Rozdział 39

1.7K 73 7
                                    



Jay POV:

Odprowadzam Joshuę do drzwi, wracam do Vivi, która stoi przy oknie i nie wypowiada nawet słowa. Mam przeczucie, co się zaraz zacznie i nie jestem pewny, czy mam na to ochotę. Od wczoraj atmosfera między nami jest napięta jak struna, Vivienne wciąż jest wkurzona, strzela fochy i próbuje pokazać mi swoją niezależność. Niby jak mam namówić ją do ślubu, skoro zapowiedziała mi, że zrobi to dopiero wtedy, kiedy będzie na niego gotowa? Chciała poczekać, w przeciwieństwie do mnie. Ja mógłbym nawet teraz stanąć przed ołtarzem i złączyć się z nią przysięgą małżeńską już na zawsze. Nie mam żadnych wątpliwości, iż jest moim przeznaczeniem, kobietą, z którą chcę spędzić resztę życia. Jednak Vivienne jest jeszcze bardzo młoda, dzieli nas sześć lat różnicy wieku, a to sporo. W dodatku powinienem powiedzieć jej, że małżeństwo zawierane w świecie mafii wygląda ciut inaczej, niż to między dwojgiem zwykłych ludzi, którzy wiodą spokojne, normalne życie. Jeśli wypowie słowa przysięgi, już nic nas nigdy nie rozdzieli. Rozwód w świecie mafii nie istniał. Jeśli kobieta wychodzi za jego członka, rozdzielić może ich jedynie śmierć. I chociaż ów członkiem nie byłem, samo nazwisko do czegoś mnie zobowiązywało. To, że w pełni nie poświęciłem się mafijnym sprawom, nie oznaczało, że nie uczestniczyłem w tym życiu. Chcąc nie chcąc musiałem to robić, chociaż na szczęście istniały pewne ograniczenia, dlatego większość zasad mnie nie obowiązywała. Jak to, w którym moja żona staje się moją własnością. Nie chciałem tego dla Vivi, pragnąłem, aby była ze mną szczęśliwa. Gdyby coś poszło nie tak, musiałaby uciekać na koniec świata. Dlatego Valeria Ramos, żona Ramosa, którego sprzątnęła moja narzeczona, musiała wiać, jeśli chciała żyć. Jeśli tylko Ramos by ją odnalazł, bez wahania strzeliłby jej w łeb. Tak samo, jak Henry, gdyby tylko Kath wpadła w jego ręce. Tak działał ten brudny świat. Miał własne reguły, które były kurewsko porąbane.
- Nawet o tym nie myśl, Jay - ciszę przerywa Vivi. Odwraca się, patrzy mi w oczy i wiem już, że to będzie ciężka rozmowa - Nie jestem gotowa na ślub, jest na niego za wcześnie. Znamy się trzy miesiące.
- A jakie ma to teraz znaczenie? Grozi ci ogromne niebezpieczeństwo, a ty wyliczasz, ile się znamy?

- Owszem. Wciąż się poznajemy, jak sam widzisz, mamy odmienne charaktery przez to skaczemy sobie do gardeł. Nie wiemy, co przeniesie przyszłość. Kochamy się teraz, czy będziemy za rok, za dwa, za pięć?
- Oczywiście, że tak! Kocham cię, rybko, doskonale o tym wiesz. Jestem tego pewny, jak niczego innego.
- Ja również, ale na dzień dzisiejszy. A co, jeśli nagle nam się odmieni? Jak będzie wyglądało nasze małżeństwo? Nie masz pewności, że za rok nie zarządzasz rozwodu. Nie chcę tego gówna, wiesz?
- Rozumiem to, kochanie. Ale jestem przekonany, że rozwód nie wchodzi w grę. Mafia nie uznaje czegoś takiego - rozchyla usta, jej oczy są wielkie jak spodki, jednak przyszedł moment na szczerość - Jeśli wchodzisz do tej rodziny, już z niej nie wychodzisz. Rozdzielić może nas jedynie śmierć. Nic innego.
- Mój Boże i tak spokojnie mi to mówisz? To popieprzone! Tym bardziej za ciebie nie wyjdę, nie ma opcji.
- Jestem pod ochroną, Vivienne. Należę do tej rodziny i nic tego nie zmieni, a już na pewno nie to, że nie poszedłem w ślady ojca. Płynie we mnie ta sama krew, każdy wie, kim jestem i skąd pochodzę.
- Więc teraz wiem, skąd w tobie te władcze zapędy. Twój ojciec był taki sam, z ciebie też to wyłazi.
- Być może masz rację, w końcu jestem Morganem. Jednak teraz liczy się to, że dzięki temu nikt nie może mnie ruszyć, tak samo, jak i mojej rodziny, którą będziesz ty. Henry nic nie będzie mógł zrobić.
- Skąd masz taką pewność? Może gówno go to będzie obchodzić, nie pomyślałeś o tym? Chce mojej śmierci.
- Dlatego musimy zrobić wszystko, aby temu zapobiec. To jest jedyne wyjście z tej sytuacji, innego nie ma, Vivi. Henry to popierdolony skurczybyk, uparty jak jasna cholera. Skrzywdzi cię bez mrugnięcia okiem, ponieważ zagrałaś mu na nosie. Katherina uciekając upokorzyła go, ośmieszyła w oczach innych członków mafii. Dlatego kobiety obowiązują zasady, aby siedziały na tyłku i były posłuszne. Kiedy któraś ucieka, przynosi mężczyźnie wstyd - patrzy na mnie nawet nie mrugając, ale nic nie mogę wyczytać z jej oczu. Jakby nie przyswajała moich słów - Przysięgam, że będziesz ze mną bezpieczna, nigdy nie podniosę na ciebie ręki, ani nie upokorzę. Kocham cię, rybko. Jesteś dla mnie najważniejsza na świecie. Wiesz o tym!
- Wiem. Moje uczucie do ciebie jest równie silnie, Justin, ale nie mogę za ciebie wyjść. Chrzanić już nawet to, że jest za wcześnie, jednak to, co mówisz przeraża mnie do szpiku kości. Nie wypowiem słów, których być może będę żałować do końca życia. Nie jestem grzeczną, potulną dziewczynką. Przecież wiesz!
- I taką cię właśnie kocham, Vi. Nie przeszkadza mi twój charakter, porywczość czy cięty język. Nie wymagam od ciebie, żebyś chodziła jak w zegarku lub była mi posłuszna. Nie chcę takiej kobiety, chcę ciebie - ujmuję jej twarz w dłonie, przysuwam do siebie i patrzę w oczy - Obiecuję, że zasady mafii nie będą cię dotyczyć, ponieważ nie dotyczą również mnie. Będziesz nosić moje nazwisko, które w tym świecie znaczy bardzo wiele. Będziesz bezpieczna, a w tym momencie tylko to się liczy. Zgódź się, proszę.
- Wierzę, że znajdziemy jakieś inne wyjście z tej sytuacji. Takie, które nie zwiąże mnie przysięgą.
- Boże, jaka ty jesteś uparta - odsuwam się, podchodzę do barku i nalewam whisky. Wychylam jednym haustem, a mocny smak nieco koi moje nerwy - Nic do ciebie nie dociera. Wolisz grać twardą i stawiać się, pokazując mi, że to ty decydujesz. Jakbym o tym nie wiedział - prycham z kpiną, nalewam kolejnego drinka, którego pochłaniam równie szybko. Mam ochotę porządnie się nawalić, żeby odreagować.
- Właśnie tego się boję, Justin. Wciąż powtarzasz, że ci się stawiam, pokazując tym, że ja decyduję. Prawda jest taka, że naprawdę decyduję, ponieważ jest to moje życie. Nie wiń mnie za to, że czuję strach na myśl, że mógłbyś mnie zdominować, zrobić ze mnie własną niewolnicę bez możliwości odezwania się bez twojego pozwolenia - odwracam się, uchylam usta i gapię się na nią z niedowierzaniem. Kurwa mać, czy ona naprawdę to powiedziała?! - Po złożeniu przysięgi nic nie byłoby w stanie cię już odgraniczać. Moje prawa poszłyby się pieprzyć, miałbyś nade mną całkowitą kontrolę. A gdybym się sprzeciwiła, mógłbyś mnie uderzyć lub wysłać do ludzi, którzy gwałciliby mnie tygodniami. Czy nie to mi powiedziałeś?
- Owszem, ale te zasady nie dotyczyłby ciebie, Vivienne!! Nie byłabyś kobietą mafii, rozumiesz? Nie przejąłem interesów ojca, nie należę do ich "świata", bo mam własny! Nie miałbym nad tobą żadnej władzy, nadal żyłabyś tak, jakby ci się tylko podobało! - dyszę ciężko, przeczesuję włosy, a złość rozchodzi się po moich żyłach niczym kwas - Bardziej boli mnie to, co powiedziałaś o mnie. Naprawdę uważasz, że mógłbym się tak zachować? - wlepiam w nią wzrok, zaciska usta, a wyraz jej twarzy się zmienia. Doskonale widzę, że czuje się winna - Nigdy nie podniosłem na ciebie ręki, nigdy nie skrzywdziłem, nie powiedziałem na ciebie złego słowa. Właśnie tak o mnie myślisz, Vi? Że ta jebana przysięga zrobiłaby ze mnie Pana twojego życia?! - wydzieram się, rzucam szklaneczką po drinku, która zderza się ze ścianą i rozbryzguje na miliony kawałeczków - Masz rację, nasze małżeństwo byłoby kompletną porażką, skoro takie masz o mnie zdanie - odwracam się i wychodzę, nie oglądając się za siebie. Zraniła mnie. Kurewsko zabolało.

Show Me The WayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz