Rozdział 42

1.9K 161 47
                                    

Po tym całym zamieszaniu, który powstał na stołówce, usiedliśmy do stolika, ale żadne z nas oprócz Nika, nie mogło nic zjeść z wrażenia. Cieszyłam się jak głupia, albo psychicznie chora. To, co zrobili nasi rówieśnicy, było naprawdę niesamowite.

— Jak dla mnie to przesada. — powiedziała Louisa, omiatając wszystkich wzrokiem.

— Eee tam! — jej chłopak machnął lekceważąco ręką. — Tylko te peruki mnie troszkę żenują. Jak chcą nas wysławiać, niech wysławiają. — wzruszył ramionami.

— Nie sądziłem, że czegoś takiego dożyję. — zaśmiał się Hayden.

— A! — krzyknęła nagle Katy. — Wiesz co jest, co nie? Braciszku?

— Mhm. — skinął głową.

— Wyjazd do babci żeby pomóc przy kiermaszu. — dotknęła go w nos.

— Wiem o tym, ale moja droga, ja byłem w zeszłym roku, teraz twoja kolej. — uśmiechnął się.

— Oj... Masz chyba problemy z pamięcią. Ja byłam w zeszłym roku i mam nawet dowód na Instagramie, tak na wszelki wypadek, jakbyś nie wierzył.

— Mówisz serio? —jego twarz zbladła. Pokiwała twierdząco głową. — Boże... — jęknął. — Za jakie grzechy?

Cierpienie ludzkie nie jest karą Boską za grzechy. — odezwał się Ned.

— Ty mi tu nie wyjeżdżaj z Hiobem. — przewrócił oczami. — Kiedy mam tam jechać?

— Jutro z samiutkiego ranka, mój drogi. — wyglądała na zadowoloną. — Nie zapomnij wziąć zeszytu, bo ci go inaczej spalę.

— Ty okrutna istoto. — zmierzył ją wzrokiem. — Jak długo ten kiermasz trwa?

— Nie będzie cię podczas pięćdziesiątej dziewiątej nocy, chłopcze.

— Chyba sobie jaja robisz! — wyrzucił ręce w powietrze.

— Nie, nie robię. — zarzuciła włosy do tyłu. — Mnie rok temu także spotkało to nieszczęście. Przykro mi. Nie martw się, zaopiekuję się Lauren. — ścisnęła mnie symbolicznie za ramię. — Dwa dni bez ciebie? Jestem w siódmym niebie. — rozmarzyła się.

— Nie wiem czy zostawienie cię z nią jest dobrym pomysłem. — szepnął do mnie chłopak. Uśmiechnęłam się.

— W towarzystwie się nie szepcze! — skarcił nas Nick.

— Mówiłem właśnie Lauren, że moja siostra zapewni jej męczącą rozrywkę. — puścił do mnie perskie oko, a Katy założyła ręce na krzyż.

— Wcale jej nie zmęczę. Będziemy się świetnie bawić, bez ciebie. — pokazała mu język.

— Przebywanie gdziekolwiek beze mnie nigdy nie ma prawa być świetne. — prychnął.

— Pff... Zaraz się utopisz w tym samouwielbieniu.

— Chciałabyś. — sarknął.

— W twoich snach. — Hayden uśmiechnął się szeroko tym swoim szczerym uśmiechem.

Właśnie tego mi u niego brakowało.



* * *

Stałam na schodach szkoły i rozmawiałam z paroma uczniami, których bliscy zostali uratowani. W rzeczywistości czekałam na Haydena, ale oni oczekiwali odpowiedzi, nie mogłam ich zawieść.

— Kto wpadł na to, żeby ratować ludzi, to ty prawda? Widać, że jesteś wspaniała! — powiedziała jedna z dziewczyn, a wtedy u mego boku stanął Hayden.

— Nie, to nie ja. — uśmiechnęłam się szeroko. — To ten pajac tutaj. — poklepałam go po głowie.

— Ty zbawco ludzkich dusz. — zaczęła wzdychać, byłam zazdrosna.

— Oh, tak mnie jeszcze nie tytułowano. Widzisz? — spojrzał na mnie z cwaniacką miną. — Tak mnie nazywaj.

— Przestań marzyć, Hayden. — skwitowałam, a on złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę parku, rzucając tamtym ludziom krótkie „przepraszam!". Odezwał się dopiero po połowie drogi.

— Musze się z tobą pożegnać. — szczerzył się jak debil.

— No faktycznie, nie będzie cię aż dwa dni. Jak ja to przeżyję? — złapałam się teatralnie za serce.

— Pamiętaj, że dwa dni dla poety to jak wieczność. — usiadł na ławkę, a ja zaraz po nim.

— Trzeba podziękować ławkom. Ławki zjednaczają ludzi. — powiedział wyniosłym tonem. Parsknęłam śmiechem.

— O tak! Napisz o tym wiersz. — rzuciłam żartem.

— Po co? Wystarczy, że teraz coś powiem, aby poczuła się doceniona. — pogłaskał deskę, zsiadł i uklęknął przed ławką. — O ławko drewniana, jesteś już taka porysowana. Tak wiele tu par się podpisało, tak wiele osób się na tobie całowało. Zwykłe dziękuję, to zdecydowanie zbyt mało. Widziałaś tyle rozstań i tyle zejść, pluję na tych, którzy na ciebie z butami mają odwagę wejść.

— Dobrze się pan czuje? — zapytał jakiś staruszek, przechodząc obok nas ze swoim kundelkiem. Próbowałam zdusić śmiech.

— Ależ oczywiście. Czuję się fantastycznie. — odpowiedział chłopak z kolczykami w taki sposób, że staruszka zamurowało. — Niech pan też się napije Fanty. — wskazał palcem na puszkę, która leżała nieopodal.

— Ta młodzież... Naćpa się czegoś, a potem oświadcza ławkom. — pokręcił głową.

— JA SIĘ JEJ NIE OŚWIADCZAM! JA JĄ CZCZĘ! — zawołał z Hayden za odchodzącym panem.

— Jesteś nienormalny... — wybuchnęłam śmiechem, a on objął mnie ramieniem.

— W takim mnie się zakochałaś, Lauren. — musnął kciukiem moją twarz.

Posiedzieliśmy jeszcze chyba jakieś trzy godziny i ruszyliśmy do domu.

Odprowadził mnie pod sam płot, po drodze mówiąc mi jakieś pokręcone rzeczy abym się śmiała. Kiedy stanęliśmy naprzeciwko siebie, zaczęłam sobie przypominać jak w pierwszych dniach Lutego, podziwiałam tę piękną twarz i marzyłam o pocałunku z tym chłopakiem. To było dla mnie nierealne, że teraz z nim byłam i nie musiałam o nim marzyć, ja go miałam.

— Będziesz o mnie tam pamiętał? Wiesz, żeby jakaś dziewczyna w ogrodniczkach sprzedająca marchewki się ciebie nie uczepiła. — przygryzłam dolną wargę, a on odchylił głowę w uroczy sposób i przeszył mnie srebrnym spojrzeniem.

— Nie, uderzę się w głowę żeby tylko o tobie nie pamiętać. Tfu, kto chciałby o tobie pamiętać, o takiej wrednej, małej... — nie dokończył, bo na jego twarzy zawitał szeroki uśmiech. Zadarłam głowę udając obrażenie, a on odgarnął mi z twarzy włosy. — Spójrz na mnie. — poprosił szeptem. Zrobiłam to dopiero po dłuższej chwili. A niech się pomęczy.

Oblizał usta, a następnie przyciągnął mnie do siebie, dokładnie zlustrował mnie wzrokiem i wpił swoje wargi w moje. Na początku pocałunek był delikatny, ale z każdym ruchem nabierał namiętności. Całował tak, jakby miał to być ostatni raz i byłam mu za to wdzięczna, bo właśnie każdy pocałunek z nim tak wyglądał.

Kiedy się od siebie oderwaliśmy, moje policzki płonęły i różowiły się na sto procent. Jego twarz zdobił delikatny uśmiech i błysk w oku.

— Za co to było? — zapytałam, drocząc się z nim.

— Za ten wiśniowy balsam, którego używasz. — powiedział tylko i odszedł w swoją stronę, zostawiając mnie rozbawioną.

Jak ja tego głupka kochałam.

59 Dni Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz