Rozdział Czternasty

189 28 29
                                    

— Dam ci moją bluzę — powiedział cicho blondyn, uwalniając się z uścisku młodszego bruneta. — Mam nadzieję, że nie będziesz miał gorączki. — ściągnął swoją szarą bluzę, po czym dał ją Beethovenowi.

— Dziękuję.. — szepnął młodszy, ubierając ją. — P-poczekam na ciebie pod pomnikiem, d-dobrze?

— Tak, i się stamtąd nawet nie ruszaj. — powiedział zmartwiony o przyjaciela, który przez dwie ostatnie lekcje wykazywał objawy nagłej choroby. — Idę, papa. — poszedł.

Brunet został sam. Usiadł na pomniku, po czym wyciągnął komórkę. Zachciało mu się pić, więc pomimo prośby Mozarta o siedzenie w miejscu, poszedł za szkołę do automatu. Już miał wyciągać pieniądze, gdy poczuł, jak coś uderza go z tyłu w głowę.

Zemdlał.

Czwórka chłopaków z pobliskiej publicznej szkoły gimnazjalnej do niego niebezpiecznie podeszła. Gdy jeden rzucił nim o ścianę, obudził się.

— C-co wy.. — sparaliżował się strachem chłopak. Poczuł, że będzie z nim źle.

Najwyższy z wcześniej wspomnianej czwórki podszedł do niego, przyparł go do ściany (przy okazji go dusząc) i spojrzał w jego pełne łez oczy.

— Nie wiedziałeś, że nie chodzi się w takie miejsca bez swojego chłopaka, pedale? — spytał bez wyrzutu, dusząc niewinnego chłopaka.

— J-ja.. uhm.. — Ludwig nie potrafił wydać z siebie sensownego wyrazu, nawet nie potrafił wziąć wdechu.

Starszy chłopak go puścił, po czym z całej siły kopnął w brzuch. Po chwili reszta bandy do niego podeszła i zaczęli go bić, nie używając żadnej taryfy ulgowej. Po jakichś dziesięciu minutach im się znudziło, zostawili nieprzytomnego Ludwiga w kącie. Uciekli z miejsca zdarzenia, nie wiedząc nawet, że Beethoven był bliski śmierci.

Młody chłopak się obudził w swoim pokoju. Obok niego siedział zapłakany Mozart i pielęgniarka.

— Czyli zostajesz z nim tutaj przez ten tydzień, tak? — spytała kobieta, zapisując coś w notesiku.

— T-tak.. — odpowiedział Mozart, zestresowany tym wszystkim. — Z-zostanę tu..

— Obudził się. — powiedziała kobieta, spoglądając na lekko otwarte oczy Ludwiga. — Idę sobie, dzisiaj wieczorem mam grilla z mężem! — wybiegła z pokoju uradowana.

— L-Ludwiś.. — zaczął Mozart, delikatnie przytulając przyjaciela. — Kochanie, j-jak się czujesz..?

— Źle. — odpowiedział cicho Beethoven, spoglądając na przyjaciela. — J-jestem idiotą, p-prawda? J-jesteś zły!! — krzyknął bliski płaczu. Mozart tylko pocałował go w czoło i westchnął załamany.

— N-nie zdołałem cię obronić, a mówiłem, że będę to robić zawsze.. — powiedział cicho. — Chodź, zmienię ci opatrunki. — wziął chłopaka na ręce i zaniósł do łazienki. Jego wątłe i malutkie ciało posadził na taborecie, po czym ściągnął jego bluzę i spodnie. Wyciągnął z szafki jakieś bandaże i wodę utlenioną, po czym uniósł jego rękę.

Widok go przeraził.
Zobaczył masę blizn, na pewno nie spowodowanych pobiciem.
One były definitywnie od czegoś ostrego.

Młodszy chłopak spuścił wzrok.

— Dlaczego ty.. — zaczął Mozart, ale nie dokończył.

— T-to było kiedyś! Z-zostaw mnie, ok?! N-nie pytaj mnie o t-takie rzeczy!!! — krzyknął Ludwig z łzami w oczach.

— Dobrze, kiedy indziej mi wytłumaczysz. — powiedział bardzo zmartwiony Mozart. — Teraz muszę cię opatrzyć. Przyjaciele o siebie dbają, prawda?

— M-masz rację.. — zaszlochał cicho młodszy. — Śpij ze mną!

— Czekaj, co?

— N-n-no to.. c-co słyszysz.. — zarumienił się.

— Dobrze, pójdę z tobą spać. Przytulę cię tak mocno, że zapomnisz o tym bólu.

____________________________
a/n: isn't it cute?

Anhedonia.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz