Rozdział 11

2.7K 97 2
                                    



Vi POV:
W salonie zapada cisza. Przerażenie niczym wąż pełna po moim ciele zaciskając wnętrzności. Gapię się w ścianę przed sobą, czuję na sobie ich spojrzenia, ale jedyne, o czym jestem w stanie myśleć, to jaką idiotką jestem! Jak mogłam dopuścić do tego, żeby Savage znalazł ten cholerny łańcuszek?! Był przy mnie bezpieczny, czy wypadł mi wtedy, kiedy Justin rozbierał mnie w swojej sypialni? Mam ochotę bezwstydnie wcisnąć dłoń w stanik i sprawdzić, czy jakimś cudem nadal tam jest. Jeśli go straciłam nigdy sobie tego nie wybaczę. Zabiłam Ramosa, a reszta miała pójść gładko. Powinnam była ukryć go gdzieś indziej.
- Co się stało, Vivi? - Jay przerywa krępującą ciszę, podchodzi i unosi palcem moją głowę. W jego spojrzeniu dostrzegam ciekawość pomieszaną ze zdezorientowaniem. Za nic w świecie nie przyznam się,
że przez całe pięć dni miałam ten cholerny medalik, który pragnęłam wręczyć Dantemu - Odpowiesz mi?
- T-to nic wielkiego. Po prostu wszyscy go szukają, tak? - przełykam ślinę i wreszcie patrzę mu w oczy.
- Owszem, jest celem wielu ludzi. Bardziej ciekawi mnie twoja reakcja. Była dziwnie gwałtowna.
- To z zaskoczenia. Savage tak swobodnie to powiedział, a niektórzy zabiliby dla tego łańcuszka.
- To prawda. Pokaż go - Jay kiwa głową, chłopak podaje mu łańcuszek i z ciekawości podchodzę, aby dokładnie mu się przyjrzeć. Chwytam go pod ramię, przytulam do niego policzek i próbuję za wszelką cenę nie dać po sobie poznać, jaką właśnie odczuwam ulgę. To nie jest medalion, który znalazłam. Jest zupełnie inny niż ten, który być może wciąż mam w staniku i który wygląda identycznie jak na zdjęciach, które pokazał mi Dante - Jakiś dziwny ten medalik. Coś mi tutaj nie gra, daj zdjęcie - Savage podchodzi do komody, bierze dwie karki i wraca. Wszyscy uważnie im się przyglądamy, ale różnica jest diametralna - Ja pierdolę, poważnie? Czy uważasz, że to jest ten sam łańcuszek? Nawet owal medalionu jest inny!
- Nie miałem przy sobie zdjęć, okej? Byliśmy pewni, że to ten. Znaleźliśmy go w domu Ramosa.
- To ciekawe - Jay marszczy brwi, a ja próbuję uspokoić przyśpieszony oddech. Muszę stąd prysnąć, póki jeszcze nie zorientował się w sytuacji - Szukajcie dalej, na pewno tam jest. Ponoć to łańcuszek jego żony.
- Żony? Nie wiedziałam, że Ramos był żonaty. Dante był przekonany, że nie ma żadnej rodziny.
- Valeria Ramos odeszła od niego, kiedy tylko dowiedziała się, czym zajmuje się jej mąż. Był wściekły, szukał jej, ale ona przepadła jak kamień w wodę. Wyznaczył nawet nagrodę za jej odnalezienie, chciał ją za to zabić - jezu! Przełykam ślinę i patrzę na niego z lekkim przerażeniem. Kto chce zabić własną żonę za to, że była okłamywana i nie chciała żyć w świecie narkotyków? To chore! - Tak działa ten świat, rybko. Jesteś jeszcze bardzo młoda i nie wiesz wszystkiego - rzuca łańcuszek z kartkami na stolik, układa dłoń w dole moich pleców gwałtownie przyciągając mnie do siebie - Też byłbym wściekły, gdyby moja kobieta zagrała mi na nosie - uśmiecha się chytrze, aż dreszcz przebiega mi po plecach - Niech nie wpadają ci do tej szalonej główki głupie pomysły, bo zrobi się bardzo nieprzyjemnie. Bywam porywczy, kwiatuszku.
- Nie strasz mnie, Jay. Mam w dupie twoje groźby, wiesz? Jeśli chcesz ze mną walczyć, droga wolna. Wystarczy jedno twoje słowo, a z kochanków staniemy się wrogami - spluwam z pogardą, odwracam się na pięcie i biegnę na górę. Chowam się w łazience, przekręcam zamek i ostrożnie, aby nie przysporzyć sobie bólu, podnoszę koszulkę. Kiedy wsuwam palce w szczelinę między gąbką, a koronką, oddycham z ulgą. Wyjmuję łańcuszek, przyglądam mu się i ściskam w placach. Przez chwilę tak bardzo się bałam, że go straciłam, a jednak wygodnie leżał sobie w bezpiecznym miejscu. Niestety ta sytuacja daje mi sporo do myślenia i dochodzę do wniosku, że mój stanik to nie jest dla niego odpowiednie miejsce. W każdej chwili może wypaść, Jay go znajdzie i spieprzę coś, na czym cholernie mi zależy. Nie mogę do tego dopuścić - Okej, skup się, Vi. Myśl - szepczę do siebie, rozglądając się w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca, aby go schować. Wpadam na pomysł ukrycia go za szafką, która stoi w kącie. Wygląda niepozornie i wątpię, aby ktokolwiek był ciekawy tego, co znajduje się za nią - Idealnie - uśmiecham się, urywam kilka listków papieru toaletowego i owijam łańcuszek - Czekaj na mnie, maleńki. Za dwa dni już nas tutaj nie będzie. Obiecuję, że nas stąd wyciągnę - kucam przy szafce, wsuwam go między ścianę a szafę i wpycham najgłębiej, jak się da. Jest całkowicie niewidoczny więc jest szansa, że pozostanie tutaj aż do niedzieli.
- Vivi! - podskakuję, kiedy Jay zaczyna walić w drzwi jak obłąkany. Dopiero teraz przypominam sobie jego słowa i wzbiera we mnie gniew. Czasami zachowuje się wobec mnie w porządku, jest słodki, kochany, a po chwili wyskakuje z groźbami. Czy on kurwa myśli, że skurczę się ze strachu? W życiu! Uniosę dumnie brodę i wyzwę go na pojedynek, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba - Otwieraj drzwi albo je kurwa wyważę!
- Nie drżyj się, przecież nie jestem głucha! - zaciskam zęby, otwieram drzwi, a ten wpada do środka prawie zwalając mnie z nóg. Przytrzymuje mnie w ostatniej chwili, zanim moja dupa spotyka się z twardą podłogą. Niestety na moje nieszczęście szarpie za ranne ramię, ból w barku paraliżuje nerwy, a mój własny krzyk prawie rozpieprza mi bębenki - Boże, Jay! Dlaczego to zrobiłeś?! - przykładam dłoń do barku i niekontrolowanie wybucham płaczem. Nie jestem w stanie nad sobą zapanować, a ból chce mnie rozerwać!
- Nie płacz, proszę. Przepraszam, nie chciałem! - panikuje, bierze mnie na ręce i zanosi wprost do łóżka. Trzęsę się jak nienormalna, ból promieniuje na kark, wzdłuż kręgosłupa i wraca z nową falą - Co mam zrobić, Vivi? Powiedz mi! - odgarnia moje włosy, całuje w skroń i zmusza mnie, abym na niego spojrzała. Zaciskam powieki najmocniej, jak tylko się da i próbuję walczyć z rozdzierającym bólem - Zadzwonię po lekarza, bądź dzielna - zrywa się na równe nogi i wybiega z pokoju, jakby się paliło.

Show Me The WayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz