Siwieję? Samuel pisze...

213 32 0
                                    

Tutaj Samuel. I chciałbym się tym podzielić. Tym, że dzisiaj poczułem się aż za dojrzale. Poczułem się staro.

t r e e

Wybiła godzina ósma w jeden z ostatnich dni moich ferii. Wstałem z łóżka bez wahania mimo przeziębienia. Ubrałem się, odświeżyłem w parę minut. Nawet nie spoglądnąłem na telefon. Zrobiłem sobie herbatę, usiadłem w pokoju i patrząc w okno ją wypiłem. W międzyczasie także trochę posprzątałem na biurku, ułożyłem symetrycznie i do linii m.in.: karteczki, długopisy, świeczkę. Pościeliłem także łóżko i, czego nie robię nigdy gdy nie mam w planach zaproszenia kogoś jako gościa, ułożyłem poduszki "wizytowo" - czyli układając je tak, aby nie przeszkadzały podczas czyjejś wizyty w moim pokoju i podczas korzystania z łóżka jako z sofy. Ale nie spodziewałem się dzisiaj tu żadnego z gości, nawet nie miałem nadziei, że ktoś tu wpadnie. Spakowałem pieniądze, przygotowałem plecak, listę zakupów i otworzyłem swój podręczny kalendarz. Sprawdziłem co mam do zrobienia dzisiaj i pomyślałem, co mogę zrobić w następne dni, co mi tam wypada cyklicznego na pobliskie terminy. Dopisałem na piątek strzyżenie włosów. Pierwszy raz odblokowałem telefon, odpisałem na parę wiadomości z wczoraj, życzyłem dobrego dnia na dzisiaj, przeglądnąłem byle jak nowości... I zabrałem się, wyszedłem na zakupy uprzednio pakując śmieci i zabierając je ze sobą. 

Słuchawki pozostawiłem w domu, a bez nich nigdy nie wybieram się samotnie w podróż, nawet tę pięciominutową. Telefon schowałem do wewnętrznej kieszeni kurtki. Poprawiłem szalik, ubrałem rękawiczki i tyle po mnie w mieszkaniu.

Na klatce minąłem paru zagranicznych oraz polskich robotników. Grzecznie czekałem aż sprzątną przede mną drogę tak, abym nie zrobił sobie krzywdy. Podziękowałem nawet jednemu z nich - a nigdy nie odzywam się do innych bez konieczności. Wyrzuciłem śmieci do kontenera pod blokiem i wyruszyłem prosto do sklepu. 

Droga była dość mroźna. Nie padało i nie wiało za mocno. Nie było też za wielu ludzi na dworze. Słyszałem wyjącego kotka, choć nie widziałem innego w pobliżu. Ale nie poczułem żalu ani chęci zabrania kociaka do domu. Po prostu poszedłem dalej, zapamiętując go jako brązowego i dość grubego flejtucha, który niemiłosiernie drze się ludziom pod blokami, choćby chciał zaalarmować, że dzisiaj spadnie śnieg. I spadł, ale wieczorem.

Wszedłem do sklepu i pierwszy raz nie czułem większych nerwów. Było zwyczajnie i normalnie. Ale od kiedy? Nie miałem i nie mam pojęcia. Nie wziąłem koszyka, choć stałem przy nim parę minut i zastanawiałem się, czy aby na pewno jest mi potrzebny. Był. Ale jak zwykle wolałem pchać wszystko w chwytne dłonie oraz mocno zaciskające łokcie i pachy. 

Nauczyłem się swojej listy zakupów po drodze, na pamięć, zwyczajnie. Po prostu szedłem i powtarzałem, co miałem zakupić i co mi powiedziano przed wyjściem, że chyba się kończy i w sumie by można było kupić. Opracowałem plan, co i kiedy wezmę. Co i kiedy mam po drodze. W jakim momencie mam się zatrzymać i za czym spojrzeć. I tak też robiłem. 

Chodziłem po całym sklepie zupełnie jak po swoim pokoju. Przeglądałem produkty, choćby we własnych szafkach. Tak zwyczajnie. (Ale od kiedy? Nie mam pojęcia). Wybierałem, przekładałem i nie miałem do siebie pretensji, że to robię, ani wyrzutów, że tak robię. (Ale od kiedy?). Brałem swój czas, który miałem i spoglądałem tylko, czy nikomu nie zawadzam, nie blokuję i czy nie robię jakiegoś zatoru do jakiegoś produktu. 

Przeszedłem cały sklep w poszukiwaniu cynamonu. Zachciało się mojej kobiecie, kurczę, do kawy. Nigdy nie używałem. No i się go naszukałem. Tak szukałem, że wziąłem pięć dodatkowych produktów, bo wydawało mi się, że mogą się przydać i że nie są takie drogie. Oczywiście cynamon też znalazłem, ale już myślałem, że będę go niósł w zębach. Szczęśliwie udało mi się go wepchać pod pachę. 

I nie czułem się tak głupio. (Ale od, kurczę pieczone, kiedy?).

Poszedłem do kasy. Zanim wyciągnąłem portfel, czyli zanim rozpiąłem kurtkę i w kurtce kieszonkę - otworzyłem plecak i przygotowałem w nim miejsce. Pani kasowała, ja pakowałem rzeczy. Podała cenę zanim zdążyłem wpakować, ale ja (od kiedy??) nadal się pakowałem. Nie było mi z tego powodu źle, nie czułem nerwów czy pośpieszania mnie. (Coś dziwnego. Nienaturalnego). Dopiero jak ułożyłem sobie wszystko i zapiąłem plecak, założyłem go na plecy - poszukałem pieniędzy i zapłaciłem, szukając drobnych, czego przenigdy nie robię. Potem odszedłem, wcześniej rzucając "Dziękuję." oraz składając paragon w ręce i wsuwając go pomiędzy pozostałe papierowe pieniążki. 

Już miałem wyjść, ale przystanąłem przy reklamach. Wziąłem jedną po chwili namysłu. "Od czwartku" - czyli od jutra, czyli może jutro będzie coś interesującego? Zabrałem wcale nie pod pachę. Po wyjściu już otworzyłem i szedłem, przeglądając ofertę. 

Mijałem ludzi, psy i samochody. Szeleściłem gazetą, oglądałem, porównywałem ceny oraz produkty i stosunek produktu do ceny oraz jakości do ceny tego produktu. Tak doszedłem do domu.

A w domu, po wypakowaniu się i ułożeniu rzeczy na swoich miejscach, zabrałem się do przygotowania obiadu. Przy ciszy. I wietrząc, bo otworzyłem okna. Świeciło słońce, ale niezbyt grzało. Wpuściłem promyki na jasne kafelki, które teraz dopiero pokazały, jak bardzo oblepione są brudem. Westchnąłem. Rodzice strasznie teraz zaniedbali dom przez chorobę i śmierć cioci, a ja pomimo sprzątania go w czasie wolnym i tak pozwoliłem mu się zabrudzić. Zresztą co się oszukiwać. Co sprzątałem, co oni powrócili - już na nowo było okropnie brudno i nie wiem, jak oni to robili. Jakby brud magicznie się nalepiał z powrotem na to, co jeszcze chwilę temu się mieniło z czystości, w czym jeszcze moment temu widziałem swoje żałosne odbicie.

t r e e

Pomagałem mamie w podręcznych czynnościach. Nie miała siły na nic. Zrobiłem co mogłem, a potem w końcu usiadłem w pokoju, przy swoich sprawach, gdy usnęła. Nie wiedziałem jak mam odpocząć, ale zdecydowałem się popisać z paroma osobami oraz obejrzeć serial. Trzeci odcinek Stranger Things. Tak jak miałem zapisane w kalendarzu. No i zdecydowałem się zrobić prezentację do szkoły. Udało mi się ją stworzyć i powiedzieć sobie pod nosem, że jest wystarczająco dobra.

W międzyczasie, korzystając z ciszy, czytałem też trochę książki. Co wie noc Deana Koontza jednocześnie mnie interesuje, ale i irytuje. Czytam i zamykam z rozmachem, aż wydaje dźwięk trzepoczącego skrzydłami gołębia, który odlatuje z ławki, na której przed chwilą żebrał o kawałek chleba czy czegokolwiek innego. Ale chcę w końcu rozwikłać tę zagadkę. O ile to zagadka.

Mam w pokoju nowego przyjaciela. Zabrałem go mamie, już dawno chciała się go pozbyć. Kwiat. A raczej prawie drzewo. Zamiokulkas zamiolistny. Urósł tak, że sięga mojego czwartego od dołu żebra. Umyłem mu listki delikatnie, miękką szmatką i wodą. Na marzec zapisałem w kalendarzu, aby kupić mu nową, lepszą doniczkę i świeżą ziemię. 

t r e e

Jutro tłusty czwartek. I chyba pierwszy taki, kiedy serio zjem pączka. A nie jadłem nigdy w ten dzień.

Co się dzisiaj ze mną stało? Poczułem się staro. Tak staro, jak stary pień.

Zrobiłem wszystko, co miałem zapisane w swoim kalendarzu. Tak jak planowałem. Co do jednego zadania.

I na nowo spodobały mi się obrazki, gify, arty z anime, mang i innych podobnych dzieł.

I na nowo spodobały mi się obrazki, gify, arty z anime, mang i innych podobnych dzieł

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
2018Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz