Część 10

281 40 8
                                    

X.Jack

Matka, ani nikt z najbliższego otoczenia się ze mną nie kontaktował. Nie wiem, czy mnie szukają i czy wmieszali w to policję. Siedzę tu nadal, w tym wielkim, nowoczesnym mieszkaniu i próbuję się jakoś włączyć w życie. Pomóc. Udzielić. Eric... Znaczy się... Ten pan... Siedzi całymi dniami w pracy, a ja tu tkwię i łażę, jak debil, bojąc się, że coś uszkodzą i skończę odfiletowywany. Próbuję się uczyć na własną rękę. Wertuję podręczniki, wyszukuję definicje w internecie w komórce, czytam, notuję, przetwarzam. Kiepsko mi idzie. Jednak potrzebny jest nauczyciel, ktoś, kto to pojmuje i umie wytłumaczyć. Rzucam na bok podręcznik do historii i wzdycham. Wszystko na nic. Zero sensu, brak efektów. Dno. Nie mam co ze sobą robić. Moje życie zamienia się w jakąś cholerną wegetację i chyba zacznę je dzielić na etap „przed imprezą" i „po imprezie". Łażę w kółko po domu, znajduję w kącie odkurzacz. Przelatuję na nim przez wszystkie pomieszczenia, jak zmodernizowana czarownica i stwierdzam, że czas na sprzątaniu minął mi zaskakująco szybko. Udało mi się zmęczyć i przez jakiś czas nie myśleć. Sukces! Przygotowuję obiad z przepisu znalezionego w internecie i jem go, oglądając jakiś argentyński serial. Pogmatwany podobnie, jak moje życie. Wyłączam telewizor, wyglądam przez okno. Czuję się trochę jak w złotej klatce. Nigdzie nie pójdę, bo boję się konfrontacji ze znajomymi. Wolę nie myśleć, co by było, gdybym natknął się na nauczyciela. Mógłbym się zabić na miejscu, własną pięścią. Tutaj mam chociaż spokój... A i to pewnie do czasu. Nic nie trwa wiecznie. Zwłaszcza to, co dobre. Przywykłem już. Chyba nic fajnego w moim życiu nie trwało długo... Beznadzieja jakaś. A z biegiem lat pewnie będzie jeszcze gorzej i w końcu wyląduję pod mostem. Takie widzę perspektywy. Czyli w sumie nie widzę żadnych. Wpadam w jakich zaklęty krąg czarnych myśli i mam wrażenie, że zwariuję. Czekam cierpliwie, aż wróci Eric i obiecuję sobie, że z nim porozmawiam. Na serio. O wszystkim. O moim życiu, o matce, o przyszłości i o tych cholernych zdjęciach, które śnią mi się po nocach. W końcu muszę to wszystko z siebie wyrzucić. Najwyższa pora. 

X.Patrick

- Dlaczego nie było cię w piątek w kwiaciarni? – Pytam nieśmiało, opierając się ramieniem o framugę. James odwraca wzrok od komputera, by na mnie spojrzeć i zdejmuje okulary. Patrzy na mnie z zaskoczeniem i chyba strachem. O co chodzi? Zwyczajne pytanie...
- Tak jakoś wyszło. – Wzdycha i z powrotem odwraca się do mnie plecami.
- Co się stało? – Pytam, wzruszając lekko ramionami. Jak się wygada powinno być mu łatwiej. To chyba nie problem. Zamyka laptopa, przeczesuje włosy rękoma. Coś go trapi. Siadam obok, na biurku. Pewnie nie powinienem, bo to jakiś antyk, albo cholera wie co.
- Co jest? – Pytam i pochylam się, by spojrzeć mu w oczy. Facet jest młodszy ode mnie. Nie powinien mieć żadnych większych problemów. A on jest mroczny jak synagoga po północy.
- Nic. – Mamrocze. Jak to nic?
- Powiedz. – Proszę. Pewnie jestem zbyt upierdliwy i zbyt agresywny, ale nie wiem, jak inaczej do niego dotrzeć.
- Mam za sobą śmierć. – Mówi. Ale że co? Umarł, ale żyje?
- Czyją? – Pytam, z przesadną troską, jak te babcie z seriali z lat siedemdziesiątych.
- Bliskiej osoby.
- Kiedy to się stało? – Pytam. Mam wrażenie, że za bardzo go przesłuchuję.
- Rok temu. – Odpowiada.
- To dlatego... Te kwiaty? – Szepczę. Kiwa głową. Musi mu być z tym okropnie ciężko, skoro dotychczas się nie uporał. Nie wiem, jak zareagować. Co zrobić, jak mu pomóc. Muszę to przemyśleć. Bez zastanowienia zeskakuję z biurka. Podnosi wzrok.
- Dasz sobie radę? – Upewniam się, chowając telefon do kieszeni.
- Tak. Daję cały czas.
- Idę. – Oświadczam.
- Dokąd? – Woła.
- Do parku. Muszę pomyśleć. Niedługo wrócę. – Odpowiadam i wynoszę rower za drzwi. Kurde... Nie miałem pojęcia, że z nim jest tak źle. I że ma tak wielki powód. Wychodzę z bloku, stawiam rower na chodniku, oddycham świeżym powietrzem. Pewnie nie powinienem go zostawiać samego, ale to we mnie uderzyło. Siedziałbym tam teraz w milczeniu, jak idiota, a tak przynajmniej poukładam sobie w głowie i może będę wiedział, jak mu pomóc. Jest wczesny ranek. W powietrzu czuć zbliżającą się jesień. Wskakuję na rower i ruszam przed siebie, tą samą trasą, co zwykle. Jadę nad rzekę, pędząc przed siebie, obserwując trasę i będąc sam na sam ze swoimi myślami. To bardzo oczyszczające uczucie.

Podpisane: Ty wiesz ktoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz