38. Wszystkie nasze wielkie słabości

963 62 91
                                    

      Lily 

      Otworzyłam oczy, gwałtownie zachłystując się świeżym powietrzem. Czułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mnie z lodowatej toni, w ostatniej chwili ratując mi życie. Próbując opanować wściekle bijące serce, rozejrzałam się dookoła, co wcale nie pomogło mi dojść do siebie. Byłam na cmentarzu, siedziałam na ławce obok jakiegoś starego nagrobka, na którym napis był już zupełnie nieczytelny. Wstałam ostrożnie, próbując przypomnieć sobie, co robiłam nim tu trafiłam. Na nic mi się to jednak nie zdało, bowiem w głowie miałam kompletną pustkę, a im bardziej próbowałam się skupić, tym gorzej zaczynałam się czuć. Byłam pewna jedynie dwóch rzeczy – byłam w Dolinie Godryka, a w domu czekała na mnie rodzina. Mój mąż i syn.

       Myśl o nich nieco mnie otrzeźwiła. Otuliłam się szczelniej płaszczem, dopiero wtedy rejestrując fakt, że powietrze było niezwykle chłodne, i ruszyłam znaną mi ścieżką w stronę domu. Może James będzie w stanie mi to wszystko wyjaśnić. Jeśli nie, mogłam już stracić nadzieję, naprawdę niewiele pamiętałam.

      Choć pora była już dosyć późna, po ulicach kręciło się sporo osób. Wszyscy mieli na sobie przebrania, chodzili od drzwi do drzwi i wyciągali torby, by właściciele domostw mogli wrzucić tam słodycze. Kolejna rzecz, której mogłam być pewna – było Halloween. Trzydziesty pierwszy października. Może im bliżej domu będę, tym poukładam sobie więcej faktów?

      Ktoś potrącił mnie ramieniem, jednak nie zatrzymał się, by przeprosić, tylko pospiesznie ruszył dalej. Zdążyłam jedynie zauważyć, że miał długi czarny płaszcz z kapturem naciągniętym na głowę. Prostactwo, pomyślałam. I nie tylko mnie potraktował jak powietrze. Do nieznajomego podbiegł jakiś chłopiec, który zaczął zachwycać się jego kostiumem. Ten nawet na niego nie spojrzał, brnąc w zaparte przed siebie.

      Skręcając w kolejną alejkę od razu przestałam myśleć o nieznajomym. Na końcu uliczki dostrzegłam bowiem swój dom, w którym jednak nie paliło się ani jedno światło. Dziwne, inne domy były rozświetlone. Może James położył Harry'ego spać? Albo poszedł mnie szukać, zabierając małego ze sobą? Zaczęłam przeszukiwać płaszcz w poszukiwaniu różdżki, by móc wysłać mu wiadomość przez patronusa, jednak nigdzie jej nie znalazłam. Szlag, musiała zostać w domu. Ignorując więc przeczucie, że coś jest nie tak, ruszyłam przed siebie.

     Kolejna fala niepewności dopadła mnie, gdy byłam już pod domem, bowiem furtka była uchylona. Może to ja jej nie zamknęłam? Ale czy przez ten czas James by tego nie zrobił? Ile w ogóle nie było mnie w domu? Czułam się jak w jakimś śnie. Może gdybym miała różdżkę, tak bardzo bym się nie zadręczała. Wzięłam jednak głęboki oddech, powtarzając sobie, że to tylko moje głupie urojenia i że za chwilę wszystko się wyjaśni, po czym pchnęłam drzwi frontowe i weszłam do środka.

      Pierwszym, co zarejestrowałam, była kompletna ciemność. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do mroku, dostrzegłam, że drzwi do każdego z pomieszczeń na parterze były szeroko otwarte, a wazon z kwiatami leżał rozbity w drobny mak na środku korytarza. Przełknęłam głośno ślinę. Tak, tu zdecydowanie coś było nie tak.

      — James?! — zawołałam, ignorując fakt, że mógł to być jakiś napad rabunkowy a złodzieje wciąż mogli znajdować się w środku. Byłam zbyt zdesperowana, by zwracać uwagę na szczegóły. — Kochanie, gdzie jesteś?!

      Nic, żadnej odpowiedzi, nawet najcichszego dźwięku. Idąc blisko ściany, zaczęłam kierować się w stronę schodów, ostrożnie zaglądając do mijanych przeze mnie pomieszczeń. O dziwo, pokoje nie były zdemolowane, kuchnia i salon były takie, jak zawsze, poza bujanym konikiem stojącym przy wyjściu na taras. Zapewne James go tu przyniósł. Ach, gdybym tylko miała tą przeklętą różdżkę! Może tak bardzo nie bałabym się poruszać we własnym domu.

ObliteratiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz