Niesprawdzony ❤️
- Gdzie leziesz, łamago? - pyta znienacka babcia, gdy zabieram z wieszaka w korytarzu moją marynarkę. Co ona tutaj właściwie robi? Nie ma dzisiaj przypadkiem serialowej środy?
- Do Nadii na kolację.
- O rzesz! A mnie nie zaprosili! Ja już się policzę z Lottie! Jeszcze jej flaki okiem wyjdą.
- Fuj - odpędzam od siebie obraz tej wizji. - Co cię do nas sprowadza?
- Siadaj tu, kochaniutki - wskazuje na krzesło naprzeciwko niej. - Nie mam czasu! Spieszy mi się!
- Spieszyć ci się będzie do kibla, jak dosypię ci do żarcia środek na sraczkę! Siadaj Williamie! - wzdycham, ale posłusznie spełniam jej prośbę. Jeśli używa mojego pełnego imienia, lepiej się nie buntować.
- Babciu, muszę już wyjść - zagajam.
- Zamknij jadaczkę. Teraz zadam ci kilka pytań. - wywracam oczami i rozglądam się po kuchni. Tak naprawdę dopiero teraz zwróciłem uwagę, że szafki mają kolor kości słoniowej. Cóż za odkrycie! A zawsze myślałem, że są białe. Prycham. Co za dureń! - Ile trwa ciąża?
- Yyy parę miesięcy.
- Odpowiadaj dokładnie, albo oberwiesz w łeb moim laczkiem!
- Jeju, babciu! - marudzę. - Muszę iść do Nadii.
- Nie! Musisz zdać mój egzamin!
- On jest bez sensu!
- Bez sensu jest uprawianie seksu bez zabezpieczenia! Gadaj ty mała gnido! Ile trwa ciąża?
- Dziewięć miesięcy
- Bingo! - uśmiecha się. - A Nadia jest w którym?
- A jaki mamy miesiąc? - pytam jak ostatni idiota.
- Maj!
- Yyy no to w piątym - uśmiecham się do niezadowolonej babci.
- Ty ułomie! Powinieneś to wiedzieć od razu!
- Oj tam! Faceci nie mają pamięci do dat. Mogę już iść?
- Siedź, gamoniu! Pytanie kluczowe! Kupiłeś już pierścionek?
- Nie noszę biżuterii - odpowiadam bez namysłu. - Czekaj, co? Jaki pierścionek?
- Zaręczynowy.
- Nie i nie kupię.
- WILLIAMIE CHRISTIANIE COLLINS! Bój się Boga.
- Bardziej boje się kota sąsiadki. - wstaję od stołu. - A teraz muszę już iść. Naprawdę nie chce się spóźnić.
- Nie masz zamiaru brać ślubu?
- Nie, babciu.
- Parszywy egoistyczny gnojek. Masz trzy sekundy na ewakuację, inaczej módl się o przeżycie. Trzy Dwa - o co jej chodzi? Nie ruszam się z miejsca, bo co ona może mi zrobić? - Jeden. - uśmiecha się z triumfem. - A masz, ty świnio!- ona rzuciła we mnie pomidorem! Co?
- Babciu? - pytam z niedowierzaniem. - Pomidor?
- No co? Myślisz, że miałam pod ręka buraka? - pyta z oburzeniem! - Równie dobrze mogłabym rzucić twoim ojcem. Burak to burak.
- Pobrudziłaś mi koszulę. - pokazuje mi język.
- No to Willy użyj rączek do czegoś innego niż ciągłego sprawiania sobie przyjemności każdej nocy. - zostawia mnie samego w osłupieniu. Moja babcia jest nieprzewidywalna.
- Stephanie! * - wita się z moją mamą. - Gdzie mój pożal się boże syn? - znikam w swoim pokoju i błyskawicznie zmieniam koszulę i zerkam na zegarek. Cholera. Mam pięć minut. To nie realne, żeby zdążyć na czas. No to chyba pożegnam się z przyrodzeniem.
****
Nadia
Zrywam się z fotela, gdy dzwoni dzwonek do drzwi. To pewnie William. Zdążył w ostatniej minucie. Otwieram drzwi z uśmiechem na ustach, który niemal natychmiast znika.
- Allan?
- Spodziewałaś się kogoś innego?
- Tak, Willa. - odpowiadam zgodnie z prawdą. - Czego chcesz?
- Wyjaśnić sobie kilka drobnych spraw.
- Nie dzisiaj.
- Właśnie, że dzisiaj! Teraz! - mrużę oczy i po chwilowym zastanowieniu zgadzam się na rozmowę. Wychodzimy razem z mieszkania. Nie chcę, żeby dziadkowie brali udział w naszej wymianie zdań, które z pewnością miłe nie będą.
- Czego chcesz? - pytam z irytacją, gdy wychodzimy z kamienicy na zewnątrz.
- Przemyślałem sobie wszystko i myślę, że mógłbym ci wybaczyć zdradę. Zajmę się tobą i dzieckiem lepiej niż Collins.
- Pojebało cię? - pytam z niedowierzaniem. - Nie wiesz, co mówisz!
- Przemyślałem to, kochanie. Będę lepszym ojcem dla tego dziecka niż Collins. Spójrz prawdzie w oczy. Will to dziecko!
*****
William
Co ten frajer i ostatni oferma pierdoli? Chce mi odebrać Nadię? No chyba go jeszcze nigdy jaja nie bolały! Składa mojej dziewczynie odrażające propozycje! Co za kawał gnoja! O nie! Ja mu nie oddam Nadii! ONA JEST MOJA! MOJA! Koniec i kropka.
- Nadia, zastanów się. Będziemy szczęśliwi.
- Daj spokój, Allan. - odsuwa się od zasięgu jego dotyku. Grzeczna dziewczynka. Niech on ją tylko tknie, a straci wszystko, co cenne. Ona należy do mnie, jakkolwiek to brzmi. Może jestem zaborczy i cholernie zazdrosny, ale wcale mi to nie przeszkadza.
- Nie! Nadia mówię poważnie. Spróbujmy. Olej Collinsa. On i tak nie chce tego dziecka i nie zapewni ci stabilizacji życiowej. - teraz przegiął. Już dość się nasłuchałem.
- Witam - warczę. - Miło się o mnie rozmawia?
- Nie dramatyzuj, Collins.
- A w ryj chcesz? Nadia należy do mnie!
- Nie traktuj ją jak rzecz! - ostrzega Allan.
- Ja przynajmniej nie potraktowałem jej jak dziwkę. - odgryzam się. - Odpierdol się od nas, albo twoja i tak już szpetna buźka zapłaci!
- Nadia! Pozwalasz na taką agresję?
- Nigdy mnie nie uderzył, ani nie podniósł na mnie głosu. - tłumaczy. Może być pewna, że nigdy nie uderzyłbym kobiety. Nie tak zostałem wychowany.
- Collins! - warczy. - Robimy zawody!
- Chcesz zrobić z Nadii nagrodę? - przytakuje. - Ty jebnięty psychopato! Znów traktujesz ją jak dziwkę!
- Nie! Ja chcę ją odzyskać.
- Jest moja!
- Jeszcze zobaczymy! - odchodzi od nas, a ja patrzę za nim, dopóki jego sylwetka nie znika mi za zakrętem. Nadia jest moja i udowodnię mu to przy najbliższej okazji. No dobra! Pomysł babci i Ryana coraz bardziej mi się podoba. Chyba zainwestuję w jakiś diament.
----
Hej misie ❤️
Dobranoc 😘
Buziole ❤️* Stephanie - mama Willa. Wcześniej zrobiłam błąd. Zamiast Merdith ma być Stephanie 😘😘
CZYTASZ
Uroczy łobuz
Teen FictionHistoria Williama Collinsa (ojca Blake'a z wroga mojego brata). Will to pewny siebie dupek, który myśli że nic złego go nigdy nie spotka. Ale wystarczy jedna noc sylwestrowa i przypadkowa dziewczyna, aby wszystko się zmieniło. Nie trzeba czytać pier...