2*

1.1K 70 4
                                    

- Co ty sobie myślisz?! Starszych obrażać?! Nie wstyd ci, smarkulo?! - zanim zdążyłam cokolwiek wypowiedzieć, podszedł do mnie i już miał mnie uderzyć, kiedy usłyszałam dźwięk motoru...

~•~

Wyjrzałam zza mężczyzny stojącego przede mną. Facet mieszkający w tym budynku zeskoczył z pojazdu i złapał zamachniętą rękę "żula".

- Czy pan chciał ją uderzyć? - zapytał nieco wkurzony, nadal trzymając rękę mężczyzny.

- Obraża starszych! Należałoby jej się trochę dyscypliny! A ty, co? Gówniarzu jeden! Puść mnie! Ty też nie lepszy. Z szacunkiem do starszych się odnieść nie potrafi! - żul wyrwał rękę z uścisku chłopaka i ruszył w przeciwnym kierunku.

- Niech pan lepiej się pilnuje. Następnym razem inaczej potraktuję - powiedział naturalnie i spokojnie. - W porządku? - spojrzał na mnie, podając mi torebkę, która wypadła z mojej ręki.

- Nie do końca... Niech pan lepiej biegnie za tym mężczyzną. Ma pański portfel. Leżał obok drzwi. Chciałam go wziąść i oddać potem, ale mnie wyprzedził... - nim zdążyłam dokończyć ostatnie słowo, zaczął biec w stronę żula. Po niecałych pięciu minutach wrócił. Z portfelem. - Przepraszam, że nie odebrałam mu go, ale próbowałam...

- Nie, nie szkodzi. Dziękuję za pomoc. Dogadaliśmy się. Do widzenia - uśmiechnął się i wszedł do domu.

Zakochałam się w jego oczach... To spojrzenie. Te oczy... Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, poczułam jakbym zapadała w głęboki sen. To było, jak marzenie... Zachowuje się, jakby był starszy ode mnie. Dżentelmen. Dobrze wychowany. Który przeżył już trochę swojego życia. Z drugiej strony wygląda bardzo młodo... Ciekawe, kim on jest...

Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam biec w kierunku centrum miasta. Byłam już trochę spóźniona, ale zdążyłabym na ostatni autobus. Przez całą drogę myślałam tylko o tych oczach. Już wiedziałam, kto jest tym "tajemniczym mężczyzną", ale nie wiedziałam do końca. Postanowiłam nie myśleć o nim przynajmniej do końca dnia... Albo do powrotu do domu...

Lekcje skończyłam trochę wcześniej, gdyż wykładowcy nie było. Postanowiłam zrobić szybkie zakupy i wrócić do domu. Już w wejściu do sklepu moja torebka zaczęła wibrować. To był mój telefon. Miałam dwa nieodebrane połączenia od nieznanego numeru. Szybko oddzwoniłam.

- Pani Ana Thomson? - zapytał kobiecy, delikatny głos

- Nie mam tak na nazwisko, ale domyślam się, że pomyliła mnie pani z sąsiadką...

- Czy jest pani sąsiadką Meryl Thomson?

- Tak... Coś się stało? - wycofałam się ze sklepu, wiedząc, że coś się musiało stać.

- Dostała ataku i trzeba było wezwać karetkę. Czy mogłaby pani zawiadomić rodzinę tej pani, albo przyjechać po nią? Podała tylko pani numer.

- Oczywiście. Gdzie mam przyjechać?

- Do szpitala w Londynie na ulicy Slimstreet 12. Proszę skierować się do recepcji. Tam udostępnimy informacje.

Rozłączyłam się i wybrałam numer do drugiej sąsiadki.

- Jennie? Mogłaby pani podjechać z mężem do szpitala, odebrać panią Thomson? Podobno już lepiej. To ty wzywałaś karetkę?

- Tak. Martwiłam się... Już będziemy się szykować i jedziemy.

Byłam już w miarę spokojna o panią Thomson, więc weszłam szybko do sklepu, żeby zrobić małe zakupy. Nie mogłam pozwolić długo czekać mojej "babci" na pastylki. Wyszłam ze sklepu i skierowałam się na przystanek autobusowy. Co się wtedy okazało? Że w najbliższych godzinach nie ma autobusów... Pięknie...

   Szybko ruszyłam w stronę nadjeżdżającej taksówki. Wsiadłam do środka i udałam się do mojej kamieniczki. Zauważyłam, że drzwi od budynku, w którym mieszkam, są otwarte.

- Ana, chodź szybko! Nie chce się z nami widzieć! Powiedziała, że tylko z tobą będzie rozmawiać! - zawołał z korytarza pan Ernest - mąż pani Jennie.

Wbiegłam do środka i weszłam do mieszkania pani Thomson. Leżała na kanapie w salonie.

- Johnny, to ty? - zaczęła rozglądać się po pokoju. Łzy popłynęły mi po policzkach. Johnny był mężem pani Thomson.

- To ja. Ana - podeszłam, ocierając łzy - lepiej się już pani czuje? Przyniosłam pastylki...

- Ana? Nie miałaś wrócić dwa tygodnie temu?

   Zapomniałam dodać, że pani Thomson miała siostrę... Starszą o dwa lata od siebie. Kiedy pani Thomson była jeszcze małą dziewczynką, jej siostra wyruszyła gdzieś i już nie wróciła... Nazywała się Ana...

- Nie... To ja. Ana, pani sąsiadka. Z góry. Mieszkam nad panią... Przyniosłam pastylki, które miałam dla pani kupić.

- Dlaczego?... Dlaczego taka młoda, urodziwa dziewczyna marnuje się z taką starą czarownicą, jak ja? - na jej twarzy błysnął uśmiech.

- Proszę tak nie mówić. Mi tak nawet wygodniej...

- Nie masz ty nikogo? Chłopaka żadnego?

- Nieee... Kto by mnie tam chciał... - zaśmiałam się.

- To ja ci znajdę kawalera - na jej twarzy pojawił się uśmiech, co wprowadziło mnie w lekki niepokój - ja już nawet mam na oku kogoś dla ciebie...

Somebody, Who Loves Me... ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz