1. Sukienka w kwiaty

517 23 3
                                    

Po powrocie z porannego biegu na zegarach wybiła siódma. Miałam więc jeszcze czas na szybki prysznic, śniadanie i przygotowanie do nadchodzących zajęć. Do pokoju w akademiku weszłam na palcach, nie chcąc obudzić Sam, mojej nowej współlokatorki. Znałyśmy się od dwóch lat, choć znajomość to zbyt wygórowane słowo. Przez to, że przydzielili nas w tym roku do współdzielenia pokoju, musiałyśmy zacząć się tolerować.

Sam należała do cheerleaderek, czyli tych sławnych, popularnych i mających kompletnie w poważaniu naukę. Chociaż wolałam mieszkać z nią niż Stellą – gdybym została przydzielona do tej wyfiokowanej, głupiej dziewczyny, zmieniłabym kierunek studiów. Sally była kapitanem cheerleaderek i zarazem jedną z dziewczyn Harry'ego Stylesa, przewodniczącego bractwa Alfa Phi oraz największego kutasa, jakiego spłodził świat.

Prychnęłam na samą myśl o tym dupku.

– Butler, wychodź wreszcie! Muszę siku! – Sam zaczęła dobijać się do drzwi.

Uśmiechnęłam się pod nosem, by dokładnie i powoli zacząć szczotkować włosy. Właściwie miałam już wychodzić, ale czego się nie robi dla ulubionej współlokatorki?

– Jeszcze minutka! – skłamałam.

Tak na serio zamierzałam siedzieć w tym parszywym kiblu przez najbliższe dziesięć minut. Z braku lepszego zajęcia znów zaczęłam myć zęby.

– Butler!!!

– Tak? – spytałam słodko, plując pianą do umywalki. Odkręciłam wodę, na dźwięk czego Sam niemal warknęła. Parę sekund później usłyszałam głośny trzask zamykanych drzwi, na co zachichotałam.

Wzięłam ręcznik, brudną bieliznę i wyszłam z łazienki. Majtki i stanik od razu wrzuciłam do białego kosza stojącego przy mojej szafie. Piękny poranek, nie ma co. Uwielbiałam być wredna, szczególnie dla ludzi nieumiejętnie używających mózgów. Złapałam pod pachę dwie książki, a na ramię zarzuciłam dużą torbę. Wyszłam z pokoju, a w korytarzu minęłam się z czerwoną ze wściekłości Sam.

– Już wolne, możesz korzystać – uśmiechnęłam się sztucznie do dziewczyny.

Zanim zdążyłam sobie pogratulować, rozdzwonił się telefon. Widząc imię na wyświetlaczu, bezzwłocznie odebrałam.

– Hej!

– Cześć, kochanie – po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiał głos Scotta, mojego chłopaka. – Gotowa na zajęcia?

– Tak, właśnie idę na pierwsze. Makroekonomia z samego rana. Zabij mnie – pożaliłam się.

Scott roześmiał się wesoło.

– A o której masz przerwę na lunch?

– Niestety, dopiero po jedenastej.

– Cholera, mam wtedy trening – zdenerwował się, co ustaliłam po zmianie tonu na niższy. – W takim razie będziemy się mogli spotkać dopiero po zajęciach. Idziesz na imprezę rozpoczęcia roku do naszego bractwa?

No, tak, zapomniałam wspomnieć, że Scott również należał do Alfa Phi. Kompletnie nie rozumiałam dlaczego. Tłumaczył mi, że dostaje się dodatkowe punkty, które są brane pod uwagę przy otrzymaniu stypendium, co właściwie wyśmiałam. Dodatkowe punkty? Ciekawe za co! Za picie na czas i rzyganie do celu?

– Scotty – jęknęłam, ale natychmiast mi przerwał:

– Wiem, że nie lubisz, cóż, wszystkich – parsknął, na co wywróciłam oczami – ale zrób to dla mnie, okej? Impreza jest obowiązkowa, więc czy chcę, czy nie, muszę na niej być. Inaczej Harry wywali mnie na zbity pysk.

Zamaskowana // h.s ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz