Wiatr rozwiewał mi włosy, ale ja nadal stałam na tym dachu i gapiłam się w dół, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie stało. Inni uczniowie byli w totalnym szoku. Prędko zbiegłam na sam dół i stanęłam przed nimi. Działałam spontanicznie. Zatkało mnie, kiedy wszyscy rzucili mi oczekujące spojrzenia, ale ja nie byłam w stanie mówić. Obok mnie pojawiła się Louisa.
— Chłopak, który chodził do naszej szkoły się zabił, rzucając się z jej dachu! — wskazała palcem na ciało leżąca za nami. — Wy, wy wszyscy, teraz jesteście poruszeni?! Gdzie wasze zainteresowanie kiedy co roku w aktualnym miesiącu ginie przynajmniej sto nastolatków?! No gdzie! Nikt z was nie słyszał, nikt z was nie widział... Nie. Wy tylko udajecie, że nie widzicie i nie słyszycie. To was nie obchodzi, dopóki nie dzieje się na oczach wszystkich. Co wy robicie?! Pokazujecie teraz, jacy to wy nie jesteście przejęci? Gdzie byliście, kiedy my — wskazała na mnie i na siebie. — ściągałyśmy ludzi ze sznurków w lesie? Gdzie byliście, kiedy wasza koleżanka podcięła sobie żyły? Gdzie byliście...
— Dzisiaj rano, kiedy piętnaście osób popełniło samobójstwo? — wtrąciłam. — Jedną z tych osób była siostra tego chłopaka. Jonathan był moim przyjacielem, był przyjacielem moich przyjaciół. Nie zasłużył na to, nikt na to nie zasłużył... — nie wytrzymałam, popłakałam się. Nick wstał i objął mnie aby dodać mi otuchy.
— Widzicie do czego doszło? Nikt nigdy nie reagował na nic! Dyrekcja miała to w dupie, teraz nie, bo stało się to na terenie szkoły, o nie! Co sobie o niej pomyślą? Dlaczego u licha nikt nie interesował się wcześniej tym, co działo się za jej murami? Chodzi tutaj pełno uczniów z nietoperzem na nadgarstku, wiecie, że oni skończą tak samo? Tylko, że w lesie? Na sznurach?! Doskonale wiecie. — prychnęła. — Tylko... Co was to przecież obchodzi?
— Panno Johnson. — odezwał się dyrektor.
— Nie, proszę pana, trzeba to wszystkim uzmysłowić. To nie dotyczy tylko Jonathana, który zabił się ze względu na siostrę. To dotyczy nas wszystkich. Mamy czterdziesty drugi dzień tego cyrku. Pięćdziesiątego dziewiątego dnia, ma zasnąć cała reszta nietoperzy i nikt nie bierze za to odpowiedzialności. Policja nic z tym nie robi, miasto ma to gdzieś, pan ma to gdzieś. — syknęła. — Jedyne co przychodzi mi na myśl, patrząc na was, to wstyd. Wstydźcie się swojej obojętności na ludzkie sprawy, w których mogliście coś zdziałać. Każdy z was mógł być tym, który uratowałby duszę Cassidy, jednocześnie ratując Jonathana. Ilu z was straciło kogoś bliskiego, albo cierpiało? Niech podsienie rękę ten, któremu nic się nie stało!
Z całego grona, naprawdę tylko kilkanaście rąk uniosło się w górę. Byłam tym przerażona, jak wielu osób dotyczyła śmieć.
— Widzicie? Jak wielka część z was nie podniosła ręki? Ile cierpienia?! I nic z tym nie zrobiliście. — pokręciła głową. — Zawsze byłam, ale teraz jestem jeszcze bardziej wkurzona na to wszystko. Dookoła jest tylko śmierć, co chwilę dowiaduję się, że ktoś się zabił! Mając możliwość komuś pomóc, olaliście to! Nas nie jest aż tak wiele, mówię o kotwicach, i nie byłoby nas wcale, gdyby nie Hayden. — i to były jej ostatnie słowa.
Zanim ciało Jonathana zabrano, cała szkoło stała długi czas w ciszy. Nikt nawet nie śmiał się odezwać. Przemowa Lou dużo dała, dostaliśmy wiele zapytań, czy teraz można jakoś pomóc. Hayden nie był w stanie się tym zająć, więc dowództwo przejęła Lou wraz z Williamem.
Nic nie wskazywało na to, żeby Jonathan był zdolny do tego czynu. Nadal nie mogłam wbić do głowy, że to wydarzyło się naprawdę. Siedziałam w swoim pokoju, a na kolanach miałam głowę Haydena.
Śmierć jego przyjaciela bardzo nim wstrząsnęła. Nie usłyszałam żadnego słowa, odkąd wróciliśmy ze szkoły. Ned opowiedział ciotce, co się stało. Nawet ona nie mogła w to uwierzyć.
Co musiał czuć ojciec Jonathana, kiedy dowiedział się, że jego dwoje dzieci zakończyło dzisiaj życie?
Nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić. Jak potworny ból musiał czuć, kiedy nawet Hayden tak cierpiał, a ja nie mogłam nic z tym zrobić.
Byłam bezsilna.
* * *
Następnego dnia, w szkole panowała dziwaczna atmosfera. Wszystko za sprawą tego nieszczęścia, które miało wczoraj miejsce. Krew, która należała do Jonathana nadal tam była, nie wiem dlaczego nikt tego nie posprzątał.
Lou uważała, że to w sumie dobrze, że może to będzie im przypominać o tym, że nic nie zrobili. Moim zdaniem to nie było dobre rozwiązanie, ale nikt nie miał siły się kłócić, zwłaszcza po tym co się stało.
Hayden nadal był przybity, ale próbował to ukryć. Powiedziałam mu, że tym razem ma całkowite prawo smucić się nawet rok, ale on stwierdził, że da radę, jak zwykle. Plułam sobie w twarz, że nie potrafiłam go rozweselić.
— Porozmawiaj ze mną. — poprosiłam go, kiedy szybkim krokiem szedł na stołówkę.
— Nie ma o czym. — warknął.
— Hayden! — złapałam go za nadgarstek.
— Jonathan nie żyje! — wyrwał się, rzucając mi gniewne spojrzenie. — Nie cofniesz czasu. Kto tutaj bardziej to przeżywa? Ja, czy ty, Lauren? — syknął i zostawił mnie samą.
Nie miałam siły.
— Przejdzie mu. — powiedziała Katy, kładąc dłoń na moim ramieniu. — Teraz mamy o wiele gorszy problem. Oni wiedzą, że Adam wie?
— Nie. Powiemy im to teraz. — odparłam beznamiętnie i pokierowałyśmy się tam, gdzie poszedł Hayden. Siedzieli tam wszyscy, prócz Adama, którego w szkole nie było dzisiaj wcale. Usiadłam na swoim miejscu i poczekałam aż Katy zrobi to samo.
— Nie było wczoraj czasu, ale musicie coś koniecznie wiedzieć. — oświadczyłam.
— Boję się. — szepnęła Sarah.
— Adam się dowiedział, że my wiemy. — spuściłam głowę w dół.
— Co...? — ten jęk wydał z siebie Nick. — Jak bardzo jeszcze wszystko się spierdoli?
— Nie wiem, Nick, ale musimy się teraz wspierać. — złapałam jego rękę, a potem odwróciłam się do Haydena, który nie miał takiego zamiaru. Patrzył w jakiś punkt i miał gdzieś mój gest, a mnie to bolało.
— Kiedy jest pogrzeb? — zapytał William.
— Jutro. — odpowiedział chłopak z kolczykami, a tuż po tym zalał się ponownie łzami. Westchnęłam smutno i przytuliłam go do siebie.
Życie za bardzo cię skrzywdziło, Hayden.
CZYTASZ
59 Dni
Teen FictionDwa miesiące. Dwa serca. Dwie dusze. Jedno życie. ~ Nie ofiaruj komuś życia na dłonie, kiedy wiesz, że ta osoba nie jest w stanie go udźwignąć. ~ Zachowanie spokoju w sytuacji, w kt...