Rozdział Dwudziesty Piąty

135 22 10
                                    

Egzamin wszystkim się dłużył, a zwłaszcza Sienkiewiczowi, który skończył pisanie. Siedział i rozglądał się po sali, w której była reszta poetów i pisarzy - niestety, malarze i muzycy pisali egzamin w innych salach, przez co nie mógł patrzeć na swojego Fryderyka. Za to widział, jak Słowacki gniewnie patrzy na Mickiewicza (pewnie znowu się o coś pokłócili), i szczerze, dla niego ich kłótnie były już żałosne. Nie był po stronie Juliusza, po stronie Adama też nie był. Wolał patrzeć z boku na tych dwóch debili, którzy wiecznie starają się udowadniać, który z nich jest lepszy. A ze Słowackim trzymał się tylko dlatego, że przyjaźnili się już od dzieciństwa. Henryk nigdy nie uważał, że jego twórczość jest w jakiś sposób wybitna. Lubił podróżować i wymyślać historie, dziejące się w miejscach jego pobytu, ale nie dla atencji, lecz dla przyjemności.
Czytając wiersze Słowackiego czuł się dziwnie, zaś wiersze Mickiewicza były dla niego specyficzne. Jego gust to jedna wielka zagadka, a by przypodobać mu się, trzeba być Bogiem.

Zaraz, gdyby Chopin był Bogiem, świat byłby skończony.

W końcu nadszedł czas na oddanie egzaminów, po czym uczniowie wyszli z sali.

— Ej, czekaj. — usłyszał ściszony głos Chopina, który go zatrzymał w połowie drogi do internatu. Odwrócił się i spojrzał na niego pytającym wzrokiem. — Masz dziś czas?

— Myślę, że tak, mam czas, aczkolwiek nie wiem, czy poświęcę go tobie. — odpowiedział oschle, typowo dla siebie. W głębi duszy jednak marzył, by wyjść gdzieś ze swoim ukochanym.

— Och.. um, chciałbyś może wieczorem spotkać się pod tym drzewem za szkołą?.. — spytał go smutno.

— Niech ci będzie. — Henryk przewrócił oczami, poprawiając okulary.

Poszedł dalej, zostawiając Chopina samego w tłumie innych, wychodzących z sal egzaminacyjnych.

Nie kierował się sercem, był oschły, bo tak działał jego umysł. Od zawsze był wredny i przerażająco spokojny, ale nie lubił się chwalić tym, że gdyby nie Słowacki, byłby sam jak palec.

Wrócił do pokoju, w którym panował porządek (dzień wcześniej zmusił Juliusza do sprzątania (sam starł kurze, także nie był bez roboty)), po czym usiadł na łóżku i westchnął. Słowacki pewnie prędko nie wróci, zwykle trzymał się tylko z nim, ale czasy się zmieniają, a ludzie zmieniają swoje towarzystwo na takie, które w ogóle nie przypadłoby im do gustu parę lat wstecz. Życie to jedna wielka zagadka, a pasja to klucz do odpowiedzi, i tą zasadą kieruje się Henryk.

Nie lubi mieć znajomych, ale natrętny Beethoven pewnie znów będzie mu uprzykrzał życie swoim anielskim dobrem i chęcią zaprzyjaźnienia się z nim.

Czekał na spotkanie z Chopinem, które miało odbyć się wieczorem.

Anhedonia.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz