Rozdział XXII

261 23 10
                                    


Na Lion's Dam nie działo się specjalnie wiele. Czterdziestu najemników Meera siedziało w niewielkim budyneczku ochrony na południowym końcu zapory, albo wałęsało się po 390 metrach budowli.  A pewne lisie oczy obserwowały to co najmniej z zadowoleniem,

- Nie mogę, no. Teraz to by nawet tankowca nie zauważyli.

Vicky Glacier siedziała około czterech kilometrów na wschód od zapory. Za jej plecami rozciągały się Blue Ridge Mountains, słynące ze swoich skrzących się błękitem w porannym słońcu szczytów. Puściła zeissowską lornetkę, pozwalając, żeby zsunęła się na pasku, który utrzymał przyrząd wiszący na szyi lisicy.  Przez moment stała jeszcze zamyślona i klapała palcami stateczniku Dragonflya, wystającym tuż obok niej z kadłuba. 
Uśmiechnęła się drapieżnie od ucha do ucha i szybkim krokiem poszła w kierunku dziobu maszyny. Zsunęła się po szybie kokpitu jak w Mission Impossible  i zeskoczyła na ziemię.

- Odpaladno panienki! - wrzasnęła na pilotów czterech pozostałych maszyn stojących na polance. Ci wykazali reakcje bynajmniej nie wojskowe. W stronę Vicky poleciało kilkanaście "wal się" oraz "p***l się", na co ta odpowiedziała słodkim wyrazem psyka oraz....

- Wiem słonka , że mnie kochacie.

Pal sześć jak to by głupio nie wyglądało, dziesięć turbin przeszyło swoim wizgiem powietrze już paręnaście sekund później. Wojaków Agencji można by spokojnie wywalić na zbity pysk z każdej normalnej formacji wojskowej, wielu zresztą tak tu trafiło, bo w zasadzie nie istniało to coś takiego jak żelazna dyscyplina. Ogólnie program był taki, żeby ze wszystkich oddziałów robić jakie jakby rodzinki. Żołnierze muszą się np. po prostu wymarudzić i tu nikt im nie przeszkadzał. Nikt też nie bronił  nikomu zgłosić oficerowi dowodzącemu, że jakiś tam plan jest debilny i że da się to zrobić inaczej. Wysoka pensja była kolejnym powodem, żeby robić to, co trzeba. Zresztą, każdy wiedział, co będzie, jak zawiedzie w akcji. Zginie. No i przy okazji może jeszcze przez to zabije kogoś jeszcze, aż cała akcja może się sypnąć. Więc Vicky po prostu zapomniała o niezbyt przychylnych komentarzach pod jej adresem, wiedząc, że jak przyjdzie co do czego, to wszystko będzie chodzić jak w szwajcarskim zegarku. W sumie, to się nie dziwiła reakcji. Kto skakałby ze szczęścia jak, nikogo nie obrażając, królik, kiedy nagle przerywasz mu drzemkę w cieniu drzewa i każesz lecieć prosto na lufy?

Po około minucie wszystkie maszyny uniosły się nad ziemię i skierowały na południowy zachód. Kto leciałby wprost na p-lotki?  A tak mogli sobie polecieć spokojnie i wylecieć w efekcie...CLASSIFIED


-  I ja do niej " Chodź, mała będzie zabawa", ale... - lampart śnieżny o imieniu Ike próbował zainteresować kolegę swoimi burdelowymi podbojami, żeby jakoś zabić nudę, jaka panowała na zaporze - one że nie. No to ja jej...

- Ike błagam, zamkinjże się wreszcie, durniu - a kolega był bawołem i coby Ike nie naopowiadał, to nie mógł mu raczej zaimponować. Tak więc był zmuszony co jakiś czas uciszać wiecznie nawijającego o dziewczynach kota. Właśnie miał coś powiedzieć, gdy Ike okazał się szybszy.

- Słyszysz? - lampart odwrócił się w stronę północnego krańca zapory z nastawionymi uszami - Co jest do...

Dla lamparta i bawoła świat zmienił się w oślepiająco biały błysk i potężną siłę, która odrzuciła ich na dobre dziesięć metrów do tyłu. Ike podniósł się chwiejnie na cztery łapy, sycząc z bólu bo skórę i futro na pysku przeorało mu kilkanaście odłamków. Potrząsnął łbem, próbując pozbyć się piszczenia z uszu. Tuż obok miejsca, gdzie niedawno stali, ział wybity w betonie, poczerniały karter. Ike oparł się o murek i spróbował wstać na nogi. 

Zwierzogród 2 - Z archiwów AgencjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz