— Weekend. — powiedział Słowacki, wychodząc z klasy.
— Idziemy na miasto? — spytał go Mickiewicz. — Sami?
— E-e... c-co? — speszył się młodszy z chłopców na to pytanie. — N-nie, z tobą nigdzie nie idę!
— Oj, no choodź.. — złapał za rękę młodszego — Będzie fajnie, uwierz.
— Puszczaj!! T-twój dotyk mnie parzy, i-idioto!!! — krzyknął Juliusz, wyrywając swoją rękę z uścisku Mickiewicza.
Nigdy wcześniej tak na niego nie reagował, to dla niego zaczynało robić się dziwne. Chciał uciec, ale w ostatnim momencie ponownie złapał go Mickiewicz.
— No chodź, chciałbym ci się zrekompensować za dzisiejsze poniżenie przed klasą.. — szepnął mu do ucha. — Pójdź ze mną~
— M-Mickiewicz, z-zostaw mnie!! N-nigdy wcześniej nie proponowałeś mi t-takich rzeczy, p-przestań!! — jęknął młodszy, próbując się wyrwać.
— Czas na zakończenie tego sporu, prawda? Chodź, pójdziemy w jedno urocze miejsce..
— Czy t-ty mi proponujesz randkę, pedale? — mimowolnie młodszy się uśmiechnął. — Em, hah, to zabawne, i-idioto, z t-tobą nigdy.. — nie potrafił się opanować, czuł okropne pieczenie na policzkach.
— Widzę, że chcesz, jeju. — Mickiewicz obniżył ton do poważniejszego. — Jedno wyjście cię nie zbawi, a może być nawet fajnie.
— Więc idziemy!! — krzyknął Juliusz. — T-tylko proszę, p-puść moje dłonie..
— Sory, ludzie na randkach trzymają się za ręce.
— Cz-czyli t-to randka?! — przeraził się młodszy. — My się nawet nie lubimy!! Ej no!!
— Shh.. — zakrył usta niższemu. — Zawsze możemy się polubić, prawda?
I poszli.
— Aha, dwójka idiotów poszła na randkę. Ok. — odezwał się Sienkiewicz, stojący trochę dalej obok Beethovena. — A ty? Idziesz na randkę z Mozartem?
— N-nie. — odpowiedział stanowczo Ludwig. — On znowu miał jakieś spotkanie, o co chodzi?
— Chodzi o wybory.
— J-jakie wybory?
— Samorząd uczniowski. Ja, on i taki jeden typ z klasy wyżej jesteśmy kandydatami na przewodniczącego.
— J-jaki typ?
— Zadajesz stanowczo za dużo pytań. — warknął. — Franz Liszt, gra na pianinie. Gra lepiej od was wszystkich, jest w tym mistrzem.
— W-wierzę, sam nie jestem przecież jakiś bardzo utalentowany..
— Nie wiem. Nie chodzę z wami na lekcje. — westchnął cicho starszy z chłopców. — Tylko raz słyszałem, jak Liszt gra. Imponujące, jak na takiego debila.
— Chopin się za nim ogląda. — odezwał się ktoś ponurym głosem z tyłu. Dwójka chłopców obróciła się. Zauważyli mrocznie ubranego chłopaka z czarnymi jak smoła oczami i ciemnobrązowymi włosami.
— Seba? Wystraszyłeś mnie.. — warknął Sienkiewicz.
— Jan Sebastian Bach, dla ciebie. — powiedział równie ponuro, jak ostatnią wypowiedź.
— K-kto to? — spytał ciszej Beethoven.
— Poznaj mojego kolegę, Jana Sebastiana Bacha. Chodzi do waszej grupy i gra na organach.
— H-hej.. — przywitał się najniższy.
— Niechaj wszystkie duchy będą po waszej stronie. — odszedł ponurak z równie ponurą miną.
Beethoven wyglądał na nieco.. skołowanego? Przywitał się z kimś, a ten wypowiedział głupią formułkę i poszedł?
— Nie przejmuj się. Pedał, jakich wiele. — skomentował Sienkiewicz.
— W-widywałem go przed klubem okultystycznym..
— Mickiewicz jest przewodniczącym tego klubu. — dodał starszy.
Młodszy, gdy na horyzoncie zauważył Mozarta, od razu do niego pobiegł i go przytulił.
— N-nie każ mi dłużej z nim przebywać, b-boję się go..
— Chodź, idziemy do pokoju. — powiedział cicho Mozart, ciągnąc za sobą Beethovena.
— W k-końcu.. — westchnął cicho młodszy.
________
a/n: :)
CZYTASZ
Anhedonia.
Short StorySzkoła dla artystycznie uzdolnionych ogłosiła nabór. Rodzice zaczęli zapisywać swoje nawet nieuzdolnione dzieci, po to, by po prostu uczyły się w prestiżowej placówce. Pewien chłopiec, wiecznie zamknięty w pokoju i wiecznie grający tylko na swoim f...