• Rozdział XXV

1.6K 179 20
                                    


•••

Louis i Harry tydzień później ganiali się w parku zupełnie jak małe dzieci. Takie chwile były dla nich malutkimi rzeczami, ale dla nich obu stanowiły coś wyjątkowego. Teraz Harry starał się nie zagryzać cały czas nerwowo wargi, by Louis nie zauważył jego zdenerwowania i obawy.

– Harry, co z tobą? – spytał szatyn, gdy zaczęli wchodzić po schodach w mieszkaniu loczka. Niepokoił się zachowaniem Stylesa, od kiedy wrócił z weekendu u rodziny.

– Wszystko w porządku, Lou – powiedział, wypuszczając trochę powietrza. Czy to aż tak widać, jak się stresuje? Boi się, że Louis tego wszystkiego nie przyjmie łatwo.

– Tak, już to słyszałem. – Szatyn przymrużył oczy.

– Lou.... – westchnął cicho Styles, nie wiedząc jak powiedzieć mu to wszystko.

– Po prostu to powiedz. – Louis zacisnął wargi w cienką linię. Chciał przygotować się na najgorsze.

– Wierzysz w Boga? – spytał Harry, ciągnąc szatyna na łóżko.

Louis usiadł na miękkim materacu, który jak zawsze pachniał Harrym. Zmarszczył brwi, bo do cholery co to za głupie pytania.

– T-tak? – odpowiedział, patrząc na niego.

– A w demony? W Lucyfera? – powiedział, łapiąc go za rękę. Musiał to powiedział, zostały tylko trzy dni.

– Harry, o co ci chodzi? Myślałem, że chcesz ze mną zerwać – powiedział ze zdezorientowaniem w głowie i oczach.

– Odpowiedz – powiedział brunet, wzdychając cicho. Bał się, że szatyn mu nie uwierzy.

– Moja babcia mi opowiadała o tym od małego. Wierzę w Lucyfera, tak myślę – odpowiedział, przełykając ślinę. Przypomniał sobie scenę, gdy jego babcia siedziała na bujanym fotelu i opowiadała o innych światach. O niebie i piekle.

– Kiedyś... Jeden z aniołów zszedł na ziemię... – zaczął spokojnie, patrząc na swoje szczęście.

– Tak, ja wiem to. Słyszałem, to znaczy – odparł Louis, patrząc na ich złączone dłonie.

– Zakochał się w kobiecie, spłodził syna. Przez to musiał odejść do nieba... Ale także oddać syna dla Lucyfera syna – powiedział cicho.

– Harry, ale po cholerę mi to mówisz? – spytał głośniej niż przed chwilą. Nie ma ochoty na żarty i opowieści o niebie i życiu Lucyfera, czy jakiegoś anioła.

– Syn diabła chciał sam znaleźć swojego przyszłego męża. I zobaczyć kim jest. Jednak nie sądził, że... – westchnął.

– Że? Harry mów dalej, to stresujące – załkał Louis, ściskając jego dłoń, by dodać mu otuchy.

– Że się w nim zakocha... – odparł, spoglądając prosto w oczy szatyna.

– Ty... jesteś – zaczął szatyn, a loczek pokiwał głową. – Okłamywałeś mnie od samego początku. – Zagryzł wargę, by ta nie drżała.

– W tym, że się w tobie zakochałem? To źle? – spytał, patrząc na niego.

– Nie. Sprawiłeś, że uwierzyłem jak głupiec, że mogę znaczyć coś dla ciebie, cała ta głupota z udawaną para, a na koniec po prostu w wymyśliłeś jakieś gówno, by mnie upokorzyć. – Teraz już nie przejmował się trzęsącymi ciałem i łzami, które kuły jego oczy.

– Co? O co ci chodzi? Upokorzyć? Słucham? – zdziwił się, patrząc na szatyna dużymi oczami.

– Tak, Harry. Nie udawaj. Łatwo było dobrać ci się do moich majątek, prawda? Myślałem, że jesteś inny – powiedział cicho, zdejmując bransoletkę, którą dał mu Harry i rzucił ją na łóżko, wychodząc. Kiedy wybiegł z domu Stylesa, nie mógł uwierzyć, jak łatwo dał się owinąć wokół palca. Przecież jemu mogło chodzić o tylko jedną rzecz, a że mu się to udało, to wymyślił jakieś brednie. Louis chciał przeklnąć tego człowieka, ale nie zdążył, gdy prawie wpadł pod jadący z gigantyczną prędkością samochód a jedynym powodem, dlaczego nie został potrącony to mocne ramiona bruneta, które we właściwym momencie odepchnęły go od jezdni.

Louis spojrzał na Harry'go, oczy brunet były czarne jak smoła. Nim się otrząsnął, Styles podniósł się, a wokół niego powstał czarna mgła.

– Zabije – warknął cicho, ruszając do samochodu, który już prawie zniknął za horyzontem. Nikt nie miał prawa narażać szatyna na niebezpieczeństwo.

– Harry! Stój. Zostaw! – zawołał szatyn. Jego serce waliło jak oszalałe, był o krok od śmierci, a jednocześnie właśnie zobaczył Harry'ego i.. czy to możliwe, to wszystko, co on powiedział? Louis miał ochotę zwymiotować j zemdleć.

Harry warknął cicho, patrząc na niego z furią. Jednak kiedy zrozumiał, że szatyna może to przerażać, opadł na kolana, próbując się uspokoić.

Louis drżał, patrząc na chłopaka, nie wiedział co teraz będzie. Wiedział, że czuje do bruneta więcej, niż powinien. Chciał wiedzieć, czy to, ci powiedział o swoich uczuciach to prawda.

Harry odetchnął cicho, a jego oczy ponownie stały się zielone. Nienawidził się za to, że szatyn mu nie potrafi zaufać.

– Mówiłeś, że... k-kochasz mnie? – Louis spytał cicho, gdy jego włosy były rozwiewane przez wiatr.

– Kochanie... Oczywiście, że tak – powiedział ze spuszczoną głową, patrząc na swoje buty.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym, kim jesteś na początku? Dlaczego nic nie wiedziałem? – spytał. Jego policzki były mokre od pojedynczych łez. Było w nim zdecydowanie zbyt dużo emocji.

– Czy to ma znaczenie? I tak byś mnie nienawidził. Jestem tylko potworem, który nie zasługuje na nic – powiedział i nagle zniknął pod ziemią. Musiał być sam.

Louis stał jak wryty. Dotykał swojego nadgarstka. Przypomniał sobie słowa, które mówiły o tym, by nigdy nie zdejmował bransoletki. Zrobiło mu się przykro, gdyż obiecał, że zawsze będzie miał ją na swym nadgarstku. Zdecydowanie musi teraz pobyt sam w swoim domu.

•••

ɪɴғɪɴɪᴛʏ - Larry ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz