Rozdział 49 - epilog

4.5K 154 37
                                    



Jay POV:

Czas, który minął od wydarzeń z Henry'm pozwolił nam odzyskać spokój oraz poukładać sobie pewne sprawy. Półtora roku to całkiem sporo, o czym przekonywaliśmy się codziennie. Caleb został z nami, zmienił się, zaczął mówić i był naprawdę świetnym dzieciakiem. Pokochałem go jak własnego syna, troszczyłem się o niego, tuliłem, całowałem, bawiłem i pokazywałem 'męskie' zabawki, czyli samochody oraz motor, na którym kilka razy przewiozłem go po podjeździe. Piszczal radośnie, a stojąca w progu Vivienne kręciła głową na nasz widok. Uwielbiała Caleba, a co najważniejsze, cudownie sprawdziła się w roli matki. Cofając się do początków naszej znajomości, nigdy nie powiedziałbym, że Vivi kiedykolwiek stanie przed taką ważną rolą, a jednak! Poradziła sobie, nabrała wprawy i przede wszystkim pokazała swoją dojrzałość, czym szczerze mi zaimponowała. Moja żona była niesamowita!

Moja rodzina decyzję o zaopiekowaniu się Calebem przyjęła z ogromnym zaskoczeniem, ale i radością. Mama nawet przez chwilę nie myślała, iż naprawdę mogliśmy to zrobić. Już następnego dnia zadzwoniła do ciotki z drugiego końca świata, czy zaopiekuje się małym, a kiedy powiedziałem o tym Vivienne, rozpłakała się. Potwornie mnie tym zaskoczyła, długo nie mogłem jej uspokoić, aż wreszcie wyznała, że nie możemy na to pozwolić. Zrobiłbym dla niej dosłownie wszystko, ale wtedy czułem, że faktycznie popełnilibyśmy ogromny błąd, oddając małego w obce ręce. Potrzebował dużo miłości, bliskości i wciąż chciał się tulić. Mama dziwiła się trochę i martwiła, czy to na pewno jest całkowicie normalne. Poszliśmy nawet do psychologa dziecięcego, który uspokoił nas i zapewnił, że z małym jest wszystko w porządku. Musieliśmy jedynie zapewnić mu spokój, bez krzyków, awantur, aby uspokoił się wewnętrznie. Faktycznie zdarzały się nocki, kiedy budził się z płaczem i mamrotał "tata". To były ciężkie chwile, które na szczęście udało nam się wspólnie przetrwać. Nie wiem, czy Caleb zapomniał o Henry'm, ale od prawie roku słowem tata obdarowywał mnie. Za każdym razem rozczulał mnie tym i rozkładał na łopatki, a mi wciąż było mało.

Kiedy Vivienne powiedziała o naszej decyzji chłopakom z Seven, zapadła grobowa cisza. Przysięgam, że nikt nie odezwał się słowem przez dobrą godzinę! Zamarli, jakby ktoś zatrzymał czas, patrzyli raz na mnie, raz na Vivi i jedynie kręcili głowami. Dopiero kiedy pierwszy szok minął, zaczęły się pytania; dlaczego? Po co? Ale jaki w tym sens? To szalone! Przecież sama jesteś dzieckiem! Ochujałaś?! Odstaw to, co bierzesz!

Vivienne cierpliwie odpowiadała na każde pytanie i nie zamierzała zmieniać zdania. Od pierwszego spotkania z Calebem coś w niej drgnęło, zmieniło się bezpowrotnie. Może to instynkt się w niej obudził? A może było jej żal tego biednego dziecka, które znalazło się w beznadziejnej sytuacji? Miała dobre, wrażliwe serce. Pomogła uciec dziewczynie, która była córką Rosyjskiego bossa, prawie przypłaciła ten ruch życiem, a jednak nigdy tego nie żałowała. Vivi była niesamowitą, wyjątkową kobietą, a ja miałem ogromne szczęście, spotykając ją w swoim życiu. Nasza droga była kręta, a mimo to daliśmy radę.



****

Wchodzę do domu pięć po drugiej, rozglądam się, ale nigdzie nie ma żywej duszy. Marszczę brwi, bo o tej godzinie Vivi i Caleb powinni być w domu. Cholera! Wyciągam telefon, dzwonię kilka razy, ale nie odbiera. Dawno nie czułem tego dziwnego niepokoju o jej bezpieczeństwo, który teraz zalewa mnie podwójnie.
- Savage, Nathan?! - wydzieram się, przechodzę do kuchni i wypijam szklankę wody - Kurwa mać, no!
- Co jest, stary? - do środka wchodzi ten drugi, bierze ściereczkę i wyciera brudne od smaru dłonie.
- Gdzie, do jasnej cholery podziewa się Vivienne, huh? Nie odbiera ode mnie telefonu, co się dzieje?
- Nie mam pojęcia, Jay. Poszła do przedszkola po małego, właściwie powinna wrócić dosyć dawno.
- Wspaniale! - burczę pod nosem, wbiegam na górę, w pośpiechu zmieniam koszulkę i schodzę na dół. Wsiadam do mustanga, ruszam z piskiem opon i po dziesięciu minutach parkuję pod przedszkolem. Szybko dowiaduję się, że Vivi odebrała Caleba dwadzieścia minut temu, co wcale mi się nie podoba - Gdzie ty się podziewasz, dziewczyno - szepczę do siebie, ponownie wykręcam jej numer, ale nadal cisza - Niech to szlag! - zostawiam samochód, przechodzę do parku i rozglądam się na wszystkie strony. Jak na zawołanie w moje oczy rzuca się moja żona oraz Caleb, który zjeżdża ze zjeżdżalni, śmieje się głośno, a Vivienne ledwo za nim nadąża! - Rybko! - krzyczę, biegnąc w jej stronę. Gwałtownie przekręca głowę, marszczy brwi i wpatruje się we mnie zaskoczona - Chryste, co ty odwalasz, huh? Dlaczego nie odbierasz telefonu?
- Och - zaciska usta, wyjmuje go z kieszeni i przewraca oczami - Przepraszam, padła mi bateria, skarbie.
- Wiesz, że prawie dostałem pieprzonego zawału? Nie było cię w domu, nie odbierasz telefonu, a w przedszkolu mówią mi, że odebrałaś młodego dwadzieścia minut temu. Nie rób tak nigdy więcej, Vivi.
- Naprawdę przepraszam. Caleb wyciągnął mnie do parku i na lody. Proszę, nie złość się już, dobrze?
- Po prostu tak nie rób. Martwiłem się - przyciągam ją do siebie, chowam w swoich ramionach i całuję w głowę. Kamień spada mi z serca i wreszcie oddycham z ulgą - Jest dość chłodno, przeziębicie się.
- Nie przesadzaj, jest dobre piętnaście stopni, Justin. Poza tym Caleb potrzebuje się trochę wyszaleć.
- Właśnie widzę - wpatruję się w niego, jak biega z innymi dzieciakami i piszczy, aż chce wywalić bębenki.

Show Me The WayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz