Rozdział Dziewiętnasty

185 26 82
                                    


— Tak właściwie, nie wiem, co jest Sienkiewiczowi.. — szepnął cicho Chopin. — N-no tak, odrzuciłem go, bo przecież kocham kogoś innego?

— Kogo takiego? — spytał Liszt, patrząc z góry na młodszego chłopaka.

— F-Franz.. t-to głupie.. — burknął pierwszoklasista, chowając twarz w dłoniach. — J-ja cię kocham..

— Przykro mi, kocham kogoś innego. Możemy zostać przyjaciółmi, bo cię lubię. — uśmiechnął się okularnik. — Tak właściwie to-

— Ale Franz!! Bądź ze mną! Ja kocham ciebie!! Ty też mnie pokochasz, jestem pewien!!! P-proszę, b-bądź ze mną.. — ostatnie zdanie ledwo co wydukał przez łzy kłębiące się w jego oczach.

— Wiesz co? Nie ja, a Sienkiewicz potrzebuje twojej uwagi. Typ powoli popada w depresję, widząc, jak za mną szalejesz. A ja.. mam dość tego, że ciągle za mną chodzisz. Rozumiem - przyjaźń, wszystko fajnie, ale jeśli tak dalej pójdzie, możesz zacząć terapię psychiatryczną. Spędzaj więcej czasu z Henrykiem, wszystkim wyjdzie to na dobre. — powiedział.

Brązowooki spojrzał w podłogę i cicho załkał. Rzeczywiście - Henryk był jego "przyjacielem", więc powinien poświęcać czas mu, a nie jakiemuś przypadkowemu koledze ze starszej klasy. Jedyne, co go zastanawiało, to..

Kogo kochał Franz Liszt?

Wiedząc, że Mozart ma z nim dobry kontakt, czym prędzej pognał do jego pokoju.

Otworzył mu drzwi Beethoven, z zaszklonymi oczami.

— Ludwig, co jest? — spytał na początku. — Czy mógłbym wejść..?

— T-tak, wchodź.. — szepnął cicho Betty, wpuszczając rówieśnika do pokoju. — W-Wolfiego nie ma, jest gdzieś u d-dyrektora..

— No tak — westchnął piwnooki. — przecież dzisiaj przyjeżdżają ci uczniowie z Paryża..

— Chcesz coś do jedzenia? P-potrzebujesz czegoś..? — dopytał Niemiec, wpatrując się w kolegę.

— Potrzebuję odpowiedzi na wcześniejsze pytanie. — zagaił Fryderyk. — Dlaczego płakałeś?

— N-niedługo wracamy do domów na m-miesiąc, b-bo święta.. — zaszlochał cicho młodszy. — N-nie chcę tam wracać, a w t-tym roku nie ma możliwości zostania w szkole..

— Ja jadę do Wilna z Sienkiewiczem, odwiedzamy Mickiewicza i Słowackiego.. — opowiedział brunet. — Wiesz, możesz się z nami zabrać..

— N-nie! Nie p-pozwolą mi rodzice.. n-nie chcę.. — schował twarz w dłoniach, a do pokoju wszedł niespodziewanie Mozart.

— Co tu się-.. — urwał, gdy zobaczył płaczącego przyjaciela. Podbiegł do niego i przytulił mocno. — Fryderyk, idź.. muszę z nim porozmawiać..

Fryderyk posłusznie wyszedł z pokoju chłopców, po czym skierował się do swojego.

— Co się stało, Ludwig? — zwrócił się Mozart do przyjaciela szeptem. — Chodź.. — wziął go na ręce i posadził na łóżku, po czym usiadł obok. — Dlaczego płaczesz..?

— J-ja.. n-nie chcę wracać do domu.. — zaszlochał brunet, a blondyn od razu go przytulił mocniej.

— Rozumiem.. — odrzekł starszy, gładząc go po włosach. — Wymyślimy coś, a-

— MOZART, CHOLERA JASNA, MIAŁEŚ BYĆ PRZED POMNIKIEM, DEBILU — krzyknął ktoś, wparowując do pokoju. Po głosie każdy rozpozna, że to niejaki Juliusz Słowacki.

— Co?

— CAŁA PIEPRZONA SZKOŁA CZEKA NA CIEBIE I BETTIEGO, CI Z PARYŻA BĘDĄ TU DOSŁOWNIE ZA DZIESIĘĆ MINUT! — wymachiwał rękoma zirytowany Polak.

Po chwili wszyscy zeszli na dół.
Cała szkoła siedziała w sali apelowej, a samorząd liczący tylko trzy osoby miał się stawić przed pomnikiem patrona wraz z dyrektorem.

I przyjechali.

— Mam wielki zaszczyt przedstawić wam moich najzdolniejszych uczniów — odezwał się dyrektor szkoły nauk ścisłych, witając się przy okazji z dyrektorem szkoły dla artystycznie uzdolnionych. — Marka Skłodowskiego i Alberta Einsteina.

Dwójka chłopców nieśmiało przywitała się z samorządem, po czym wszyscy weszli do sali apelowej.

Po apelu oczywiście jednego z gości do pokoju przygarnął Beethoven, a tym gościem był cudowny Mareczek (był tak nazywany przez dyrektora jego szkoły, nikt do końca nie wie, dlaczego).

______________
a/n: mareczek =)

Anhedonia.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz