Rozdział Szesnasty

179 33 60
                                    

— Weekend. — powiedział Słowacki, wychodząc z klasy.

— Idziemy na miasto? — spytał go Mickiewicz. — Sami?

— E-e... c-co? — speszył się młodszy z chłopców na to pytanie. — N-nie, z tobą nigdzie nie idę!

— Oj, no choodź.. — złapał za rękę młodszego — Będzie fajnie, uwierz.

— Puszczaj!! T-twój dotyk mnie parzy, i-idioto!!! — krzyknął Juliusz, wyrywając swoją rękę z uścisku Mickiewicza.

Nigdy wcześniej tak na niego nie reagował, to dla niego zaczynało robić się dziwne. Chciał uciec, ale w ostatnim momencie ponownie złapał go Mickiewicz.

— No chodź, chciałbym ci się zrekompensować za dzisiejsze poniżenie przed klasą.. — szepnął mu do ucha. — Pójdź ze mną~

— M-Mickiewicz, z-zostaw mnie!! N-nigdy wcześniej nie proponowałeś mi t-takich rzeczy, p-przestań!! —  jęknął młodszy, próbując się wyrwać.

— Czas na zakończenie tego sporu, prawda? Chodź, pójdziemy w jedno urocze miejsce..

— Czy t-ty mi proponujesz randkę, pedale? — mimowolnie młodszy się uśmiechnął. — Em, hah, to zabawne, i-idioto, z t-tobą nigdy.. — nie potrafił się opanować, czuł okropne pieczenie na policzkach.

— Widzę, że chcesz, jeju. — Mickiewicz obniżył ton do poważniejszego. — Jedno wyjście cię nie zbawi, a może być nawet fajnie.

— Więc idziemy!! — krzyknął Juliusz. — T-tylko proszę, p-puść moje dłonie..

— Sory, ludzie na randkach trzymają się za ręce.

— Cz-czyli t-to randka?! — przeraził się młodszy. — My się nawet nie lubimy!! Ej no!!

— Shh.. —  zakrył usta niższemu. — Zawsze możemy się polubić, prawda?

I poszli.

— Aha, dwójka idiotów poszła na randkę. Ok. — odezwał się Sienkiewicz, stojący trochę dalej obok Beethovena. — A ty? Idziesz na randkę z Mozartem?

— N-nie. — odpowiedział stanowczo Ludwig. — On znowu miał jakieś spotkanie, o co chodzi?

— Chodzi o wybory.

— J-jakie wybory?

— Samorząd uczniowski. Ja, on i taki jeden typ z klasy wyżej jesteśmy kandydatami na przewodniczącego.

— J-jaki typ?

— Zadajesz stanowczo za dużo pytań. — warknął. — Franz Liszt, gra na pianinie. Gra lepiej od was wszystkich, jest w tym mistrzem.

— W-wierzę, sam nie jestem przecież jakiś bardzo utalentowany..

— Nie wiem. Nie chodzę z wami na lekcje. — westchnął cicho starszy z chłopców. — Tylko raz słyszałem, jak Liszt gra. Imponujące, jak na takiego debila.

— Chopin się za nim ogląda. — odezwał się ktoś ponurym głosem z tyłu. Dwójka chłopców obróciła się. Zauważyli mrocznie ubranego chłopaka z czarnymi jak smoła oczami i ciemnobrązowymi włosami.

— Seba? Wystraszyłeś mnie.. — warknął Sienkiewicz.

— Jan Sebastian Bach, dla ciebie. — powiedział równie ponuro, jak ostatnią wypowiedź.

— K-kto to? — spytał ciszej Beethoven.

— Poznaj mojego kolegę, Jana Sebastiana Bacha. Chodzi do waszej grupy i gra na organach.

— H-hej.. — przywitał się najniższy.

— Niechaj wszystkie duchy będą po waszej stronie. — odszedł ponurak z równie ponurą miną.

Beethoven wyglądał na nieco.. skołowanego? Przywitał się z kimś, a ten wypowiedział głupią formułkę i poszedł?

— Nie przejmuj się. Pedał, jakich wiele. — skomentował Sienkiewicz.

— W-widywałem go przed klubem okultystycznym..

— Mickiewicz jest przewodniczącym tego klubu. — dodał starszy.

Młodszy, gdy na horyzoncie zauważył Mozarta, od razu do niego pobiegł i go przytulił.

— N-nie każ mi dłużej z nim przebywać, b-boję się go..

— Chodź, idziemy do pokoju. — powiedział cicho Mozart, ciągnąc za sobą Beethovena.

— W k-końcu.. — westchnął cicho młodszy.

________
a/n: :)

Anhedonia.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz