24. Miłe złego początki

2.2K 123 279
                                    

 James 

     Po opuszczeniu Grimmauld Place byłem tak rozkojarzony, że zamiast aportować się w pobliżu domu, wylądowałem po drugiej stronie Doliny Godryka. Chciałem szybko naprawić ten błąd, okręcając się ponownie wokół własnej osi, ale doszedłem do wniosku, że spacer dobrze mi zrobi. Dawno nie miałem czasu, żeby tak po prostu iść i myśleć o tym, co było, jest i miało się zdarzyć. Dzień, który właśnie dobiegał końca obfitował w takie atrakcje, że nie mogłem pozbierać myśli. Mógłbym go chyba określić jako definicję szczęścia. Dostałem pracę i spotkałem dawną przyjaciółkę, a teraz wracałem do domu opowiedzieć o wszystkim ukochanej żonie.

      Zerknąłem na niebo, które niebezpiecznie się zachmurzyło i zanim zdążyłem dojść do wniosku, że pewnie zaraz się rozpada, na moją twarz spadły pierwsze krople chłodnego deszczu. Uśmiechnąłem się, wystawiając twarz do nieba, czując jak krople robią się coraz cięższe i jest ich więcej. Przyspieszyłem lekko kroku, ale nie zamierzałem nigdzie się chować czy też osłaniać czarami. Mijając małą kwiaciarnię, postanowiłem wejść do środka i tak po prostu sprezentować Lily bukiet kwiatów. Wcześniej przemknęło mi też przez głowę, żeby przygotować jakąś małą kolację przy świecach i wtedy jej o wszystkim opowiedzieć, ale urodziny Harry'ego zbliżały się nieuchronnie i nie było czasu na żadne wolne wieczory niespędzone na przygotowywaniu przyjęcia.

      Kiedy wyszedłem z kwiaciarni z pięknym bukietem w dłoni, rozpadało się na dobre. Zachowując się jak człowiek niespełna rozumu przemierzałem chodnik, rozpryskując wokół siebie kałuże i szczerząc się jak głupi. Na szczęście wszyscy mieszkańcy wioski zdążyli już schronić się przed niespodziewanym załamaniem pogody, więc nie miałem żadnej widowni, która uznałaby mnie za psychicznie chorego i zadzwoniła do psychawiatra, czy jak to się tam nazywał ten mugolski lekarz od leczenia problemów emocjonalnych, żeby mnie zamknąć w jakimś zakładzie.

      Zbliżając się do domu, zacząłem macać się po kieszeniach w poszukiwaniu kluczy, przekładając kwiaty z ręki do ręki, jednocześnie próbując radzić sobie z mokrymi szkłami w okularach, przez które prawie nic nie widziałem. Odetchnąłem z ulgą, kiedy w końcu znalazłem zgubę. 

     Przetarłem okulary rękawem i choć widziałem niewiele więcej niż sekundę wcześniej, miałem wrażenie, że w oddali zamajaczyły mi czyjeś rude włosy. Wytężyłem wzrok, a mój uśmiech się poszerzył. No tak. Moje najpiękniejsze rude włosy. Już miałem głośno do niej krzyknąć, machając kwiatami jak opętany, gdy jednym okiem (drugie zalał deszcz) dostrzegłem, że kieruje się w moją stronę z opuszczoną głową. W dodatku nie osłoniła się niczym przed deszczem, co już było zastanawiające, bo Lily nienawidziła moknąć. Jeszcze raz wytarłem okulary, by cokolwiek widzieć i marszcząc brwi, ruszyłem w jej kierunku.

     — Cześć, słońce — powiedziałem, zbliżając się do niej z uśmiechem, choć jej ponura postawa mocno mnie zaniepokoiła. Jednocześnie lekko skryłem bukiet za plecami, by od razu nie rzucał się w oczy.

     — O, James — powiedziała zaskoczona, a ja mimo tego, że byłem do połowy oślepiony, zauważyłem, co zrobiła: otarła twarz dłonią, zupełnie tak, jakby chciała pozbyć się z niej śladów łez.

     — Płakałaś — powiedziałem od razu. Objąłem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie, by móc się jej przyjrzeć. — Nawet nie próbuj kręcić, bo przecież widzę.

     — Nie płakałam — odpowiedziała szybko, kładąc mi dłoń na policzku. — To znaczy... och.

      Zaczęła chichotać, zasłaniając twarz dłońmi i opierając się czołem o moją pierś. Zdębiałem. Im głośniej się śmiała, tym bardziej nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Po chwili jej śmiech zaczął się dziwnie zmieniać, więc wolną ręką próbowałem delikatnie odgiąć jej palce od twarzy.

ObliteratiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz