Lily
Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, mógłby pomyśleć, że wypiłam nieco za dużo. Od rana z uśmiechem na ustach krzątałam się po kuchni, śpiewając i nucąc pod nosem. Jeszcze trochę brakowało, a zaczęłabym tańczyć z miotłą. Cóż, tak to już bywało, gdy po wielu dniach pełnych napięcia i milczenia tak po prostu można było wrócić do starych dobrych czasów, nie zadręczając się myślami o tym, czy James postanowi znów mnie zignorować, czy może wpadnie do pokoju i na mnie nawrzeszczy. W końcu mogłam w pełni się zrelaksować.
O wilku mowa. Gdy zabrałam się za zmywanie, do kuchni wszedł James. Chodził tak, jakby do nóg miał przyczepione sprężyny, a jego uśmiech był tak szeroki, jakby ktoś mu go namalował. Wiedziałam jednak, że to wszystko było absolutnie szczere i naturalne. Po czym to wnioskowałam? Po roześmianych oczach. Tego, co tam się odbijało nigdy nie można było ukryć.
— Cześć, kochanie — powiedział wesoło, stając za mną i obejmując mnie mocno. — Jak się spało?
— Dobrze — odparłam. — Ale zastanawiam się, czy jednak nie wolałam, gdy drzemałeś na kanapie.
Nie widziałam wyrazu jego twarzy, ale byłam pewna, że jego uśmiech niespodziewanie zgasł.
— O czym ty mówisz?
— Przyzwyczaiłam się do tego, że nie wbijasz mi łokcia w brzuch lub że nie chrapiesz mi prosto do ucha. Mimo wszystko tamte dni były ciekawym doświadczeniem.
Szturchnął mnie palcem w bok, zanosząc się głośnym śmiechem.
— O, Merlinie, ale napędziłaś mi stracha! Przez chwilę myślałem, że ostania noc była snem, a my wciąż udajemy, że się nienawidzimy.
Odwróciłam się do niego, cmokając go w czubek nosa.
— Spokojnie, głuptasie. Kocham cię.
— Jak bardzo?
— Bardzo.
Zachichotał, wypuszczając mnie z objęć i siadając przy stole, a ja wstawiłam wodę na herbatę i zabrałam się za robienie mu śniadania. Uwielbiałam ten powrót do normalności. Zupełnie tak, jakby nic się nie wydarzyło. Wiedziałam jednak, że to nie była prawda, a obietnica, którą sobie dałam, nie była ułudą. Powiedziałam już A, musiałam powiedzieć B. Ciekawe tylko, czy znajdę w sobie dość dużo odwagi, by to zrealizować i że chęć wygarnięcia Petunii i Vernonowi tego, co o nich myślę, nie była tylko chwilowym pragnieniem, a dalekosiężnym planem, który zamierzałam w pełni zrealizować. Byłam jednak Gryfonką i niezależnie od obaw, musiałam się odważyć. Dla własnego spokoju ducha.
— Jest Harry? — zapytał James, gdy podsunęłam mu kubek z herbatą.
— Nie, mieli wpaść z Ronem i Hermioną do Hogwartu, by pomóc w odbudowie. Swoją drogą nie sądzisz, że też powinniśmy kiedyś się do tego dołączyć?
— Nie głupi pomysł. Ach, ale mi się marzy zagranie Filchowi na nosie. Może mógłbym napuścić na niego Irytka lub...
— Masz pomagać, a nie wracać do swoich huncwockich wojaży!
— Wybacz, słońce.
Podałam mu kanapki i usiadłam naprzeciwko. Na wspomnienie o Huncwotach poczułam dziwne ssanie w żołądku.
— Wracając do Harry'ego — zaczęłam niepewnie — czy ty też się tak obawiasz tego ponownego wskrzeszania?
James ostrożnie przełknął kawałek kanapki, posyłając mi uważne spojrzenie.
CZYTASZ
Obliterati
Fanfiction"Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony". Zwykły cytat. Zwykłe słowa. Ale gdyby tak naprawdę zniszczyć Śmierć? Nie było dnia, by Harry Potter, Wybraniec, Chłopiec, Który Przeżył, nie myślał o tych, których utracił w czasie trwając...