Rozdział VII

409 36 4
                                    

             Po wyjściu z Giraffe's Tower, policjancie skierowali się prosto na komisariat. Mieli szczęście, że pojechali samochodem Kojoto, a nie radiowozem, bo po drodze mnieli kolumne czarnych SUVów, jadących główna ulicą. Szyby były tak przyciemnione, że aż czarne, ale Bogo nie potrzebował widzieć wnętrza, żeby wiedzieć, że dranie są uzbrojeni. Kiedy kolumna ich minęła, skręcili z głównej alei, żeby więcej się nie natykać na takich przyjemniaczków. Nagle Kojoto wdepnął hamulec. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w coś za oknem.

- Czego tak stoisz? Coś takiego ciekawego tam zobaczył? - spytał nieco zirytowany Bogo, ponieważ stali, mimo wszystko, na środku ulicy.

-Panie komendancie.... oni... mają CZOŁG - wydukał kojot, ciągle wpatrzony w sylwetkę za oknem. Właściwie nie był to czołg, lecz europejskiej produkcji artyleria samobieżna PzH - 2000. Pancerny potwór z silnikiem o mocy prawie tysiąca koni, ważący pięćdziesiąt  pięć ton, uzbrojony w ogromną armatę 155 milimetrów był w stanie wytrzymać ostrzał z każdej broni. stosowanej przez ZPD, a potem odgryźć się jak mało co. Bogo, który, bądź co bądź, trochę znał się jednak na taktyce, pokręcił łbem jakby z pogardą.

- Po kiego grzyba im to cholerstwo w mieście? Wystarczy jedno zwierzę wysoko z koktajlem Mołotowa i skurczybyk załatwiony. Dobra pogapiliśmy się, teraz zaparkuj chociaż, żeby ulicy nie tamować.

Artyleria przejechała na skos przez skrzyżowanie i zniknęła za budynkiem banku Lemming Brothers. Mieszkańcy, ściskający się na chodnikach, teraz wylegli na ulicę i pokazywali w stronę, w którą  artyleria odjechała. 

- Szefie - niepewnie zaczął kojot - ma pan jakiś plan?

- Trzeba spróbować przebić się przez chociaż jedną blokadę żeby wyprowadzić jak najwięcej cywili z miasta - głos komendanta był jak stal - bo coś czuję, że za niedługo to się dopiero będzie działo.



                                          ********************************************************





W Big Elk Town dochodziło późne popołudnie. Kiedy Judy się obudziła, za oknem na doniczkach z kwiatami burczały pszczoły. Potarła łapką oczy i powoli mrugnęła kilka razy. Wciąż leżała u boku Nicka, wsparta o jego bark. Przez milisekundę zastanawiała się, czy wstać, ale leżąca na niej łapa Nicka pomogła jej podjąć decyzję, że nie. Poczuła, jak lis bierze głębszy oddech i znowu usłyszała "Ashley". Kim jest ta Ashley, zastanawiała się Judy. Jego była? No jego mamą na pewno nie, bo ta nazywa się Meggy. Więc może ... nie, przecież Nick by jej powiedział... powiedziałby? Hej, Judy, upomniała samą siebie, nie wolno ci tak myśleć! Przecież on by cię nie oszukał! Ale dowiedzieć by się przydało... ale nie będę go budziła. Wygląda tak słodko, jak śpi. Judy przez chwilę zastanawiała się, co by było, to Nick tak do niej powiedział.                                                                                 W pokoju poniżej zadzwonił timer, nastawiony przez kogoś na zgaszenie piekarnika albo coś takiego. Dźwięk nie był głośny, ale wystarczył, żeby Nick się wybudził.

- Dziś nie idę do szkoły, mamo... - wymamrotał lis i obrócił łeb w druga stronę. Judy pozbyła się już resztek senności, uniosła łapkę i pogłaskała nią Nicka po policzku. Ten jeszcze sennym ruchem odwrócił łeb z powrotem.

- Ooo... szszsześć, Karotka, coś mi na łapie leży...   aaa, to tyyy. Która godzina? - Judy zerknęła na zegarek.

- Piętnaście po trzeciej, Misiu-Pysiu - Nick zrobił lekko zniesmaczoną minę.

Zwierzogród 2 - Z archiwów AgencjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz