Rozdział 28

1.9K 151 24
                                    

  — Chłopaka z kolczykami, w wardze i języku. — powiedziałam na jednym wdechu. Hayden cmoknął z dezaprobatą.

— W Kenner jest takich wielu, poszukaj. Gdybyś wybrała pierwszą opcję, nie musiałabyś. — wyminął mnie z zawadiackim uśmieszkiem, a ja stałam wryta, jak słup soli. — Musimy jakoś zmusić Adama, żeby powiedział nam prawdę.

— Tak, musimy. — byłam zawiedziona, tą zmianą tematu. — Może ja spróbuję?

— Absolutnie. Adam nie jest mną. — przez chwilę zastanawiam się, czy na pewno dobrze usłyszałam. — Musi być inny sposób. Znając życie, ty na niego wpadniesz.

— A to z jakiej racji? — założyłam ręce na krzyż.

— Zawsze na wszystko wpadasz. — wzruszył ramionami. — Na trupki w lesie, na to, jak sprawić, aby cię wszyscy polubili...

— Hola, hola. Przyszedłeś rozmawiać, czy się kłócić?

— Cokolwiek. — opadł plackiem na moje łóżko. — Co robisz, kiedy nie możesz zasnąć?

— Emm... Myślę. Zazwyczaj nad takimi tematami, którymi nie powinnam, albo tworzę kolejne serduszko. Zdarza mi się, że siedzę z chłopakami, lub piszę z Katy. A ty? — usiadłam na skraju łóżka.

— Wychodzę na dach i patrzę w niebo. Dla mnie gwiazdy to ludzie, którzy odeszli, a ta najjaśniejsza to Anthony. — zamknął na chwilę oczy. — Piszę. Różnorodne wiersze, o wszystkim i o niczym. Te bardziej sensowne powstają raz, na jakiś czas. Myślę i wyobrażam sobie piegi Neda, zmarszczki Nika, kiedy się uśmiecha, wiecznie roztrzepane włosy Adama, czyste jak łza oczy Jonathana, kolor włosów, który nosi Katy, długie nogi Sarah... Twoje lekko skręcone włosy, które sam rozpuściłem. Kalkuluję nowe wiadomości i cały system nietoperzy, ale nigdy nie potrafię zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.

— Woow. Czuję się przy tobie jak ubogi człowiek. Twoje wypowiedzi są takie. — pokazałam rękami znaczną odległość. — I piękne.

— Założę się, że ty też tak potrafisz. — puścił do mnie perskie oko. — Myślisz, że nam się uda? Powstrzymać Adama? — zapytał, podnosząc się do siadu skrzyżnego.

— Wierzę w to. — powiedziałam cicho, ale moje słowa nie były szczere. — Mogę ci coś zrobić?

— Boję się. — odsunął się, a ja zaśmiałam.

— Nie, nie skrzywdzę cię. Powinnam zrobić to już dawno. — zamknęłam go w niedźwiedzim uścisku, który po krótkiej chwili odwzajemnił.

— Pomogło. — powiedział, kiedy nasze ciała się rozłączyły. — Wiesz, że aby człowiek był szczęśliwy, powinienem się codziennie przytulać? To wydziela endorfiny.

— Jakiś ty odkrywczy. — posłałam mu ironiczne spojrzenie. — Coś jeszcze?

— Tak. — założył mi ucho kosmyk włosów. — Chodź w takich włosach częściej. — Wstał, pożegnał się i wyszedł.

Znowu miałam jakiś niedosyt.




* * *

Czwartek, dwudziesty ósmy dzień.

We wtorek nie poszłam do szkoły. Gia bała się zostawić Neda samego, a Nick miał za dużo nieobecności. Oczywiście nie udało mi się z nim porozmawiać, ale miałam pewność, że nadal żyje.

W środę Katy wyznała, że boi się zakochania w Adamie, przez co zrezygnowaliśmy z naszego planu na dobre.

Niestety dzisiaj rano, znaleźliśmy nietoperza, który zasnął.

Cała szkoła pogrążyła się w rozpaczy po śmierci Juliette Hale. Ja jej nie znałam, tak jak większości uczniów i nie rozumiałam, o co w tym chodzi.

Jonathan powiedział, że kiedyś trzymała się z nimi, ale po rozstaniu z Adamem – przestała. Zaczęto szeptać na mój temat, że zajęłam jej miejsce, ale jakoś mnie to nie ruszało. Nie czułam się winna, sama odeszła. Chłopcy jej do tego nie zmusili.

Od pamiętnej niedzieli, w szkole nie widywałam także Noa. Przez myśl przechodził mi najgorszy scenariusz. Mógł być naszą jedyną nadzieją, a się nie zjawiał.

Namówiliśmy Jonathana, aby wrócił do kotwic. Udało nam się, przez co Hayden chodził szczęśliwszy. Katy oczywiście zadowolona nie była, ale musiała to zaakceptować. Adam także nie pałał do byłego przyjaciela chęcią pogodzenia się. Co innego Nick, który przestał wyglądać jak chodząca trauma. Przestał, bo pomógł mu w tym Jonathan i Lou, co niestety poskutkowało kłótnią między nią, a Williamem. Nie chciałam się mieszać, więc zostawiłam ich w spokoju.

Katy mówiła, że Will jest bardzo zazdrosny, ale zaraz się pogodzą, i wszystko będzie happy.

— Lauren, możesz odpowiedzieć na moje pytanie? — oniemiała podniosłam głowę w górę, spojrzałam na profesora i rozdziawiłam usta, jak zgnieciona żaba.

— Koleżanka ma za sobą ciężką noc. — wyjaśnił za mnie Adam. — Kwas nukleinowy.

— Dobrze, a ty dziecko wyśpij się, jak wrócisz do domu. — posłałam mojemu wybawcy wdzięczne spojrzenie. Było mi trudno zrobić to szczerze, ze względu na to, kim był. Po rozbrzmieniu dzwonka wyszłam na zewnątrz i odnalazłam wzrokiem Katy.

— Hej, wiesz, że Noa jest dzisiaj w szkole? — zapytała mnie ze zdziwioną miną, kiedy do niej podeszłam.

— Mówisz poważnie? Musimy go znaleźć. — już chciałam iść, kiedy złapała mnie za ramię i przytrzymała.

— Na łeb upadłaś? I co mu powiesz? Ej, Noa! Dlaczego wrobiłeś nas w ten wasz plan? — udawała mój ton, co mnie rozśmieszyło. — No właśnie. — puściła mnie. — Na razie nic nie róbmy, poczekajmy na to, co nam powie Hayden. — usiadła na trawie, a ja poszłam w jej ślady.

— Jonathan miał cię przeprosić, zrobił to? — zapytałam, przypominając sobie o jego obietnicy.

— Wiele razy, ale ja nie chcę go słuchać. Nic, naprawdę nic, nie wytłumaczy jego zachowania. Nawet wielki, różowy, pluszowy miś. — fuknęła.

— Daj mu szansę, Hayden dał i zobacz. — skinęłam na tę dwójkę. Szli w naszą stronę, ale nadal byli daleko.

— To, że jesteśmy bliźniakami, nie oznacza, że mamy bliźniacze charaktery. — przewróciła oczami.

— Noa jest w szkole. — powiedział Hayden, stając nad nami jak wyrocznia.

— Wiemy. — odpowiedziałyśmy równocześnie. — Co z tym robimy? — dokończyłam.

— Nie mamy czasu się cackać, przyciśniemy go i tyle. — wzruszył ramionami.

— A co jeżeli nic nam nie powie? Będzie wierny Adamowi? — zmartwiła się Katy.

— Proszę cię. — prychnął Jonathan. — Noa jest jak szczur, zero lojalności. Wyśpiewa wszystko pięknie, dosłownie. — uśmiechnął się, patrząc w niebo. Zastanawiałam się, ile Jonathan wie. Czy był pomocny, czy miał wpływ na niedoszłych samobójców.

Na takiego wyglądał.

— Byłoby zabawnie, gdyby śpiewał. — stwierdziłam.

— Nie zmusimy go do śpiewu, to będzie brzmiało idiotycznie. Jestem oszustem, zwabiłem was do lasu. Spójrzcie debile, ile zmarnowaliście na mnie czasu. Żadne z was, kim jest J. się nie domyśliło, mieć z was wielki ubaw, naprawdę było miło. — zanucił ironicznie Hayden.

— O kim mówicie?

59 Dni Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz