29. Cisza przed burzą

1.8K 109 184
                                    

 James 

     Stanąłem pod sklepem z akcesoriami dla dzieci i zajrzałem przez szybę, robiąc daszek z dłoni, by lepiej widzieć. Właśnie wracałem z pracy, a pomysł, który narodził się w mojej głowie już rano, nie dawał mi spokoju. Co prawda był dopiero październik i do rozwiązania zostało nam, to znaczy Lily, jeszcze sporo czasu, ale jakim byłbym ojcem, gdybym już teraz nie zainteresował się wyprawką? Z pewnością ojcem niegodnym swojego tytułu. Oczywiście miałem w planach jedynie rozejrzeć się za jakimś pięknym wózkiem, którym nowonarodzony członek naszej rodziny będzie podróżował, nic ponadto. W końcu Lily powtarzała, że nie znamy płci dziecka i jeszcze nie ma co szaleć, bo później może się okazać, że zwrócimy wszystko do sklepu, ale mogła mówić za siebie.

     Ja byłem pewien, że będzie córeczka tatusia, a i ona sama, przy informowaniu mnie o ciąży, palnęła, że już "ją" czuje. Mogła więc siebie obwiniać za moje przekonania. 

     Przygładziłem włosy dłonią, mimochodem sprawdziłem, czy zwitek mugolskich banknotów nadal znajduje się w mojej kieszeni (oczywiście wiedząc, że jeszcze nie będzie mi potrzebny) i pewnym krokiem wszedłem do budynku. W środku było pełno ciężarnych kobiet i znudzonych przyszłych tatusiów, którzy z udawanym zainteresowaniem oglądali kolejne śpioszki, podążając za swoimi partnerkami. Uniosłem brwi z dezaprobatą. Co za ludzie. Dla mnie oglądanie nawet głupich śliniaczków było zajęciem wysoce wciągającym.

     Sprężystym krokiem skierowałem się w stronę przeróżnych wózków, które zajmowały znaczną część całego sklepu. Nie dane mi było jednak do nich dotrzeć, bo moją uwagę przykuł olbrzymi pluszowy miś, który zajmował pół półki i uśmiechał się do mnie szeroko. W dodatku był wściekle różowy, a na brzuszku miał napis "przytul mnie". Jęknąłem zachwycony, zanurzając palce w jego miękkim futerku. Rozejrzałem się w poszukiwaniu wózka sklepowego, by móc go zabrać i być pewnym, że nikt nie sprzątnie mi tego cudu sprzed nosa. Kiedy już to zrobiłem, mój wzrok powędrował do przepięknych grzechotek. Jedna była w kształcie pszczółki i oprócz posiadania różnych kolorowych zawieszek, wygrywała jeszcze piękne kołysanki, kiedy nacisnęło się na jej odwłok. Wypróbowałem każdą, nie mogąc wyjść z podziwu dla pomysłów mugoli. 

     W efekcie zanim doszedłem do działu, do którego zmierzałem od początku, z mojego wózka wprost się wylewało. Próbowałem sobie wmówić, że to wszystko wina tego wielkiego misia, bo przecież śpioszki z jeleniami, tuzin butelek, kolorowe smoczki i dziesięć rodzajów różnych grzechotek nie mogą przecież zajmować tyle miejsca. Upewniając się, że chwiejna konstrukcja, którą ułożyłem w wózku nie ma zamiaru runąć, przystanąłem mierząc wzrokiem białe łóżeczko, które miało pokaźny, gruby materac plus pościel w zestawie. Kiedy oglądałem kocyk, sprawdzając na metce jego skład, usłyszałem za sobą ciche chrząknięcie. Zerknąłem nieuważnie przez ramię, żeby zobaczyć, kto zakłóca mój spokój i okazało się, że to jakaś drobna kobieta, którą chyba wcześniej widziałem za ladą.

     — Czy mogę panu w czymś pomóc? — zapytała bardzo miłym głosem, przyglądając się bałaganowi, który panował w moim koszyku i zerkając na mnie z uśmiechem.

     — Czy ten koc jest wykonany w stu procentach z bawełny? — odpowiedziałem pytaniem na pytanie, nie mogąc doczytać się niczego konkretnego.

     — Proszę pokazać — powiedziała, a ja podałem jej materiał, po czym zabrałem się za sprawdzanie miękkości materaca. Pierwsza klasa. Już wiedziałem, co w moim koszyku wyląduje następne. A raczej wylądowałoby, gdyby jeszcze było w nim miejsce.

     — Tak, to bawełna — odpowiedziała, oddając mi koc. Z uśmiechem dołożyłem go do swoich zakupów. Zmierzyłem je wzrokiem, zastanawiając się przez chwilę.

ObliteratiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz