Mandy's POV
Nie mogłam oddychać. Podniosłam ręce do moich ust, patrzyłam na lodowisko z mieszaniną przerażenia, niedowierzania i szoku. Ryan właśnie walczył z kimś z przeciwnej drużyny i leżał nieprzytomny na lodzie. Jego trener i medyk przybiegli na lód, praktycznie wszyscy jego koledzy tłoczyli się wokół niego. Tłumy ludzi z widowni stanęły na nogi, dysząc i patrząc z przerażeniem, w kierunku gdzie leżał. Nigdy nie widziałam tak zdenerwowanego Chaz'a. Jego brwi były zmarszczone, klękał na lodzie obok Ryan'a z dziwnym i nieco odległym wyrazem twarzy. Facet, który uderzył Ryan'a i praktycznie zrobił z niego gówno, stał daleko, wpatrując się w lekkim w szoku, zaciskając i rozluźniając pięść, która była umazana krwią. Walka szczerze wyglądała, jak agresywny (i całkowicie niepotrzebny) przejaw testosteronu pomiędzy dwoma nastolatkami, ale to było zanim Ryan stracił przytomność. Przysięgam, chłopacy są śmieszni (a przynajmniej, kiedy grają w hokeja). Zajęło mi chwilę, aby w pełni zrozumieć, co się dzieje. Dopiero co ludzie zaczęli krzyczeć i rozpaczliwie płakać, a grupa umundurowanych ludzi niosących nosze pośpieszyła na arenę, powaga sytuacji kompletnie mnie przerosła. Wyskoczyłam z mojego miejsca, skręciłam w korytarz, spiesząc się, bez słowa. Oboje Natasha i Greg krzyczeli do mnie, ale zignorowałam ich, przepychając się pomiędzy ludźmi, biegnąc po schodach trybun do strony lodowiska, w której Ryan leżał na noszach. Ludzie krzyczeli i głośny szmer zamieszania rozszedł się po całej arenie.
-Cholera-mruknęłam pod nosem. Patrzyłam jak moja ciocia i wujek rzucili się w kierunku gdzie przenosili Ryan'a i poszli do wyjścia. Moja ciocia wyglądała jakby była bliska płaczu, popędzała ich i wykrzykiwała imię Ryan'a z niepokojem, wujek był zajęty krzyczeniem na innych ludzi, wyraźnie wściekły.
Podbiegłam do wujka i powiedziałam w pośpiechu:
-Co się dzieje?
Przestał krzyczeć i spojrzał na mnie dziwnie, jakby zastanawiając się, kto przy zdrowych zmysłach przerwał mu, będąc po środku takiego zamieszania.
Kiedy zdał sobie sprawę, że to ja, szybko pokręcił głową i wziął wdech.
-Zabierają go do szpitala. Cholerny drań, z którym się bił, znokautował go.
Potrząsnął głową z wyrazem najwyższego wstrętu tworzącego się na jego twarzy. Zaklął głośno, uderzając pięścią w jedną z barierek. Kiedy odwrócił się, zaczął krzyczeć na ludzi przechodzących w pobliżu, obróciłam się i pobiegłam w stronę, gdzie nosze z Ryan'em zniknęły, mając nadzieje, że złapię ich przed wyjazdem. On nie mógł być tak obolały, czy mógł? To znaczy, bił się przed chwilą ale....... to wystarczy, żeby zabrać go do szpitala? Zalało mnie poczucie poczucie krzywdy, troski i zmartwienia, przyśpieszyłam kroku, przepychając się pomiędzy ludźmi, szukając gorączkowo tego, co mam zrobić.
Ryan, był dla mnie bratem, którego nigdy nie miałam. Szczerze, wiele dla mnie znaczył i nie wiem co bym zrobiła gdyby został poważnie ranny. Zagryzając nerwowo wargi, rozejrzałam się za wyjściem. Wszystko było w pośpiechu, dosłownie nie miałam pojęcia co robię. Wszystko co wiedziałam, to to, że muszę dostać się do szpitala.
***
Biegłam na trzecim piętrze, w stronę, gdzie ciocia chodziła nerwowo na zewnątrz sali, gryząc paznokcie i patrząc na zegar z mieszaniną niepokoju i zniecierpliwienia. Mały tłum ludzi zebrał się na krzesłach w pobliżu, obserwując jej niepokój. Ciocia spojrzała na mnie słysząc moje kroki, wyglądała jakbym dodała jej otuchy.
-Cześć Mandy-powiedziała.
-Hej-odpowiedziałam bez tchu, zatrzymując się przed drzwiami.-Co z nim?