Sofie
Czerwiec przyniósł ze sobą naprawdę ciepłe powietrze. Nawet w cieniu można było się roztopić, więc wiele osób po prostu nie wychodziło z domu wtedy, kiedy nie było takiej potrzeby. Ja też należałam do tej grupy, choć mój powód był nieco bardziej złożony. Mianowicie, oprócz wysokiej temperatury do nieopuszczania mieszkania zmuszała mnie sterta książek i zeszytów z notatkami oraz zbliżające się wielkimi krokami egzaminy. Właśnie z ich powodu opuszczałam moje mieszkanie tylko do pracy, na uczelnię i na zakupy do spożywczaka. Przez nie zaniedbywałam też swojego chłopaka, który nie był z tego faktu zbytnio zadowolony, ale rozumiał, co mną kierowało. Skoro on spełnia swoje marzenia, to czemu ja miałabym tego nie robić? Tak usprawiedliwiałam się przed samą sobą chcąc uciszyć targające mną wyrzuty sumienia. Doskonale widziałam, jak Anders jest przybity przez brak bezpośredniego kontaktu ze mną, ale nic z tym nie robiłam. Nawet kiedy przychodził odwiedzić mnie w pracy rozmawiałam z nim półsłówkami. Bolało mnie to, bo raniłam osobę, na której mi zależy, ale starałam wmawiać sobie, że cel uświęca środki. Na jakiś tydzień przed egzaminami moje opanowanie trafił szlag. Nie potrafiłam się dosyć dobrze skupić, a i mała ilość kontaktu z Fannim zaczęła się na mnie odbijać. On jednak znał mnie bardzo dobrze i wyczuł, że coś jest nie tak, dlatego na własną rękę znalazł sposób jak możemy spędzać że sobą chociaż kilkadziesiąt minut dziennie. A wszystko dzięki temu, że mężczyzna pewnego dnia wszedł do sklepu i oznajmił mi:
-Dłużej nie będziesz mi się wykręcać-powiedział stanowczo i oparł się o ladę
-Co masz na myśli?-spytałam podnosząc na niego wzrok
-Od dzisiaj oficjalnie zostaję twoim szoferem-powaga bijąca z jego głosu była naprawdę urocza
-Jak to sobie wyobrażasz?-spytałem ledwo powstrzymując uśmiech, który chciał wypłynąć na moją twarz
-Kończysz pracę, a ja wiozę cię na uczelnię-stwierdził, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie
I rzeczywiście. Już szósty dzień z rzędu pojawił się o szesnastej w sklepie "Pod papugą", co skwitowałam wesołym śmiechem. Poczekał ze mną na Rolfa, a później wsiedliśmy do jego samochodu. Przyjechał, mimo że była niedziela i zamiast na uczelnię miał odwieźć mnie do domu.
-Masz trzy opcje-powiedział, kiedy staliśmy na światłach-Ponieważ jutro* masz początek egzaminów powinnaś porządnie odpocząć, więc albo jedziemy do ciebie i pilnuję cię żebyś nie tknęła książek, albo do mnie i też cię pilnuję, a trzecim wyborem jest wyjście gdzieś-oznajmił szczerząc w uśmiechu swoje zęby.
-Nie ma opcji! Musze powtórzyć na jutro!-zaoponowałam
-Przemęczysz się i nie napiszesz nic. Jedyne, czego potrzebujesz to sen. Dużo snu i relaksu-z przekonaniem pokiwał głową-Zdecydowanie musisz pozbyć się stresu
-Odbiję to sobie potem, jak pojedziemy za miasto-jęknęłam próbując to przekonać do zmiany decyzji
-Nie ma mowy. W ogóle nie rozumiem, jak pokonujesz tego swojego lenia i robisz to wszystko-wykonał ruch ręką na chwilę puszczając kierownicę
-Cóż, spełniam marzenia-wzruszyłam ramionami-Poza tym, jeśli nie zauważyłeś, to dla ciebie też go pokonuję-uśmiechnęłam się niewinnie
-Dobra, dobra, nie tłumacz się. I tak ci nie daruję, więc lepiej decyduj szybko-wywrócił oczami i zaśmiał się wesoło
-W takim razie do mnie-westchnęłam wiedząc, że z Andersem i tak nie wygram
Po piętnastu minutach dotarliśmy pod mój blok. Powoli wygramoliłam się z samochodu i już po kilku chwilach wchodziliśmy na najwyższe piętro. Wyćwiczonym ruchem otworzyłam drzwi, wpuszczając mężczyznę do środka. Zaprosiłam go do salonu, a sama poszłam robić herbatę. Podczas gdy woda zwiększała swoją temperaturę zaczęłam przeglądać zawartość lodówki. Mimo wszystko gościowi, nawet, a może szczególnie, swojemu własnemu chłopakowi, nie wypada dać kupionego w całości posiłku. Kiedy ja próbowałam rozwiązać odwieczny dylemat do kuchni wszedł Fanni. Z uwagą przypatrywał się moim ruchom, a w pewnej chwili wyłączył palnik tłumacząc się zagotowaną wodą. Spędziliśmy czas wspólnie gotując, a potem obejrzeliśmy jakiś dziwny film, który tak naprawdę przespałam prawie w całości. Żegnając się z Andersen naprawdę żałowałam, że to już koniec, bo tak świetnie nie bawiłam się od czasów podstawówki.
*ten jeden raz, wyjątkowo, pracowali w niedzielę
Anders
Ostatnie tygodnie czerwca były dla mnie istną torturą. Sofie zupełnie nie miała dla mnie czasu, a kiedy już udało mi się nieco ją zaabsorbować odpowiadała mi półsłówkami. Znalezienie rozwiązania zajęło mi kilka dni, ale było bardzo korzystne dla obu stron. Nie dość, że spędzaliśmy ze sobą trochę czasu, to jeszcze przy okazji wyświadczałem kobiecie przysługę wożąc ją na wykłady. Popołudnie przed egzaminami spędziliśmy we dwoje w jej mieszkaniu. Oglądaliśmy film i gotowaliśmy wspólnie jedzenie. Bardzo przyjemnie spędziłem ten czas, dlatego nie chciałem wracać do siebie. Ostatecznie jednak pożegnałem się z Sofie i wróciłem do siebie. Tydzień, w czasie którego miała egzaminy minął jak z bicza trzasnął i już w sobotę, dwudziestego szóstego czerwca, kobieta spakowała się na wyjazd. Co prawda miał być tylko jednodniowy, ale Rolf stwierdził, że Sofie przyda się przerwa i dał jej tydzień przymusowego urlopu. Z tego powodu ja też porozmawiałem że swoim trenerem, który z niezbyt zadowoloną miną, pozwolił mi spędzić ten tydzień na regeneracji. W niedzielę wyjechaliśmy wcześnie rano, nie kłopocząc się pójściem do kościoła, ponieważ planowaliśmy zrobić to na miejscu. Sofie przespała większość trasy, bo choć deklarowała, że będzie podziwiać widoki nie wytrzymała i odpłynęła. Kiedy natrafialiśmy na jakieś światła, albo coś innego, co zmuszało mnie do zatrzymania, przyglądałem się jej twarzy. Śpiąc, nawet z rudymi włosami okalającymi jej jasną twarz, wyglądała obłędnie. Gdy pierwszy raz spojrzałem na jej lico byłem nieźle zdziwiony i gdybym tylko mógł nie odrywałbym od niej oczu. Musiałem jednak kierować, co nie było łatwe, bo żaden krajobraz, który mijałem na tej trasie setki razy, nawet w połowie nie równać się z urodą mojej dziewczyny. Na miejsce dotarliśmy o dziewiątej, więc Sofie była już nieco bardziej przytomna niż wcześniej. Rozejrzała się po farmie i stanęła ją wryta. Oczarowana zwierzętami biegającymi po trawie nie mogła się powstrzymać przed głośnym "Wow".
-Czyli mam rozumieć, że ci się podoba?-spytałem wesoło, a ona przytaknęła skinieniem głowy-Rodzice pewnie już nie śpią i nie mogą się doczekać, aż cię poznają, ale mam pewien rytuał kiedy tu przyjeżdżam. Zawsze pierwszym, co robię, jest odwiedzenie miejsca, gdzie w przedszkolu zbudowałem z przyjaciółką szałas. Miałbyś ochotę pójść że mną?-spytałem kurtuazyjnie wyciągając do niej dłoń, którą z chęcią przyjęła
Raźnym krokiem prowadziłem ją za sobą jednocześnie opowiadając kilka moich przygód z przyjaciółką z dzieciństwa. Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego nie mogłem sobie przypomnieć imienia dziewczynki, a przypałowe historie pamiętałem doskonale. Z każdym krokiem Sofie wyglądała na coraz bardziej zszokowaną, a kiedy dotarliśmy do miejsca, gdzie znajdował sie odnawiany przeze mnie za każdym razem szałas, kobieta stanęła jak wryta wpatrując się w konstrukcję, która od piętnastu lat nie uległa zmianie.
-Ja znam to miejsce...-szepnęła spoglądając na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy-To był kiedyś też mój szałas...-dodała, a ja nie wierzyłem w to, co słyszę
____________
Mogę się założyć, że jeśli ktokolwiek miał ochotę zgłębiać tę historię dokładnie wiedział, że ten moment kiedyś nadejdzie. Dla wszystkich sppstrzegawczych brawa.Święte, święta i po świętach... Teraz zostało zrzucić kilka dodatkowych kilogramów 😂
CZYTASZ
Szałas Z Dębowych Gałązek
FanfictionKiedy jest się dzieckiem wszystko wydaje się być łatwe, a za największe zmartwienie uznaje się zakaz zabawy na podwórku. Jedynym problemem okazuje się fakt, że nie można na zawsze pozostać dzieckiem, a niecodzienne sytuacje z czasem zaczynają nas pr...