Rozdział Czterdziesty Piąty

127 22 41
                                    

- Dobra, dobra, rozumiem. - wysyczał nerwowy Mozart, rzucając papierami po całym pokoju samorządu szkolnego. - Sienkiewicz, módl się, żeby to się znalazło.

- Oczywiście, panie przewodniczący. - rzucił kpiąco Henryk. - Jednak zapewniam cię, że to Franz Liszt zgubił twój folder z zdjęciami z dzieciństwa—

- Naszła mnie pewna myśl. - przerwał mu Mozart, gapiąc się pusto w drzwi wyjściowe. - Pójdę do dyrektora i to załatwię. - wstał i wyszedł z pokoju, trzaskając przy okazji drzwiami. Blondyn, pozostając w pokoju wyciągnął telefon i napisał do Beethovena z zapytaniem, co od paru dni dzieje się Mozartowi. Młody w błyskawicznym tempie mu odpisał.

Nawet Beethoven nie wiedział, co się dzieje.

Otóż Wolfgang od dłuższego czasu chodził zirytowany, poddenerwowany, zestresowany i dusił w sobie wszystkie dobre emocje, pozostając pustym i zimnym.

Mozart taki nigdy nie był.

- Więc trzeba to zmienić. - wyszeptał Henryk sam do siebie, wybiegając z pokoju.

Tymczasem Beethoven odrabiał zadanie zadane przez nauczyciela teorii muzyki, w tym momencie przerabiali frazowanie, dodatkowo mieli to zastosować na własnych melodiach.

Nie umiał się skupić. Komponowanie całkowicie nie było dla niego, nawet, jeśli chodziło o zwykłą melodyjkę.
Frazowanie zaś dobrze mu szło, ale co z tego, jak nie miał bazy?

Z powodu braku skupienia często spoglądał na telefon, pisząc wiadomości z Chopinem, Sienkiewiczem, czasem z Lisztem.

Na ogół nie miał znajomych oprócz Mozarta, ale z tym od paru dni było coś mocno nie tak. Sam Beethoven powiedziałby, że to nic, bo Mozart był życzliwy i miły dla niego zawsze. Koniec końców jego współlokator wrócił do pokoju.

- Ludwig, przytul mnie. - rzucił na przywitanie, podchodząc do przyjaciela. Czuł się potwornie, a wiedział, że ten mały aniołek, z jakim ma szczęście mieszkać, poprawi mu nastrój. Szatyn niepewnie wstał i przytulił kolegę.

- W-wszystko będzie dobrze.. d-dlaczego jesteś taki zdenerwowany..? - spojrzał na blondyna, otwierając szerzej oczy. - T-to przez kogoś..?

- Nie, przez nikogo, słonko, nie martw się już tak o mnie. - odpowiedział na to wyższy z chłopców, przytulając kolegę. Po chwili pomógł zrobić mu zadanie domowe, porozmawiali i poszli spać.

To nie był dobry dzień.

Anhedonia.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz