Tym razem Lucy nie uciekła z baru. Wygłosiła mi długie kazanie o słuszności wody nad sokiem, a potem zniknęła za drzwiami ze słowami „To dla twojego dobra".
- Słyszysz? - Rzuciła siedząca obok mnie Lacey. - Księżniczka Julia właśnie zerwała z Aleksandrem.
- Co? - Zdziwiłam się. O kim ona mówiła. Nikogo takiego nie znałam.
- Och i ta opowieść, pamiętasz Rose. - Westchnęła, a przed nią pojawiło się pełno książek. - Tak mało czasu...Przydałaby mi się pomoc.
- Mówisz o mnie? - Do barobilblioteki weszła Panna Blanchard ubrana w w czarne błyszczące tutu, z gracją doskoczyła do naszego stolika. - Pewnie szukacie tęczowego wodospadu. Królowa bardzo się cieszy, że będzie mogła was poznać. James czy wskażesz im drogę?
James oparty o ścianę, niedaleko stolika, podniósł wzrok znad telefonu i spojrzał na nas tępo. Wskazał na drzwi, przez które wyszła Lucy. Nie pasowały do całej scenerii baru. Były złote i miały klamkę w kształcie rogalików.
- Ja, ja...będę pierwsza Rosie! - Lacey rzuciła się w ich stronę.
- Czekaj coś jest nie tak! - Chciałam krzyknąć, ale wielka gula utkwiło mi w gardle i nie zdążyłam ją powstrzymać. Kiedy Lacey doskoczyła do drzwi, nagły zryw powietrza zdmuchnął ją na kilka metrów i bibliotekarka wpadła w kolejny stos książek.
- Ten bohater był bardzo przystojny, Rose? - Zaszczebiotała z francuskim akcentem Panna Blanchard. - Na twoim miejscu spróbowałabym tych drugich. - Wskazała ręką, na ukryte głębiej w barze, granatowe drzwi z klamką w kształcie okularów. - Ale pośpiesz się bo zaraz wszyscy tu umrzemy. - Na dachu nagle coś grzmotnęło i cały czas na niego nacierało jakby za chwilę miało go złamać i zabić wszystkich tu zebranych.
Rzuciłam się ku granatowym drzwiom i rozpaczliwie szarpnęłam za klamkę. Kiedy byłam po drugiej stronie, uświadomiła sobie, że to sen. W dodatku dość głupi. Z wahaniem rozejrzałam się po nowym miejscu śnienia. Znajdowałam się w swoim domu. Wyglądał tak jak zawsze. Żadnych udziwnień w postaci, wieżyczek z książek czy zwariowanych nauczycielek od fizyki. Za to byłam tam ja. Pochłonięta jakąś gazetą jadłam śniadanie. Widocznie musiał to być jakiś rodzaj snu w którym tym razem nikt nie może mnie ujrzeć bo gdy pstryknęłam tej drugiej Rose palcami przed oczami ta niewzruszenie kontynuowała swoją kanapkę. Był tam też mój tata. Smażył jajecznice. Zabawnie wyglądał w tym fartuchu nałożonym na garnitur. Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Odwróciłam się by je otworzyć, ale przypomniałam sobie, że przecież tak naprawdę to mnie tu nie ma, a raczej nie ma tego wszystkiego bo to tylko sen. Tata spojrzał się z niepokojem na (postanowiłam w myślach ją sobie tak nazywać dla ułatwienia) klona.
- Zaraz wrócę. - Zdjął fartuch i poszedł do przedpokoju.
W holu stała chyba osoba, której najmniej się spodziewałam.
- No jesteś wreszcie. - Wysyczała Regina.
- Ciszej bądź. Rose jest w domu. - Zganił ją. Ta scena była naprawdę komiczna. Cieszyłam się, że nie jestem materialna czy coś bo chybaby usłyszeli jak się śmieje.
- Wiem, dlatego ci to przyniosłam. - Wyszeptała i wyjęła z torby dziwną paczkę wielkości książki. - Twoja córka coś podejrzewa, a ty dobrze wiesz, że to się może dla nas źle skończyć. To powinno pomóc. Wygląda na nich tak jak ją zapamiętałam.
- Nie jestem przekonany co do tego. Dobrze wiesz, że grzebanie w jej mocy może przynieść konsekwencje.
- To nie jest grzebanie tylko przepraszam Gold, ale lekki wybryk natury, że ona coś zauważa.
CZYTASZ
Tato, przecież obiecałeś
FanficHistoria osiemnastoletniej Rosabelli Gold, zamkniętej w czasie od dwudziestu ośmiu lat, razem z resztą mieszkańców tajemniczego miasteczka Storybrooke. Wolno pisane