Rozdział Czterdziesty Drugi

126 19 50
                                    

- Hej Mozart! Gdzie jest Ludwig? - zaczął promiennie Słowacki, gdy Mozart otworzył mu drzwi.

- Ludwiś, Słowacki do ciebie. - zawołał z pokoju przyjaciela. Do drzwi podszedł niski szatyn.

- H-hej J-Juliusz..? - spojrzał na niego z przerażeniem chłopiec, po czym chciał się wycofać.

- Idziesz ze mną na spacer? - puścił mu oczko brunet, po czym zalotnie się uśmiechnął. - Taki piękny dzień dziś mamy..

- M-mogę pójś-

- Nie, on z tobą nie pójdzie. - wycedził przez zęby Mozart.

- A właśnie, że pójdę - rzucił Ludwig. - nie będziesz mi m-mówił, c-co mam robić, n-nie jestem twoją własnością! - wyszedł z pokoju, a na twarz Juliusza wkradł się przebiegły uśmiech.

- No ale.. - Wolfgang spojrzał w podłogę, zastanawiając się nad swoim zachowaniem. - Mogę iść z wami?

- Oczywiście - powiedział brunet, starając się nie śmiać. Gdy wyszli z terenu internatu skierowali się w stronę miasta. - Uroczo dziś wyglądasz, Ludwiiś~

- Zgadzam się z tym. - warknął Mozart, spoglądając na reakcję Beethovena.

- Um.. - zdezorientowany szatyn spojrzał na Słowackiego. - T-ty się dobrze czujesz..?

- Czuję się wspaniale - rzekł, łapiąc za rękę swojego rozmówcę. Beethoven zaakceptował to mimo wszystko i rozmawiali, razem się śmiejąc.

Jednak obok szedł zdegustowany Mozart, co chwilę z zazdrością spoglądając na przyjaciół. Przeklinał Słowackiego w myślach, wiedząc, że to jakiś przekręt, albo cokolwiek dziwnego w jego stylu. Wiedział, że Beethoven uwielbiał być trzymany za ręce.

Ale myślał, że tylko przez niego.

- Wolfgang, czemu siedzisz tak cicho? No weź, rozmawiaj z nami. - powiedział Juliusz sarkastycznym tonem.

- W-Wolfie.. c-coś się dzieje..? - rzucił Beethoven, puszczając rękę Słowackiego, po czym go przytulił. - E-ej.. n-no będzie d-dobrze..

Słowacki pod wpływem impulsu oderwał Beethovena od Mozarta i złożył pocałunek na jego ustach.

- C-co t-ty.. - powiedział speszony Beethoven, patrząc na Juliusza. Mozart w międzyczasie odszedł.

- Nie mogłem się powstrzymać, no co? - powiedział Słowacki z zalotnym uśmieszkiem.

- M-musiałeś?! P-przez ciebie W-Wolfie mnie z-znienawidzi! - piszczał niższy z łzami w oczach. Po szybkim czasie pobiegł za Mozartem.

Słowacki, dumny z siebie, poszedł powolnym krokiem na miasto.

- W-Wolfie, cz-czekaj! - krzyknął chłopak, a Mozart się zatrzymał. - P-przepraszam, w-wybacz mi.. - pisnął, przytulając się do przyjaciela. Powstrzymywał płacz.

- Nie jestem zły, Ludwiś. - powiedział lodowatym tonem Mozart. - Po prostu.. Słowacki robi mi ostatnio na złość, wiesz? Ty nigdy mnie nie denerwujesz, ja nie mam tobie naprawdę nic do zarzucenia. Jesteś moim oczkiem w głowie, po prostu cię uwielbiam, nie rozumiesz? Nie mam ci nic do wybaczania, nie musisz za nic przepraszać i ja.. - westchnął, po czym przerwał na moment - cieszę się, że mam takiego przyjaciela. - wyróżnił ostatnie słowo.

- P-przyjaciele na zawsze? - uśmiechnął się Betty przez łzy.

- A nawet dłużej.. - odpowiedział Amadeusz, słysząc odgłos swojego pękającego serca.

Anhedonia.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz