And the Beast

1K 64 0
                                    


- Rose jajka na miękko czy twardo?!

To wołał mój tata, była niedziela. Dzień ojca z córką. Chciał w ten sposób wynagradzać mi jego nieobecność w domu. Robił śniadanie, szliśmy na spacer, opowiadałam mu wtedy co się w moim fascynującym życiu dzieje, a wieczorem oglądaliśmy filmy. Zawsze się z niego śmiałam, ponieważ mam wrażenie za każdym razem, że nawet jak oglądamy klasyk kinowy to on go widzi po raz pierwszy.

- Na twardo! - Wstałam z łóżka i przeciągnęłam się jak kot. Ręką wymacałam swoje okulary. Świat znów stał się wyraźny! Podeszłam jak co dzień do lustra, pierwsze rzuciły mi się w oczy moje brązowe, lekko pokręcone pukle. Chorobliwie blada twarz, która się pod nimi ukrywa pewnie jak zwykle jest pełna różnego rodzaju krost. Wzdychając, zaczynam szczotkować włosy i wybierać ubranie na dzisiaj.

Kiedy zeszłam na dół tata, stał w kuchni w fartuchu założonym na garnitur. Nigdy nie widziałam go w czymś innym. Tłumaczy się, że nie wiadomo, kiedy może spotkać kogoś z kim będzie mógł porozmawiać o interesach.

- Śniło ci się coś specjalnego Rose? - Zapytał odcedzając jajka. Można by uznać to pytanie za miłe, ale od zawsze tata pytał się mnie o moje sny. Mam wrażenie, że to nie z ciekawości, jakby bał się, że coś w nich zobaczę. Na jego szczęście od kiedy pamiętam śniłam tylko mgłę. Dosłownie, nieskończone pomieszczenie pełne mgły.

- Nic nowego. - Usiadłam naprzeciwko niego przy stole i zabrałam się do robienia kanapki. - Coś się wydarzyło? - Zapytałam, gdy do domu nagle zadzwonił domofon, ktoś chyba bardzo chciał się dostać do nas bo nie przestawał dzwonić. Tata spojrzał się na mnie zdziwiony, w niedziele  chociaż miał zwykle spokój z pracą.

- Zaraz, wrócę. - Wstał, zdjął fartuch i na powrót stał się bezwzględnym panem Goldem. Usłyszałam, że wpuszcza kogoś do domu, wróciłam do swojej kanapki. Już dawno się nauczyłam, że jeżeli mój tata na coś się umówi to zrobi wszystko by to dokończyć. A niedziele były naszą umową, ja nie wychodzę nigdzie ze znajomymi, a on stara się jak może by nie mieszać w to pracy. Miałam rację, wrócił pięć minut później trzymając pod ręką pakunek wielkości książki. Odłożył na stolik w salonie i powrócił do przerwanego wcześniej „Życia Storybrooke".

Po śniadaniu wróciłam do pokoju. Poszłam się przebrać w coś cieplejszego bo na dworze bardzo wiało i szybko ogarnąć porządek. Znalazłam jakieś cieplejsze spodnie, a na podkoszulek narzuciłam czarny sweterek. Na moje przebieranie w szafie patrzyły uśmiechnięte twarze ze zdjęć. Na jednym byłam z małym Henrym w piaskownicy. Inne przedstawiało mnie razem Jamesem i Lucy, moi najlepsi przyjaciele. Na ostatnim śmiałam się w objęciach taty. Miał wtedy długie włosy i był nie ogolony, pamiętam, że był wtedy piękny marcowy poranek pierwszy taki od wielu dni. W lombardzie spotkałam Archiego - miasteczkowego psychiatrę. Poprosiłam tatę by choć na chwilę przerwał prace, a doktorkowi wręczyłam aparat. W moim pokoju było jeszcze jedno zdjęcie. Wetknięte za lustro w szafie. To było to które znalazłam ostatnio. Na początku upierałam się by je zostawić ze względu na śmieszny wygląd taty, ale tak naprawdę to ta kobieta mnie intrygowała. Czy to mogła być moja matka? Wiedziałam już, że dziewczynką jestem ja. Było bardzo dużo podobieństw. Co prawda nadal nie miałam stu procentowej pewności. Nie powiedziałam ojcu o tej fotografii. W sumie to nikomu. Nawet nie wiem jak bym to wytłumaczyła, skoro nie mam nawet wspomnienia z czasu, kiedy to zdjęcie mogło zostać zrobiono. Machinalnie dopisałam to do listy rzeczy do zrobienia. Jakiś głosik mówił mi bym spytała rodziciela o to, ale to była tylko złudna nadzieja. Szanowny pan Gold unika przeszłości jak ognia. Już widzę jak mi wyjaśnia historię tej kliszy.

Na dole tata już czekał, miał ze sobą laskę z uchwytem w kształcie dzioba orła, wzięłam go pod rękę i wyszliśmy na zewnątrz. Dokładnie w tej chwili z nieba lunął deszcz. Ojciec otworzył parasolkę i ruszyliśmy. Dzisiaj nam nie było do śmiechu. Nawet do rozmowy żadnego nie ciągnęło. W milczeniu przemierzaliśmy ulice miasteczka. Mieszkańcy kłaniali się nam po drodze, ale mój towarzysz nie zwracał na to uwagi. Widać, że coś go poruszyło. Miałam nie odparte wrażenie, że miało to związek z dzisiejszymi odwiedzinami i tajemniczą paczką. Kiedy mijaliśmy (oczywiście dalej w milczeniu!) bar „u babci" spojrzałam na zaparowane szyby. Biło od nich ciepło. W środku pewnie siedziało pełno ludzi. Kilku schroniło się tu przed ulewą, ale pewnie większość siedziała tam już wcześniej i smakowała piwa korzennego, które Ruby wlewa z pępka do szklanek. Kiedyś pokazała mi i Lucy tą sztuczkę. Moja przyjaciółka wydawała się być zażenowana, ale mnie to rozbawiło. Lubiłam Ruby, a zwłaszcza to, że niczego nie bała się spróbować. Imponowało mi to, niestety wnuczka właścicielki też była pod działaniem klątwy. Próbowałam często pytać co robiła tydzień temu, powiedziała, że nie pamięta. Tak jak wszyscy. Nie zwraca uwagi, że to co robi dzisiaj zdarzyło się już dziesiątki razy. Wróciłam myślami do spaceru. Tata nadal nie zwracał na mnie uwagi. Zrobiło mi się przykro, jakikolwiek by nie był kochałam go i trochę smutno mi się zrobiło, że dzisiaj, w nasz dzień, jest taki nieobecny.

Wracając już do domu, spotkaliśmy Grahama, miejscowy szeryf, zamienił kilka słów z moim towarzyszem, a na pożegnanie do mnie mrugnął zalotnie. Podoba mi się, ja chyba też nie jestem mu obojętna. Jednak jakaś siła nie chce nas ze sobą połączyć. Za każdym razem jak rozmawiamy mam nadzieję, że może do czegoś dojdzie, ale Graham szybko zmienia temat i najczęściej odchodzi. Widocznie orientacje w czasie nadrabiam brakiem miłości.

Jak tylko weszliśmy do domu rozległ się grzmot, a deszcz lunął jeszcze mocniej. Poszłam rozwiesić mokre kurtki, a tata, nadal nieobecnie, zaproponował ciepłą herbatę. Jak tylko zeszłam na dół, siedział już na kanapie i patrzył się tępo przed siebie. Nigdy się tak nie zachowywał. Zwykle gdy na mnie czeka, czyta gazetę lub sprawdza swoje sprawy w komputerze.

- Rosabelle, musimy porozmawiać. - Powiedział, kiedy usiadłam z napojem obok niego. Okej, coś się dzieje. Prawie nigdy nie mówi do mnie Rosabelle. - Wiem o twoich...problemach z pamięcią i tym, że uważasz całe to miasteczko, za jakieś zaklęte w czasie.

- Szybko się zorientowałeś. - W ton mojego głosu wkradła się kpina. - Mówię ci o tym bardzo często.

- Tak, ale bardzo ważne jest byś coś zrozumiała. Posłuchaj Rosabelle, musisz się skupić na moich słowach...- W tym momencie, w pokoju błysnęło, a ja machinalnie zamknęłam oczy. Bałam się burz, a już zwłaszcza błysków. Po kilku sekundach znów spojrzałam na ojca. Jego twarz się zmieniła, szczęka drżała, był widocznie zdenerwowany.

- Tak? - Zwróciłam na siebie jego uwagę, spojrzał na mnie jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Bez słowa wstał i wyszedł w pokoju zostawiając mnie na samą. Byłam zdezorientowana. Tata wrócił po kilku minutach z kolorową książką. Usiadł koło mnie i pomijając wszelkie słowa wstępu, zaczął.

- Parę lat temu Rosabelle, w naszym domu był pożar, mnie wtedy nie było. - Pożar. Jaki pożar, przecież bym coś pamiętała. - Nie zdążyłaś uciec, przygniotła cie deska. Strażacy wynieśli cie w bardzo złym w stanie z praktycznie już zgliszczy. Dzięki Bogu wyszłaś z tego prawie bez szwanku, jedyne co, to...kochanie straciłaś pamięć.

- Niemożliwe, na pewno bym sobie musiała coś przypominać, chociażby jakieś urywki! - Byłam zła, po co się wysila na takie kłamstwa, czy myśli, że w to uwierzę?

- Dzisiaj...rano znalazłem coś, co myślę, że cie zainteresuje. - Zignorował moje ostatnie słowa i podał mi książkę. Okazała się albumem pełnym zdjęć.

W milczeniu ją przyjęłam. Fotografii było naprawdę sporo. Zobaczyłam uwiecznione moje pierwsze kroki, na innym zdjęciu miałam buzię całą w jagodach. To wszystko było piękne, ale...

- To nie mogę być ja! Nie czuje tego, tak jak przy znalezieniu tego ostatniego zdjęcia! - Miałam racje, kiedy znalazłam fotografię w lombardzie moje serce zaczęło szybciej bić, a przez głowę przelatywać urywki przeszłości. Tutaj...to nie były moje wspomnienia, nie czułam ich.

Spojrzałam na tatę i zrozumiałam, że powiedziałam o kilka słów za dużo.

- Jakiego zdjęcia? - Spytał zdziwiony.

- Tego z mamą. - Powiedziałam pewnie. - W tych średniowiecznych strojach. Znalazłam je u ciebie w sklepie niedawno. Mówiłeś, że żadnych z nią nie mamy. A jednak to ukryłeś.

W tej chwili byłam w stanie przestraszyć się mojego ojca. Jego twarz stała się w ułamku sekundy bardziej niż poważna, a oczy zimne. Jeszcze nigdy go takiego nie widziałam.

- Rose, w tej chwili przynieś mi to zdjęcie. - Wycedził przez zęby.

- Nie! Zabierzesz mi je, a ona tam jest, nie chce go stracić! - Nie pozwolę, na to. Zebrało mu się na szczerość to chce usłyszeć prawdę. - I tyle razy mówiłam ci NIE JESTEM ROSE, wszyscy mówią do mnie Belle, dlaczego ty do cholery też nie możesz! Nie nazywaj mnie inaczej!

- Milcz. - Jego głos zabrzmiał stalą. - Nie będziesz się tak do mnie odzywać! Jestem twoim ojcem i będziesz robić to co ci każe. W tej chwili do swojego pokoju! Jak zdecydujesz się oddać to zdjęcie to porozmawiamy.

Spojrzałam się na niego z nienawiścią. Na więcej nie było mnie stać.


Gdybym wtedy wiedziała. Wiedziała, że moment w którym piorun uderzył w miasto, może być przełomowy w moim życiu. Wiedziała, że drobna blondynka zdecydowała się zostać w Storybrooke. Wiedziała, że właśnie wtedy dziesięcioletni chłopiec patrzył przez okno, zadowolony z siebie, na wskazówkę zegara w ratuszu, która się tylko ruszyła. Po raz pierwszy od dwudziestu ośmiu lat.

Tato, przecież obiecałeśOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz