Część 17

242 34 26
                                    


Jack

- No. I pięknie. – Wyrokuje Eric, odsuwając się ode mnie o metr. Czuję się jak ostatni debil. Dlaczego nie mogę pójść na tę imprezę w moich jeansach i bluzie? Wkurzę się i nigdzie nie pójdę!
- Wyglądam jak palant. – Oświadczam, gapiąc się na swoje odbicie.
- Wypraszam sobie. Nie zapominaj, że masz na sobie moje ciuchy. – Odpowiada, marszcząc brwi i wygładzając na moich ramionach materiał wściekle pomarańczowej marynarki. Kto to szyje? Kto to wymyśla?!
- Czuję się w w tym niedorzecznie. – Mamroczę.
- Ale wyglądasz bardzo dobrze. – Wzrusza ramionami. Uparł się i nie odpuści.
- Dokąd w ogóle mamy iść? – Jęczę.
- Dowiesz się wieczorem.
- Czuję się jak ofiara.
- Zgrywasz ofiarę.
- Nieprawda! Wyciągasz mnie, a nawet nie wiem dokąd. – Wzdycham, zdejmuję marynarkę, odwieszam na wieszak.
- I się nie dowiesz. Chodź, zjesz coś.
- Nie. Pouczę się.
- Ile można się uczyć? W sylwestra? – Jęczy, chwyta mnie za nadgarstek i wlecze za sobą do kuchni. Rezygnuję z dalszej dyskusji, bo pewnie i tak nic nie wskóram. Siadam potulnie za stołem, gapię się na niego.
- Co? – Spogląda na mnie przez ramię. Spuszczam wzrok, opieram podbródek na dłoni.
- Nic.
- Gapisz się na mnie. – Potrząsa głową, wraca do przekopywania lodówki. Nawet nie chce mi się zaprzeczać. Nic na to nie poradzę. Nie wiem, czy to przyzwyczajenie, czy mam po prostu jakieś dziwne fazy, ale jestem okropnie przywiązany do tego człowieka. I do tego miejsca. Ciotka nie dzwoniła. Nie mam pojęcia, co z domem. Może to i lepiej? Wolę się odciąć od tamtego miejsca, na zawsze.
- Proszę. – Stawia przede mną szklankę.
- Co to?
- Siedzisz tu taki osamotniony i zamyślony, jak ostatni klient w pubie i zrobiło mi się ciebie żal. – Śmieje się. Niech on nie robi sobie ze mnie żartów!
- Zamyśliłem się. – Rzucam.
- Widzę. O czym myślisz?
- O tym domu.... Znaczy... Nie tym, tylko moim. Ciotka nie daje znaków życia.
- A co, jeśli go sprzedała i uciekła z kasą do Meksyku? – Pyta, z udawanym przerażeniem i odwraca się do mnie przodem. No i zasiał we mnie ziarnko niepewności.
- Żartuję przecież. – Wywraca oczami i wraca do mieszania czegoś na patelni. Jest szalenie śmiałym, bezpośrednim, wygadanym człowiekiem. Ja nigdy taki nie byłem i przez to mnie onieśmiela. Nie komentuję, tylko wypijam sok. Pomarańczowy. Jak ta marynarka.

Patrick

Wprowadzam Jamesa do jego mieszkania, równocześnie wprowadzając w życie mój plan uśmiercenia Michaela raz na zawsze, również mentalnie. James chyba uwierzył w to, że jestem jego chłopakiem. Pozostaje tylko do końca go do tego przekonać. Karton z pamiątkami i wszystkie zdjęcia Michaela już dawno wylądowały w piwnicy, za rowerem.
- Pamiętam to mieszkanie. – Uśmiecha się blado. Poznajemy się nawzajem od nowa. Siada na kanapie, sięga po pióro i obraca je w dłoniach. Staję za jego plecami, głaszczę go po włosach. Jest zmieszany, bo postrzega mnie jako obcego. Jak ma mnie pokochać, skoro nigdy mnie nie kochał? W sumie ja jego też nie. To chyba był głupi i nierozsądny pomysł... Siadam obok niego, pytam czy chce gdzieś wyjść wieczorem. Jest zupełnie zagubiony i strasznie jest mi go żal.
– Czy ja ostatnio coś pisałem? – Pyta. Odbieram to jako przebłysk wspomnień. Potwierdzam skinieniem głowy.
- Będę to teraz musiał przeczytać i dokończyć. – Wzdycha i odkłada pióro. Gapię się na niego z troską.
- Pomogę ci. – Szepczę. Uśmiecha się, patrzy na mnie. Próbuję znaleźć coś w jego oczach. Jakąś emocję. Ale widzę jedynie zaciekawienie. Wiem, że nie mogę go poganiać. To wszystko musi samo dojrzeć.
- Wybacz, ale zupełnie cię nie pamiętam. – Mówi cicho. Wiem. Wyciągam rękę, dotykam jego gładkiego policzka. Zamyka oczy. Nie wiem czy mnie pokocha i czy ja pokocham jego. Ale musimy spróbować. Ważne, że nie wspomina o Michaelu. Proponuję herbatę i wychodzę do kuchni. Mimowolnie znów gapię się w okno. U Victora panuje ciemność. Bóg jeden wie, gdzie on teraz przebywa. Napełniam czajnik wodą, siadam obok, na blacie. Z nieba sypie śnieg. Nie mogę uwierzyć, że to ostatni dzień roku. Tak dużo wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Straciłem część życia. Sporą część. Czajnik pstryka, a ja zeskakuję z blatu i zalewam dwie torebki z herbatą. Stoję przy uchylonych drzwiach, z dwoma kubkami w dłoniach i patrzę na Jamesa. Boję się, że odkryje prawdę. A to byłby dla mnie ostateczny koniec. Porażka na całego. Wchodzę odważnie do pokoju. Spogląda na mnie, uśmiecha się. Chyba mi ufa, to najważniejsze. Prawie jak oswajanie. Podaję mu jeden kubek. Obejmuje go dłońmi.
- Od jak dawna tu mieszkasz? – Pyta. Wiem, że nie mogę się zastanawiać, bo zrobi się bardziej czujny.
- Od kilku miesięcy. – Odpowiadam.
- Od kiedy?
- Od września.
- W porządku. – Rzuca tylko i upija łyk herbaty. Dostanę kiedyś zawału! Albo innej nerwicy...
- Chcesz gdzieś dziś wyjść? – Proponuję znów. Tym razem odmawia, nie unika odpowiedzi. Jest zamyślony, jakby przebywał w kompletnie innym świecie. Nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej. Dla niego lepiej, bo odgrzebuje wspomnienia, dla mnie źle, bo może przypomnieć sobie wszystko, o czym chciałem, żeby zapomniał na zawsze. Nagle James wzdycha i odstawiając kubek na stół, podciąga kolana pod brodę i prosi:
- Opowiedz mi o sobie.

Podpisane: Ty wiesz ktoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz