęcia... Ale pomyślałem, że jak mamy zacząć od początku, a ja dostałem kolejną szansę, to musimy zaliczyć jakiś miliard randek. - Uśmiecha się rozbrajająco. Nie umiem go nie kochać. Wyciąga rękę, głaszcze mnie po głowie. Zdrowy rozsądek opuścił mnie zupełnie. Może to i lepiej? Zamykam oczy, poddaję się czułemu dotykowi. Drżę, gdy całuje moją skroń. Jest idealnie niedoskonale i chyba właśnie to mi się w tym wszystkim najbardziej podoba.
- Chodź, idziemy. - Odzywa się, wstaje, a ja wracam do rzeczywistości.
- Dokąd? - Powtarzam.
- Na spacer? - Bardziej pyta, niż stwierdza. Jest wiosna, w sumie to ma sens, nie można zdychać stale w domu. Ale ja wciąż jestem przekonany o tym, że pozbawiony włosów i z tą cholerną blizną wyglądam jak dziwoląg.
- Chodź. - Chwyta mnie za obie ręce i podnosi z miejsca. Patrzę w jego lśniące, radosne oczy.
- Jesteś piękny. - Mówi z przekonaniem, chwyta mnie jedną ręką za kark. Rozczula mnie, ale w to nie wierzę, przez co mam ochotę płakać. Mrugam kilkukrotnie, żeby odgonić łzy.
- Hej. - Mruczy, pochyla się, całuje mnie delikatnie. Teraz już nie umiem powstrzymać płaczu. Kotłują się we mnie emocje. Czuję jego dotyk, zapach i nacisk jego warg, a łzy nieprzerwanym strumieniem spływają po policzkach. Rozsypuję się jak domek z kart.
XXXIII. Patrick
Coraz bardziej się w to wkręcam. W to niewinne, internetowe flirtowanie z obcym człowiekiem, na którego temat nie wiem tak naprawdę nic. Nie licząc tego, co mi napisał, ale skąd mam mieć gwarancję, że to prawda? Traktuję to raczej jak zabawę, odskocznię od szarej rzeczywistości, "zabijacz" czasu... Leżę na piekielnie drogiej sofie Victora i odpisuję na wiadomości. Przyznam też, że po prostu mi się to podoba. I ciekawi mnie ten człowiek, choć nie mam pojęcia kim jest naprawdę. Mimo wszystko z internetowego dialogu bije od niego szczerość i coś... Normalnego, sympatycznego. I chyba to mnie fascynuje. Że nie wydaje się być żadną skrajnością, żadnym świrem... Dlatego nie chcę tego kończyć, nawet jeśli miałoby okazać się kompletnym kłamstwem.
XXXIII. Victor
Delikatnie i czule całuję jego ciepłe, miękkie wargi. I podoba mi się to. Chcę tego. Po prostu, dla siebie, a nie po to by go upokorzyć, czy mieć nad nim przewagę. Dzieje się ze mną coś dziwnego, czego sam nie umiem pojąć. W sumie nie wiem dlaczego, ale Montgomery irytował mnie i nadal irytuje pod tak wieloma względami. A równocześnie pragnę, by mnie nie wypuszczał. Obłęd! Sam nie robi w zasadzie nic. Stoi tylko bez ruchu, gdy ja go całuję, kąsam i desperacko pragnę jego uwagi. Wariuję, starzeję się, odwala mi z wiekiem! Nie chcę tego przerywać, choć niemal nie mogę oddychać. Wreszcie się od niego odrywam, chwytam haust powietrza, otwieram oczy. Jakbym wrócił z innego świata! Gapię się na niego, ale nadal nic nie mówi, ani nie wykonuje żadnego gestu. Od początku mówiłem, że oszołom!
- Powiedz mi, co czujesz. - Prosi. Co on stale o tych uczuciach i myślach?
- Nn... Nie wiem. - Mamroczę niewyraźnie. Mam w głowie jeden, wielki, popieprzony chaos.
- Boisz się tego? - Pyta. Psychopata. Zaczynam się go bać, bo zadaje enigmatyczne, idiotyczne pytania.
- Czego? - Unoszę brwi, znów przywdziewam maskę cynika.
- Miłości. - Rzuca. Miłości? Jakiej niby miłości? Odwracam się, kopię kamyk, który wpada do wody. Chcę wracać, bo robi się niezręcznie. Mam dość. Robię w tył zwrot i wracam do domku. Monty pędzi za mną, słyszę jak zamyka za sobą drzwi.
- Powiedz mi co czujesz. - Powtarza. Wkurza mnie coraz bardziej...
- Nie chcę.
- Nie chodzi o to, że nie chcesz. Ty po prostu tego nie potrafisz i się tego boisz! Ale musisz zrozumieć, że twoja emocjonalna represja krzywdzi nie tylko ciebie, ale też wszystkich ludzi, którzy chcą do ciebie dotrzeć! Jeśli nie umiesz o tym mówić, to chociaż zrób coś. Otwórz się! - Nalega. Odwracam się do niego przodem. Coś się we mnie gotuje. Dopadam do niego, niemal się na niego rzucam. Monty uderza plecami o ścianę, kiedy zachłannie, gwałtownie go całuję. Na początku unosi ręce, jakby w obronnym geście, potem obejmuje moje plecy. Najpierw przesuwa po nich otwartą dłonią, po chwili drapie paznokciami przez cienki materiał koszuli. Obijamy się o ściany i framugi, prawie przewracamy o kanapę, gdy udaje nam się wreszcie dotrzeć do tej drewnianej sypialni.
XXXIII. James
Siedzę bez ruchu i wpatruję się w okno. A gdyby to wszystko skończyć? Całą tę farsę a równocześnie swoje życie? Nie wiem, czy jestem typem samobójcy, ale teraz, kiedy tkwię w tym bezsensie, wizja wydaje mi się bliższa. Wszystko straciło jakąkolwiek moc. Całe moje życie jest nicością, nie jest zupełnie nic warte, a ja dla samego siebie znów jestem nikim. Czy jest sens to ciągnąć? Przechylam głowę na bok. Wszystko mnie boli. Ból fizyczny i psychiczny strasznie się mieszają, w dodatku niszczy mnie emocjonalny dół. Nie wiem, jak długo tak pociągnę. Wyłączyłem telefon, bo Marjorie i ludzie z wydawnictwa stale wydzwaniają. Przysyłają też tony maili, które automatycznie kasuję. Nie mam do tego głowy. Do niczego nie mam głowy... Kładę się, leżę na plecach i gapię się w sufit. Znów chorobliwie boję się tego, co będzie.
XXXIII. Eric
Młody mnie fascynuje od nowa. Nie wiem, co się dzieje, ale pragnę być blisko niego. I chorobliwie nie chcę go stracić. Ani jego, ani jego zaufania. Mam wrażenie, że chłopak namieszał mi w głowie. Po prostu, niemal chorobliwie pragnę z nim być. Wychodzimy z kina, po udanym seansie. Dzieciak w końcu się uśmiecha, choć tonie w ogromnym kapturze, narzuconym na głowę. Jest piękny. Nawet teraz, taki wycieńczony walką z chorobą. Chcę być blisko niego, widzieć go, czuć, dotykać. Obejmuję go ramieniem. Jest późny wieczór. Może ośmiela mnie pora, a może to cholerne zakochanie czyni mnie nieodpowiedzialnym. Całuję jego zarumieniony policzek. Wielokrotnie go zawiodłem i teraz się tego wstydzę. Wracamy niespiesznie do domu. Jest przyjemnie i spokojnie. Oblizuję wargi, wpatruję się w niego z fascynacją. Nie mogę uwierzyć w to że jest mój. I w to, że po prostu mi ufa. Niesamowity facet.
- Dokąd idziemy? Restauracja? - Proponuję.
- Do domu? - Odpowiada pytaniem na pytanie. Jasne. Nie ma sprawy. Dla niego wszystko. Absolutnie wszystko. Z miłości.
CZYTASZ
Podpisane: Ty wiesz kto
General Fiction„Piszę tych kilka słów tylko po to, by ci powiedzieć, że cię kocham. Podpisane: Ty wiesz kto." Tajemnicze wiadomości, w żółtych kopertach wywracają do góry nogami spokojne życie kilkorga osób. Anonimowe wyznania miłosne zaskakują, prowokują, dają na...