Rozdział 3

3.3K 224 63
                                    

Kiedy stanęłam przed budynkiem zwanym szkołą, nie poczułam żadnego strachu, obawy, że nikt mnie nie polubi czy, że stanę się kimś nic nie znaczącym. W zasadzie to chciałabym być taką osobą. Po prostu miałam to wszystko w dupie.

Wzruszyłam ramionami i weszłam po schodach do środka mojego nowego piekła. Pierwsze, co powinno się na mnie rzucić, to spojrzenia innych uczniów, ale zamiast tego, rzuciła się na mnie dziewczyna z burzą rudych loków. Książki jej wypadły, picie się rozlało prosto na moje buty, ja sama nie wiedziałam, co się właśnie stało.

— Jezu! — krzyknęła dziewczyna i zaczęła gorączkowo zbierać rzeczy, ale nieustannie wypadały jej z rąk. — Tak strasznie cię przepraszam... — spojrzała na mnie.

— Nie no, luz. — schyliłam się, aby pomóc jej zbierać książki.

— Zniszczyłam ci buty! — jęknęła.

— Wypierze się i będzie dobrze. — posłałam jej uśmiech, który odwzajemniła. Do złudzenia przypominał mi uśmiech chłopaka z kolczykami. Miała nawet taką samą cerę, ale jej oczy były zielone. Jak taka trawa po deszczu, na którą pada akurat cień. Bardzo spodobały mi się jej włosy. Kojarzyły mi się z lisim futrem, ponieważ były tak ognisto rude i puszyste. A przynajmniej na takie wyglądały.

— Hej, jesteś nowa? — zapytała, kiedy już wszystko miała z powrotem w rękach.

— Tak, to mój pierwszy dzień. — schowałam słuchawki do tylnej kieszeni.

— Tak myślałam. Jestem Katy. — podała mi dłoń, ledwo utrzymując książki w drugiej.

— Lauren. — uścisnęłam ją.

— Może zaprowadzę cię do sekretariatu, żebyś mogła odebrać plan?

— Tak, będę ci wdzięczna.




* * *




Po opuszczeniu pomieszczenia, w którym dowiedziałam się jakie lekcje i kiedy mam, okazało się, że większość z nich mam z Katy, co mnie ucieszyło, bo odkąd usłyszałam jej głos, zdawało mi się, że to właściwa osoba do towarzyszenia mi w tych torturach.

Pierwszą miałam matematykę, co niestety nie było najlepszym początkiem dnia. W klasie było jedno wolne miejsce i już chciałam je zająć, kiedy nauczycielka złapała mnie za ramię.

— Moi mili, to wasza nowa koleżanka. Lauren Daniels. — wszyscy zaczęli po kolei mówić „cześć", a ja cicho odpowiadałam. Kiedy ta szopka dobiegła końca, wreszcie mogłam usiąść. Żałowałam, że nie było ze mną teraz Nika lub Neda. Najlepiej obu.

Katy siedziała na samym przodzie, a ja na samym tyle. Rozejrzałam się, ale nikt nie zwrócił mojej uwagi. Człowiek musi mieć w sobie to coś, abym zaczęła się nim interesować, a aktualnie tylko moja nowa koleżanka miała „to coś". Zrobiłam minę i wypakowałam rzeczy, a potem zajęłam się lekcją. Nudziłam się, ponieważ w mojej starej szkole z materiałem szliśmy jak burza, więc ta lekcja była dla mnie powtórką. Minęło kilka minut, a dzwonek rozbrzmiał w moich uszach dając mi ukojenie. Spojrzałam na kartkę i dowiedziałam się, że będę mieć historię. Katy zajrzała mi przez ramię i zareagowała entuzjastycznie.

— O! Mój brat też ją teraz ma.

— Masz brata? — uniosłam brwi.

— Taa... Ale mało osób w ogóle wie, że jesteśmy rodziną. Jeżeli chodzi o wygląd, totalnie go nie przypominam. mimo, że jesteśmy bliźniakami.

— Zabawne. — zaśmiałam się. — Moi kuzyni także są bliźniakami. Nick i Ned, może znasz?

— Oczywiście, że znam. — przewróciła oczami. — To ci, na których widok mdleje prawie cała żeńska część osób na korytarzu. Zobaczysz to dzisiaj na przerwie na obiad. Swoją drogą, nie ufaj jedzeniu, które się tam znajduje. — wzdrygnęła się.

Szłyśmy do mojej szafki i ponownie zaskoczyłam się pozytywnie tego dnia. Katy miała szafkę naprzeciwko. Włożyłam do niej niepotrzebne rzeczy i poszłam do klasy, którą wskazała mi dziewczyna. Na historii również umierałam z nudów. Obserwowałam każdego po kolei, bo może wpadłabym na to, kto jest bratem Katy, ale nikt mi nie pasował. Ale dwie ławki przede mną siedział ktoś, kto zdążył już się ze mną spotkać. Kolczykowy chłopak.



* * *



Zgubiłam tego chłopaka, kiedy wychodziliśmy z sali, a potem już go nie widziałam. Zgodnie z instrukcją pokierowałam się na stołówkę, ale nigdzie nie mogłam znaleźć Katy.

— To co? — usłyszałam głos Nika. — Siadasz z nami?

— Szukam kogoś. — zbyłam go i w tym samym momencie zobaczyłam rudowłosą dziewczynę, która do mnie machała. Siedziała pod ścianą, szybko znalazłam się obok niej. Wyjęłam kanapkę z masłem orzechowy i znowu zaczęłam obserwować ludzi. Kiedy moi kuzyni szli krok w krok to, co Katy mówiła, potwierdziło się. Niektóre dziewczyny wachlowały sobie tym, co miały pod ręką, inne piszczały cicho, a jeszcze inne witały się z nimi, chociaż oni wcale nie zwracali na to uwagi.

— Boże. — skomentowałam.

— Przyzwyczaisz się. — Katy machnęła lekceważąco ręką. — Zresztą, mieszkasz z nimi.

— Tak, ale... Nieważne. — wgryzłam się w moją kanapkę i nawet nie zdążyłam się nią nacieszyć, bo tak szybko ją zjadłam. Wtedy drzwi stołówki otworzyły się ponownie, a do środka wszedł szarooki chłopak. Wtedy także duża ilość dziewczyn reagowała tak, jak na moich kuzynów. 

Dlaczego on nosił tę czapkę? Może miał raka...

Na odpowiedź nie musiałam długo czekać, ponieważ chłopak ściągnął czapkę, po czym przeczesał swoje - o losie - czerwone włosy. To była krwista czerwień, krew, która wypływa z tętnicy i z reguły nie podobają mi się farbowane włosy u chłopaka, ale on...

— Kto to jest? — rzuciłam to pytanie nieświadomie.

— To? To jest Hayden. — założyła ręce na krzyż. — Mój brat. — uśmiechnęła się szeroko, a ja otworzyłam szerzej oczy. Szedł w naszym kierunku, podwijając rękawy czarnej bluzy wkładanej przez głowę. Na lewym przedramieniu miał wytatuowany czarny krzyż.

— Lou mówiła, że jeden nietoperz zrezygnował. — powiedział do siostry, a ja postanowiłam się nie odzywać. O czym on do cholery mówił? Jaki nietoperz?

— To wspaniale! — klasnęła w dłonie i spojrzała na mnie, a potem uderzyła się w czoło otwartą dłonią. — Ale ze mnie idiotka, Lauren to jest Hayden, Hayden to jest Lauren.

— Cześć. — powiedział przeszywając mnie wzrokiem i uśmiechając się lekko.

— Hej. — odpowiedziałam cicho. Zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo przy Elizabeth musiałam udawać kogoś, kim nie jestem, a tutaj mogłam być sobą.

— Myślałem, że cię już nie spotkam.

— Ja też. — przyznałam.

— Spotkaliście się? — zagadnęła Katy.

— Tak, Will uciekał i ją potrącił. Na początku miała zawiechę, kiedy do niej podszedłem.

— Nie codziennie widuje się kogoś, z tak oryginalnym wyglądem. — sprostowałam.

— Wzajemnie. — oparł dłonie na blacie. Na palcach prawej dłoni także miał tatuaże. Maleńkie czaszki. On powinien mnie przerażać. W Miami tak właśnie było, ale... On mnie zawstydzał, nie przerażał.

59 Dni Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz