21. Ostateczny rozrachunek

1.6K 127 80
                                    


Lily     

      Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, mógłby pomyśleć, że wypiłam nieco za dużo. Od rana z uśmiechem na ustach krzątałam się po kuchni, śpiewając i nucąc pod nosem. Jeszcze trochę brakowało, a zaczęłabym tańczyć z miotłą. Cóż, tak to już bywało, gdy po wielu dniach pełnych napięcia i milczenia tak po prostu można było wrócić do starych dobrych czasów, nie zadręczając się myślami o tym, czy James postanowi znów mnie zignorować, czy może wpadnie do pokoju i na mnie nawrzeszczy. W końcu mogłam w pełni się zrelaksować.

     O wilku mowa. Gdy zabrałam się za zmywanie, do kuchni wszedł James. Chodził tak, jakby do nóg miał przyczepione sprężyny, a jego uśmiech był tak szeroki, jakby ktoś mu go namalował. Wiedziałam jednak, że to wszystko było absolutnie szczere i naturalne. Po czym to wnioskowałam? Po roześmianych oczach. Tego, co tam się odbijało nigdy nie można było ukryć.

     — Cześć, kochanie — powiedział wesoło, stając za mną i obejmując mnie mocno. — Jak się spało?

     — Dobrze — odparłam. — Ale zastanawiam się, czy jednak nie wolałam, gdy drzemałeś na kanapie.

     Nie widziałam wyrazu jego twarzy, ale byłam pewna, że jego uśmiech niespodziewanie zgasł.

     — O czym ty mówisz?

     — Przyzwyczaiłam się do tego, że nie wbijasz mi łokcia w brzuch lub że nie chrapiesz mi prosto do ucha. Mimo wszystko tamte dni były ciekawym doświadczeniem.

     Szturchnął mnie palcem w bok, zanosząc się głośnym śmiechem.

     — O, Merlinie, ale napędziłaś mi stracha! Przez chwilę myślałem, że ostania noc była snem, a my wciąż udajemy, że się nienawidzimy.

     Odwróciłam się do niego, cmokając go w czubek nosa.

     — Spokojnie, głuptasie. Kocham cię.

     — Jak bardzo?

     — Bardzo.

     Zachichotał, wypuszczając mnie z objęć i siadając przy stole, a ja wstawiłam wodę na herbatę i zabrałam się za robienie mu śniadania. Uwielbiałam ten powrót do normalności. Zupełnie tak, jakby nic się nie wydarzyło. Wiedziałam jednak, że to nie była prawda, a obietnica, którą sobie dałam, nie była ułudą. Powiedziałam już A, musiałam powiedzieć B. Ciekawe tylko, czy znajdę w sobie dość dużo odwagi, by to zrealizować i że chęć wygarnięcia Petunii i Vernonowi tego, co o nich myślę, nie była tylko chwilowym pragnieniem, a dalekosiężnym planem, który zamierzałam w pełni zrealizować. Byłam jednak Gryfonką i niezależnie od obaw, musiałam się odważyć. Dla własnego spokoju ducha.

     — Jest Harry? — zapytał James, gdy podsunęłam mu kubek z herbatą.

     — Nie, mieli wpaść z Ronem i Hermioną do Hogwartu, by pomóc w odbudowie. Swoją drogą nie sądzisz, że też powinniśmy kiedyś się do tego dołączyć?

     — Nie głupi pomysł. Ach, ale mi się marzy zagranie Filchowi na nosie. Może mógłbym napuścić na niego Irytka lub...

     — Masz pomagać, a nie wracać do swoich huncwockich wojaży!

     — Wybacz, słońce.

     Podałam mu kanapki i usiadłam naprzeciwko. Na wspomnienie o Huncwotach poczułam dziwne ssanie w żołądku.

     — Wracając do Harry'ego — zaczęłam niepewnie — czy ty też się tak obawiasz tego ponownego wskrzeszania?

     James ostrożnie przełknął kawałek kanapki, posyłając mi uważne spojrzenie.

ObliteratiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz